Sukcesy to też osobny temat.
Na ostatniej sesji dostałam zadanie wypisania wszystkich swoich życiowych sukcesów i porażek. Siedziałam nad tym dziś 1,5 godziny w pełnym skupieniu i na kartce mam 30 porażek i ani jednego sukcesu. Terapeutka mówi, że na przykład ukończone studia, praca w zawodzie, samodzielne utrzymywanie się czy przyjaźnie, które mam, to powód do dumy, ale ja tak absolutnie nie uważam.
No bo tak:
- Studia teraz ma prawie każdy, więc co to za sukces? Gdyby to może jeszcze było prawo albo medycyna to mogłabym się zgodzić, ale to tylko pedagogika. Tą może skończyć każdy.
- Praca w zawodzie to też nie wyczyn. Po to się w końcu studiuje, żeby pracować.
- Samodzielne utrzymywanie się to żaden powód do dumy, tylko zwyczajna życiowa konieczność. Nie ma się czym chwalić.
- Przyjaźnie czy znajomości to też żadna moja zasługa, bo tak po prostu sprawił los, że się ludzie pojawili na mojej drodze.
I tym sposobem nie ma niczego, o czym można by powiedzieć "To jest sukces".
Dla mnie osobiście sukces to złoty medal w olimpiadzie, jakakolwiek inna nagroda, wyjście z nałogu, bycie szefem w wielkiej korporacji i zarządzanie tabunem ludzi. To są sukcesy. A że ja niczego takiego nie mam na koncie, to i nie mam się czym chwalić.