witam..
piszę tutaj z nadzieją, że ktoś mnie 'wysłucha' i zrozumie..
powoli nie mogę sobie dać już z tym rady...
opiszę to w takim większym skrócie...
otóż wszystko się zaczęło (chyba?) od tego, że mój były kumpel zaczął kręcić i okłamywać mnie.
niesamowicie mnie to wkurzyło i zresztą moją kumpelę też. a że nietylko my z nim miałyśmy 'na pieńku', tylko jeszcze inne dziewczyny z naszej klasy to po prostu wspólnie go obgadywałyśmy i też dowiadywałyśmy się nowych, super rzeczy, które ponoć mówił kiedyś naszej koleżance.
więc ta nasza złość na niego się pogłębiała. pech chciał, że ta koleżanka prawdopodobnie już wtedy zaczęła z nim pisać na nowo, nie przyznając nam się do tego i podejrzewam, że napisała mu wiele rzeczy, które ja mówiłam na jego temat.
to co mówiła moja kumpela nie, ale to co JA już tak. przynajmniej to są moje podejrzenia. przestaliśmy się odzywać.
w końcu on nagadał jakichś głupot i kłamstw, tym dwóm dziewczynom, chyba z zemsty i mnie z nimi skłócił.
nie rozumiem też tego czemu tak jak mu nie wierzyły w nic na początku, to nagle zaczęły mu ufać, ale to już pozostawię może bez odzewu...
zrobiła się straszna atmosfera, nie do przyjęcia dla mnie. po prostu nie umiem sobie dać rady z takimi sprawami.
najgorsze jest to, że one mu chyba całkowicie ufają, mnie w ogóle (w sumie się nie dziwię, bo naprawdę dużo było tych bajek wszelkiego rodzaju).
do tego co chwilę jakaś nowa sprawa wypływa, co chwile jakaś plota totalnie przekręcona albo wymyślona i sporo historii z dawnych, odległych czasów.
ja już kiedyś im tłumaczyłam, że było między nami różnie, że je obgadywałam ale to było kiedyś. tylko do nich znowu dochodzą informacje, że to się dzieje TERAZ...
i już nawet sama nie wiem czy tylko on coś im gada, ale na pewno ma w tym duuży udział. co chwilę ktoś do mnie o to ma pretensje, a ja już nie wiem jak się bronić, nawet gdy próbuję to to i tak nic nie daje.
mam wrażenie, że wszyscy są przeciwko mnie. moja przyjaciółka powiedzmy, że też się ode mnie odwróciła, chyba też sobie nie dawała już rady z tymi atakami na mnie, a do tego wiele osób miało jej za złe to, że się ze mną kumpluje.
więc teraz nasze kontakty uległy zmniejszeniu. raczej nie ma nic do mnie, ale woli się 'nie wychylać', takie wrażenie odniosłam. mam do niej żal o to, ale nie o tym chciałam tu pisać...
boję się, boję się po prostu pójścia do szkoły, narazie dość długo mnie nie było, chorowałam, wcześniej zaczęłam wagarować, powodem była również ta sprawa.
siedzę w domu, a i tak już zdążyłam doświadczyć nowych pretensji o nowe historyjki, które wyszły...
boję się też, że moja dość zaleczona nerwica wróci. czuję w sobie straszny lęk, niepokój, który nie mam już gdzie mieścić.
nie wiem co mam robić, dla mnie ta sprawa jest jak narazie bez wyjścia, bo one mi po prostu nie wierzą, a cały czas jakieś nowe sprawy wypływają.
a moim zdaniem ja najmniej w tym wszystkim zawiniłam. nie, nie uważam, że jestem święta i na nikogo nigdy złego słowa nie powiedziałam. lecz to było kiedyś, a to, czego one się teraz dowiadują w dużej mierze odbiega od prawdy, albo jest całkowicie wymyślone. popełniłam błąd, że mu kiedykolwiek ufałam, wiem, ale co zrobić. i on też popełnia błąd, że im w 100% ufa, tak samo jak one jemu. mam wrażenie, że się nawzajem nakręcają i dlatego tego się nie da uciąć. rozmawiam o tym z bliskimi, chodzę do psychologa, nietylko z tym problemem. ale i tak nie potrafię sobie z tym dać rady, po prostu nie potrafię. przerasta mnie to. ten 'problem' może się wydawać dla kogoś śmieszny, ale gwarantuję, że nikt nie chciałby być w takiej sytuacji. nie ma kto za bardzo się za mną wstawić, za to oni wszyscy nawzajem się wspierają i śmieją się, obgadują. nie wiem kiedy się to skończy. mam nadzieję, że w końcu on się na nich przekona, albo one na nim, bo jedna i druga strona to są niezłe ziółka.
może ktoś przeczyta te moje wypociny, starałam się za bardzo nie zamotać tego, nie wiem jak to wygląda.