Skocz do zawartości
Nerwica.com

morfeusz30

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia morfeusz30

  1. Masz rację, nerwica robie ze mną co chce. Myśl o rozstaniu i to że to nie ma dalszego sensu pojawia się zawsze kiedy pojawia się nerwica i strach. A to jest bardzo często. Trudno jest cokolwiek zaplanować. Parę miesięcy temu, kiedy czułem się w miarę dobrze planowałem wyjechac z Asią w majowy długi łikend nad morze. A teraz jestem w takim stanie że boję się wszelkich wyjazdów. I z planów nici. Może latem, jeśli będę w lepszej formie. Walka z sobą jest strasznie ciężka, bo to walka z przeciwnikiem który zna wszystkie Twoje słabe punkty. Wie jak i kiedy uderzyć. Bardzo ciężko go oszukać. Wydaje się, że najważniejsze to myśleć pozytywnie, ale jak myśleć pozytywnie kiedy wszystko wydaje Ci się rysować w czarnych barwach i mówienie sobie że jest wygląda na normalną ściemę i oszukiwanie samego siebie. U mnie jest jeszcze ten problem, że ja nie umiem też pokochać samego siebie. A podobno żeby kochać kogoś trzeba też kochać siebie. Ja siebie ostatnio nawet nienawidzę za to jaki jestem. Za to co sobie robię.
  2. Nie wiem czy to co czuję do niej to miłość. Zawsze inaczej sobie wyobrażałem to uczucie. Jako zdecydowanie coś silniejszego . Boję się że to co do niej czuję to za mało żeby żyć razem, a bardzo boję się ją skrzywdzić. Nie chcę marnować jej życia. Boję się strasznie czy się w ogóle nadaję do bycia w związku. Teraz kiedy od dłuższego czasu mam permanentną nerwicę i muszę brać leki uspakajające i antydepresyjne wydaje mi się że jestem za słaby psychicznie by udźwignąć brzemię wspólnego życia. Przez moją nerwicę boję się spotkań z Asią. Mam stracha kiedy ona przyjeżdża do mnie. Boję się jechać do niej. Po prostu koszmar. Boję się to zerwać, bo masz rację że niemal na pewno będę to rozpamiętywał, żałował i wpędzał się w depresję. Poza tym ja ją bardzo lubię i to straszne że nie mogę być z kimś kogo lubię, bo się go boję. Zaczynam się też bać samotnego życia. Całe życie w sumie byłem sam. Miewałem przyjaciół, mam rodziców. Ale przyjaciele mają swoje życie i większość z tych relacji umarła śmiercią naturalną. Już od jakiegoś czasu coraz bardziej zamykam się w swoich 4 ścianach. Nie prowadziłem już prawie żadnego życia towarzyskiego. Z rodzicami nigdy nie czułem więzi emocjonalnej. Dopiero ostatnio moje problemy ze sobą trochę nas zbliżyły do siebie. Nigdy nie potrafiłem stwierdzić, ani powiedzieć że ich kocham. Jezu, ja chyba po prostu nie umiem nikogo kochać. Zawsze byłem czyimś tylko przyjacielem. Zaczynam być coraz bardziej przekonany, że dążę do autodestrukcji. Wiem że potrzebuję leczenia, terapii, ale chodziłem już na różne terapie i coraz bardziej mam wrażenie że nie ma dla mnie ratunku. Jestem największym wrogiem samego siebie. Przestałem nawet ufać samemu sobie. Nie wiem które moje myśli są prawdziwe. Nie wiem czego chcę od życia. Choć teraz to chyba najbardziej chciałbym wewnętrznego spokoju.
  3. Właśnie przejrzałem to forum od początku i wielka szkoda że coś zamarło ono jakiś czas temu. Widzę po nim że jest na świecie parę osób podobnych do mnie, choć żadne to pocieszenie. "Neurotycy nie potrafią kochać i nie potrafią być kochani"... myślę że jestem tego przykładem. Teraz trochę o mnie: Mam 36 lat. Pierwszy raz udało mi się stworzyć namiastkę związku z kobietą dopiero jakieś 3 lata temu. Czemu nie wcześniej ? Nie miałem nigdy powodzenia u płci przeciwnej. Z obecnej perspektywy wydaje mi się też chyba już od dłuższego czasu bałem się bycia z kimś, tylko sobie nie zdawałem z tego sprawy. Czasem ktoś mi się spodobał, czasem próbowałem poznać tą osobę, ale zawsze było tak że już na starcie ktoś nie wyrażał zainteresowania tą bliższą formą znajomości. I tak było latami. Aż jakieś 3 lata temu znalazła się pewna niewiasta która zainteresowała się moją osobą. No i wtedy się wszystko zaczeło. Pamiętam jakim szokiem było dla mnie to, że zamiast się cieszyć takim obrotem sprawy ja wpadłem w totalną panikę. Wpadłem w nerwicę i depresję. Niestety tamta dziewczyna też miała problemy emocjonalne, więc po wielu miesiącach się rozstaliśmy definitywnie, tzn. ona się ze mną rozstała. Po tym czasie nie byłem już skory do szukania drugiej połowy. Żyłem z dnia na dzień. Aż do lata zeszłego roku, kiedy to poznałem Asię. Na początku broniłem się przed tą znajomością. To Asia nagabywała o spotkania, smsowała itd. A ja zacząłem coraz bardziej ją lubieć. Coraz więcej o niej myśleć i czułem że że jest mi coraz bliższa. Niestety jak tylko zacząłem czuć że się do niej zbliżam i że mnie do niej ciągnie wróciły "stare" dolegliwości". Pojawiła się nerwica, lęki. Asia to kobieta z przeszłością, po burzliwym związku, z dzieckiem i w dość trudnej sytuacji bytowej. Kiedyś mówiłem sobie, że nie będę się pakował w takie problemy, a teraz wchodziłem w to powoli nabierając coraz więcej lęków. Zaczeliśmy się coraz częściej spotykać. Jeździliśmy do siebie na łikendy. Czemu używam czasu przeszłego ??? Ta sytuacja trwa nadal. Tylko że mnie coraz mocniej zżera strach, nerwica i depresja. Asia jest najważniejszą osobą w moim życiu. Z nikim nigdy nie byłem tak blisko. Nawet z poprzednią dziewczyną. Bardzo ją lubię, ale niestety nie wiem czy kocham i m.in. to wpędza mnie w depresję, nerwicę. Chciałbym ją pokochać, chciałbym się tak nie bać, ale niestety zżera mnie strach. Leczę się na nerwicę, depresję, ale póki co z marnym skutkiem. Zawsze miałem niską samoocenę, zawsze nie wierzyłem w siebie i tak teraz nie wierzę w to że ten związek może się udać. Za każdym razem kiedy atakuje mnie strach i nerwica mam ochotę przed tym wszystkim uciec, zerwać tą znajomość. Ale póki co tego nie zrobiłem choć byłem już blisko. Boję się to zrobić. Boję się że zmarnuję szansę której już nigdy ponownie nie dostanę. Zmarnuję ją ze strachu. Jestem niemal pewny że żałowałbym potem tego rozstania. Że tęskniłbym za nią (mimo że teraz często wręcz boję się z nią spotkać). Nikt mi nie okazał nigdy tyle ciepła co ona. To ona pierwsza w życiu powiedziała mi że mnie kocha. Boję się że to zmarnuję. A jednocześnie straszliwie się boję tego związku i wszystkiego co on ze sobą niesie. Boję się że nie obdarzę nigdy Asi takim uczuciem jak ona mnie, że nie poradzę sobie z kontaktami z jej dzieckiem itd. Jestem przed nią tak szczery jak to możliwe i mówię jej o tych wszystkich moich problemach, lękach, nerwicach i strachach. Widziała już nieraz jak zżera mnie strach. Nie rozumiem tego dlaczego wciąż ze mną jest. Dlaczego przede mną nie ucieknie. Terapeutka określiła ostatnio mój stan jako konflikt neurotyczny. Ostatnio boli mnie to, że mam wrażenie że z tej nerwicy i strachu oddalam się coraz bardziej od Asi. Że staje mi się ona coraz bardziej obojętna. Nie podoba mi się to uczucie.
  4. Niestety minął miesiąc i nic się na lepsze nie zmieniło. Nadal jestem w dołku i mam straszną nerwicę (zwłaszcza z rana). Biorę od miesiąca Lexapro i od tygodnia Mianserinę, ale nie czuję żeby mi to coś pomagało. W ten łikend Asia znów była u mnie, a ja miałem taką nerwicę i lęki, że o mało nie zakończyłem tej znajomości. Zresztą za każdym razem przy ataku nerwicy i strachu mam myśli, że to nie ma sensu, że nic z tego nie będzie i żeby to skończyć. Nic mnie od dłuższego czasu nie cieszy, nic mi nie sprawia przyjemności. Czuję z żalem że emocjonalnie oddalam się od Asi. Jutro idę znów do psychiatry, ale mam coraz większe przedświadczenie że jestem typem autodestruktywnym i nic ani ze związku z Asią, ani ze mnie generalnie nie będzie.
  5. Chciałbym żebyś miał rację :) To co piszesz dodaje mi trochę otuchy.
  6. Ten świat w ogóle zapędza człowieka do nikąd. Promuje wartości które nie są tego warte. Nakręca ludzi na cele które wcale nie są dla niego dobre. Myślę że dawniej mimo że cywilizacja była prymitywniejsza to ludzie byli szczęśliwsi i żyli większą pełnią życia niż teraz. Może musi nastąpić jakiś ogólny wstrząs w ludziach, jakaś masa krytyczna żeby to wróciło na właściwszy tor. Człowiek jest tak popieprzoną istotą że potrzebuje raz na jakiś czas olbrzymiej kuracji wstrząsowej. Jakiejś wojny, kataklizmu która go dopiero zmusza do refleksji. Smutne ale prawdziwe.
  7. Dzięki za dobre słowa. A co myślisz o miłości ? Czy faktycznie to jest tak, że najważniejszym fundamentem związku powinna być wzajemna przyjaźń i szacunek ?? Już parę osób mi tak mówi. Że miłość może przyjść z czasem. Boję się tylko że nigdy nie przyjdzie. A chciałbym móc powiedzieć Asi że ją kocham. Nie powiedzieć to tylko ot tak, tylko żebym naprawdę czuł to mówiąc. A mnie się wydaje że ja nie umiem kochać i nie umiem być kochany. Boję się tego uczucia. To ponoć typowe dla neurotyków.
  8. Masz rację, boję się jak się spełnię w roli ojczyma. W dotychczasowym życiu praktycznie nie miałem jakiegoś kontaktu z dziećmi. Nie umiem z nimi postępować. Mój stosunek do nich był raczej obojętny. Boję się mieć nawet własne dziecko. Owszem związki się rozpadają kiedy obie strony przestają go pielęgnować, ale ile można mieć siłę do tej pielęgnacji. Zwłaszcza kiedy ta miłość obumiera. Boję się że jestem za słaby, za leniwy żeby właśnie podtrzymywać trwałość takiego związku. Że po prostu nie dam rady. Zwłaszcza gdy nie ma u mnie tego płomienia uczuć.
  9. Boję się tego związku, bo jakoś się utrwaliło we mnie przekonanie, że ludzie się w związkach nawzajem strasznie ranią. Bardzo mało jest udanych związków. Widzę wśród znajomych jak się szarpią między sobą. Jak rozpadają się małżeństwa, które wydawały się być świetnie dobrane. Małżeństwo moich rodziców to też była ciągła szarpanina. Boję się bardzo, że u mnie będzie tak samo. Przez lata bardzo chciałem mieć kogoś, ale nie miałem bo chyba też podświadomie przed tym uciekałem, bałem się tego. Nigdy nie parłem mocno, wystarczyło jedno "nie", jeden drobiazg i ja rezygnowałem. Kiedy okazało się że Asia jest mi przychylna zacząłem wyszukiwać różne powody, które miały by dowieść że to nie ma szans np. czepiałem się wyglądu Asi, że nie jest taka jak sobie wymarzyłem. Myślałem sobie "Skoro nie jest moim ideałem, to pewnie jej nigdy nie pokocham". Teraz już staram się tak nie myśleć. Sam jestem daleki od ideału. Również fizycznie. Wciąż jednak dużym problemem jest dla mnie to że Asia ma dziecko. Chociaż już trochę polubiłem tego malca, lubię mu robić prezenty i staram się kiedy tylko się da zbliżyć się do niego, to bardzo się boję że nigdy się do niego nie przyzwyczaję, że nasze relacje nigdy się nie ułożą. Kiedy sobie nieraz na chłodno kalkuluję, to myślę że Asia byłaby dobrą partnerką na całe życie. Ale straszliwie się boję podjąć ryzyko. Mam nerwicę i często się przy niej denerwuję, czuję strach. A z drugiej strony potrzebuję jej ciepła.
  10. U mnie raczej nie jest problem w tym że boję się kobiet. Tzn. w bliższych kontaktach mam wobec nich wielką nieśmiałość. Przez większość życia tylko się kumplowałem i przyjaźniłem z kobietami. Nic więcej. I to "więcej" mnie właśnie przeraża. A głównym problemem jest niestety mój całkowity brak wiary w siebie, że życie w związku może być dla mnie dobre, że ja mogę być w tym szczęśliwy, że ktoś może być ze mną szczęśliwy. Ciągle mi się wydaje że jestem kiepskim kandydatem na partnera życiowego. Każdy problem w związku urasta u mnie do gigantycznego rozmiaru. Poza tym jestem tak defensywnie nastawiony, że nie potrafię się zakochać. Moją Asię bardzo lubię, ale nie wiem czy to co do niej czuję można nazwać miłością. Boję się też tego że nigdy jej nie pokocham, choć moja koleżanka-psycholog od dłuższego czasu mi magluje, że miłość może pojawić się z czasem, poza tym przyjaźń i wzajemny szacunek jest lepszym fundamentem związku niż miłosne porywy serca, które zawsze mijają po jakimś czasie. Staram się być dla Asi jak najlepszym przyjacielem, bo przyjaźń to jedyny rodzaj związku jaki mi w życiu wychodził. Ona wie jak wyglądają moje emocje w tym temacie. Mówię jej o wszystkim. Nie mamię jej obietnicami. Nie mówię o miłości, bo nie jestem jej w sobie pewien. Asia póki co ze mnie nie zrezygnowała. Sama mi ostatnio wyznała że mnie kocha. A ja nawet nie rozumiem czemu. Uciekłbym na jej miejscu przed kimś takim jak ja
  11. Witam Wszystkich ! Jestem pierwszy raz na tym forum. Na czym polega mój problem ?? Otóż panicznie boję się związku, małżeństwa, wspólnego życia itd. Mam 36 lat i przez większość życia byłem sam. Nigdy nie miałem powodzenia u płci przeciwnej. Byłem w tej kwestii nieśmiały, poza tym nigdy w siebie nie wierzyłem i zawsze miałem bardzo niską samoocenę. Pierwszą próbę związku z kobietą miałem dopiero jakieś 3 lata temu. Niestety wtedy okazało się że mam ze sobą problemy o których nie zdawałem sobie sprawy. Wpadłem w straszną nerwicę, zacząłem się bać spotkań z tą kobietą. Te problemy spowodowały depresję. Zacząłem się leczyć. Brać leki, chodzić na terapię. Niestety ten związek pełen emocjonalnej szarpaniny nie przetrwał próby czasu. Po tym czasie bałem się nawiązywać bliższych znajomości z kobietami. Trochę się wyciszyłem, wyszedłem z depresji. Ale latem zeszłego roku poznałem Asię. Broniłem się na początku przed tą znajomością, ale jednak coraz bardziej w nią wchodziłem. Bardzo ją polubiłem. Ale im bardziej się zbliżaliśmy do siebie tym coraz bardziej odzywały się znów moję lęki, nerwica. To wszystko spowodowało też że wróciła depresja. Znów wróciłem do leczenia i do terapii. Niestety ten stan ciągnie się już od paru miesięcy. Raz jest lepiej raz gorzej. Asia póki co to wszystko wytrzymuje, ale ja czuję się winny, że nie potrafię jej stworzyć nic normalnego. Od dwóch tygodni mam akurat znów dół. Zeszły tydzień praktycznie przeleżałem cały w łóżku. Nic tylko deprecha, strach i nerwy. Szukamy z psychiatrą odpowiedniego leku dla mnie, ale na razie bez większego sukcesu. Boję sie że w końcu mój strach nade mną zwycięży i zerwę tą znajomość. Nie chciałbym tego bo Asia stała mi się przez ten czas bliska, choć ciągle mi się wydaje że nie będzie nigdy możliwe byśmy byli ze sobą jak normalna para, małżeństwo. Chyba nigdy nie pokonam swojego strachu. Boję się że przez niego do końca życia będę samotny.
×