Hej wszystkim!
Zarejestrowałem się na forum, ponieważ trochę nie mogę pozbierać myśli. Potrzebuję obiektywnego spojrzenia, bo sam raczej takiego nie mam.
Nom, to postaram się krótko i treściwie. Ona ma 18, a ja 19 lat. Byliśmy krótką parą pół roku temu. Było bardzo burzliwie między nami, ale po drodze wyszło, że jest bulimiczką. Oczywiście starałem się ją wspierać, ale po jakimś czasie się po prostu rozleciało. Ona zaczęła się coraz bardziej wycofywać, a moje próby dotarcia do niej też tylko wszystko pogarszały. Rozstaliśmy się (z mojej inicjatywy) i chyba nawet było jej to trochę na rękę. Trochę to odchorowałem, bo nie chciałem w sumie z nią zrywać, ale też musiałem postawić granicę, bo wszystko było bardzo toksyczne. Po kilku miesiącach się spotkaliśmy (z mojej inicjatywy) i było bardzo fajnie. Okazało się, że zaczęła chodzić do psychologa i powiedziała rodzicom o problemie. Umówiliśmy się, że jeszcze się spotkamy.
Po dwóch miesiącach się odezwała czy mam czas na jakąś kawę/herbatę, bo ona zaprasza. To się spotkaliśmy i było super, kilka godzin nam minęło jak kilka minut. To była jakaś totalna zmiana. Ona jest raczej strasznie zamkniętą osobą, a tu nagle komplementy - "masz pewnie tyle wielbicielek teraz", "muszę Tobie kiedyś coś ugotować". Przy okazji zdążyła umówić kolejne spotkanie do kina, które potem jak sama określiła "wymusiła". I właśnie...
Byliśmy w tym kinie tydzień później, bardzo miło. A ona do mnie wypaliła czy pójdę z nią na studniówkę. No nie ukrywam, że trochę się tego spodziewałem. I teraz mam przez to wszystko mętlik, bo z jednej strony serce by chciało żeby to oznaczało coś więcej z jej strony, a z drugiej jestem trochę nieufny po tym naszym związku i nie chcę się znowu sparzyć. Bo trochę w sumie to tak wygląda, że te spotkania nagle, bo nie ma z kim iść. Zresztą nawet tak powiedziałem jej wprost, że tak sądziłem, że to chyba chodzi o studniówkę, a ona tylko "o nieeeee". Wiem, że to dziecinada, ale jesteście starsi to mi pewnie dobrze doradzicie.