Zaczęłam mieć problemy w szkole. Usiłowałam się uczyć, ale siadała na krześle obok wejścia do mojego pokoju i potrafiła do wczesnych godzin rannych mówić. Jak katarynka, jak nakręcona, oskarżać mnie, obwiniać, wymyślać różne historie, np: " (...) taka z ciebie córka, choćby sobie człowiek flaki wypruwał, to nie można oczekiwać szacunku, tą szklankę to ze złośliwości stłukłaś, a to była moja pamiątka, na prezent ślubny je dostałam, a teraz co to za komplet jak jednej brakuje, no ale co ty się tam przejmujesz, niech matka kupi następną, niech twarzą zaryje w ziemię, flaki sobie wypruje... czy ty wiesz jaka ja schorowana jestem? ledwo do pracy chodzę, zasypiam tam na zapleczu... ale co to ciebie obchodzi, tobie matka nie jest potrzebna, ciebie tylko koleżanki obchodzą, a ja sobie mogę tutaj umierać, zapierdalać jak bury osioł, ty byś nawet chciała żebym umarła, a wróż mi wywróżył, że młodo umrę, ciekawe co wtedy zrobisz, do domu dziecka pójdziesz i zobaczysz jak to jest bez matki. Czego ci brakuje? Jeść masz co, ubrać się też. Już ja sobie pogadam z twoimi koleżankami i spytam czy one ta traktują swoich rodziców jak ty. Rozmawiałam już z jedną panią i ona mi powiedziała, że teraz sobie jakieś narkotyki wstrzykują i ciekawe czy ty też jakąś narkomanka nie jesteś? ....bla...bla...bla... " Na początki usiłowałam jakoś z Nią dyskutować, odpowiadać na zarzuty. Szybko się zorientowałam, że nie ma sposobu żeby Ją przegadać i że nie tędy droga. Później już tylko leżałam i czekałam na koniec, żeby móc zasnąć. Złość, wściekłość, poczucie niesprawiedliwości, upokorzenia, wstyd i jeszcze parę innych emocji które musiałam jako dzieciak przełknąć. Takich wieczorów i nocy była cała masa.
Chodziłam niewyspana, naładowana negatywną energią. Jednak gdy spóźniała się z pracy bałam się, że "doprowadziłam" Ją w końcu do tej młodej śmierci, co Jej wróż wywróżył. Nigdy nie było bliżej nas na dłużej nikogo. Każda Jej przyjaźń szybko ulegała dewaluacji. Szczególnie pamiętam jedną przyjaciółkę, którą lubiłam, oskarżyła ją o kradzież halki. Zrobiła awanturę, zerwała znajomość. Halka się nalazła przy jakichś porządkach w szafie za pół roku. Tak było bardzo często. Mówiła o mnie do ludzi różne nieprawdziwe złe rzeczy. Potrafiła pójść do mojej szkoły (LO) i powiedzieć wychowawczyni, że powinna zostawić mnie w tej samej klasie na kolejny rok, bo jestem złą córką. Nigdy nie rozumiałam tego, dlaczego tak mnie nienawidzi i walczy ze mną. Życie wydawało mi się, że takie musi być.
Szybko uciekłam z domu w małżeństwo. Miałam 20 lat, gdy urodziłam córkę. Mała miała lat 5, gdy jej babcia spoliczkowała ją, bo powiedziała coś nie było po jej myśli. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że to nie jest normalne. Nie policzkuje się 5 latek cokolwiek powiedzą. Tłumaczy się i uczy, ale nie bije. Musiało dojść do skrzywdzenia mojego dziecka, bo mnie samej już nic nie mogło zaboleć.
Całe lata dałam wodzić się za nos i manipulować. Krzywdzenie mnie (emocjonalnie) zdawało się przynosić Jej radość. Zrywała kontakt, obrażała się, tygodniami nie odbierała telefonu. Żądała pieniędzy, prezentów. Raz jeden odwiedziła mnie w naszym domu, pomimo wielu zaproszeń, próśb (że np chcielibyśmy spędzić Boże Narodzenie w domu i że przywieziemy Ją żeby pobyć razem zamiast spędzać święta w podróży) zrobiła to raz jeden, skrytykowała wygląd, atmosferę i stwierdziła, że źle się tutaj czuje i żeby szybko Ją odwieźć do domu (240 km), bo Jej pies też tutaj się źle czuje. Generalnie służyłam Jej do dbania o Nią, kupowania (trzeba wymienić mi okna, trzeba kupić mi łóżko, trzeba zrobić kuchnię, trzeba wymienić mi lodówkę, trzeba...). Moich braci też traktowała przedmiotowo (trzeba doić jak się daje). Pod koniec życia już tylko ja dbałam o Jej byt (zatrudnienie opiekunek, lekarze, pielęgniarki, załatwienie wielu spraw) z wpojonego mi poczucia odpowiedzialności i winy. Na pogrzebie wielu sąsiadów patrzyło na mnie jak na potwora, jakbym była odpowiedzialna za Jej chorobę (wielokrotne wylewy) i śmierć (miała 78 lat). To nie jest tylko moje wyobrażenie, wiem o tym, że opowiadała o mnie swoje dziwne historie, wzbudzając współczucie, którym się karmiła i poczucie krzywdy, które uwielbiała i dawało Jej napęd. Jej najulubieńszy syn nie przyjechał na Jej pogrzeb. Jego dzieci również.
Dzisiaj jestem osobą, która nie umie wyznaczać i trzymać granic, która wytrzymuje wiele, by być kochaną (wytrzymam ten dzień, bo jest jeszcze 6 w tygodniu), nie potrafię przeżywać wszystkich swoich emocji, odcinam się od nich, gdy ktoś mnie krzywdzi odcinam swoje emocje, odcinam czucie, "odcinam" kawałki ciała, czasem gryzę palce, aż płynie z nich krew. Wytrzymuję to czego nie powinnam. To tylko mały kawałek, jeszcze nie wszystko wiem.
Skończyłam 40 lat i uczę się, jak powinnam być traktowana, na co nie powinnam się zgadzać, czego ludzie nie powinni i nie mogą mi robić, bo tego nie dowiedziałam się w domu rodzinnym, a właściwie dowiedziałam, że mogą mną manipulować, krzywdzić, umniejszać i nie zważać na moje uczucia, Myślę że przyczyniło się to do tego, że czuję dzisiaj, że pozwoliłam sobie zmarnować najlepszy czas, komuś kto zażądał rezygnacji z moich marzeń i pragnień (nie mam więcej dzieci), a porzucił mnie w momencie, gdy na to już jest zbyt późno.
Spytacie mnie czy pieszczotliwie tutaj nazwany "borderek" zapewni dziecku stabilność emocjonalną? Zamilczę.
R.
ps. od śmierci mojej matki minęło 5 miesięcy. nadal nie czuję żalu, raczej ulgę. Czy to dziwne?