Ja w tym roku narobiłam się przy kotach... dwie dzikie kocice się u nas ulokowały i powiły małe. Nie mogłam im nie pomóc. Jedna urodziła siódemkę, a druga dwójkę (z tym że ta ulokowała się w trudno dostępnym miejscu). Z tej siódemki uratowała się tylko piątka, reanimowałam nawet jednego, ale i tak zdechł, a potem następne maleństwo odeszło. Plułam sobie w brodę, że wcześniej nie zauważyłam, że są słabe Kupiłam specjalistyczne mleko i parę razy dziennie dokarmialiśmy pozostałe maluchy. Wstawałam do nich o 5 rano, tata pomagał jak byłam w pracy :) Znalazłam lokalne stowarzyszenie, które pomogło mi wyadoptować trójkę młodych, a stare kocice wysterylizować. Potem łapaliśmy też dwójkę młodych od drugiej kocicy... pożyczono nam klatkę i był długi proces oswajania. Teraz mam czwórkę już nie takich maluchów i jak wylecą na dom, to robią istny bajzel, ale w tym ich cały urok Do tego mam jeszcze "zeszłoroczną" kotkę, a moja babcia jej siostrę, a także te dwie kocice-dzikuski dochodzące od czasu do czasu. Psa nawet nie liczę. Musi się ciekawie czuć w takiej kociarni