Skocz do zawartości
Nerwica.com

Tomek330

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Tomek330

  1. Cześć wszystkim! Nie wiem czy to do końca odpowiednie miejsce, lecz widzę, że wiele osób opisuje tutaj swoje zaburzenia, więc też zdecydowałem się poprosić o radę, a tak właściwie - to o ratunek. Postaram się mój problem dosyć skutecznie streścić. Nie mogę do końca stwierdzić kiedy wszystko się zaczęło, bo problemy natury nerwicy natręctw mam od kiedy pamiętam (obgryzanie paznokci, trzepotanie nogą, kompulsywne gryzienie lub niszczenie przedmiotów), zawsze też byłem osobą nerwową i reagowałem nerwowo na sytuacje dla większości nie stwarzające problemu. Myślałem jednak, że to normalne, gdyż wychowywałem się wśród osób równie nerwowych i nie rozpoznałem tego jako odmienności. Kiedy miałem 18 lat wyprowadziłem się z domu i zacząłem palić trawę. No i ten specyfik, a konkretniej - marihuana - pozwoliła mi ujarzmić w stu procentach moje nerwowości. Paliłem coraz więcej i coraz częściej (towarzystwo i "działka" w której siedzę, czyli muzyka), w wyniku czego ostatecznie codziennie, przez 2 lata wieczorem odpalałem skręta i wypalałem albo wszystko co miałem, albo aż czułem że zaraz zasnę na siedząco. Przy tym też świetnie się bawiłem, aczkolwiek najczęściej paliłem samemu w domu - tylko ja i muzyka. Nie miałem wtedy też żadnych problemów. Do czasu. Obudziłem się po sylwestrze 14/15, i tak samo jak zawsze, rutynowo zapaliłem sobie wieczorem - na przypieczętowanie wejścia w nowy rok. Miałem więc pierwszą nerwicową schizę, jeszcze jednak nie nazywałbym tego atakiem paniki. Przez chwilę wydawało mi się, że źle oddycham, a moje serce bije za mocno. Spanikowałem trochę, pooddychałem chwilę aż… zapomniałem o całej schizie, zajmując myśli czymś innym. Trzeba zaznaczyć, że znacząco pomagał mi w tym stan w którym się znajdowałem. Takie schizy pojawiały się codziennie przez okres niemal 4 miesięcy, powiedzmy, że co 4 dzień jej nie miałem. Zawsze występowały kiedy byłem zjarany, więc doszedłem do wniosku, że to zwykłe schizy palacza marihuany i nie zaprzątałem sobie tym myśli. W końcu byłem też uzależniony, i żadne argumenty przekonujące o tym, że palenie mi szkodzi nie docierały do mnie. Z końcem kwietnia na stałe przestałem palić, a po tygodniu zaczęła się prawdziwa sieczka w moim życiu. Pierwszy atak paniki był najintensywniejszy. Dzień wcześniej intensywnie popiłem. Rano napiłem się kawy, czego nie robię nigdy, a 1,5 godziny później zaczął się atak. Typowe objawy. Jakaś arytmia, uczucie duszności, tachykardia, niepokój, ucisk w klatce piersiowej i wyostrzenie kolorów otaczającego świata. Na pogotownie trafiłem z ciężką hiperwentylacją (do takiego stopnia, że nie czułem swojego ciała a moje kończyny wyginały się w niekontrolowanych spazmach). EKG w normie, badania ciśnienia też ok, w badaniu krwi wyszły braki potasu. Uzupełniałem go później Kalipozem. Wtedy też pierwszy raz zarzucili hasłem: nerwica. Następny czas był w miarę unormowany, aczkolwiek w obawie przed ciężką chorobą zrobiłem większość badań (tu już maj/czerwiec 2015). A więc: echo serca super ok, holter EKG i ciśnieniowy też mega ok. Przez chwilę było spokojnie, lecz ataki paniki nawróciły, a wraz z nimi lęk przed każdą prostą czynnością. Stały, niezmienny już od jakiegoś czasu. Następne ataki były mniej intensywne, aczkolwiek czasem trafiałem jeszcze na pogotowie (ostatnio dwa tygodnie temu) przy dużych skokach ciśnienia. Tutaj warto dodać pewien czynnik lękowy, który zaburza mi stale funkcjonowanie. W czerwcu rutynowo badałem ciśnienie w domu, wyniki jak najbardziej prawidłowe, czyli 120/80 a nawet mniej (utrzymywały się takie przez dwa/trzy tygodnie. Po wizycie na pogotowiu dwa tygodnie temu panicznie boje się badań ciśnienia. Trafiłem tam właśnie w wyniku wyrywkowego badania: 160/100, co wprowadziło mnie w panikę. Teraz najprawdopodobniej działa to na zasadzie błędnego koła - sam dźwięk pulsu z ciśnieniomierza powoduje u mnie wchodzenie w atak paniki, a kiedy zobaczę wynik - zawyżony przez stres - dostaję ogromnej paniki. W związku z tym, nie wiem jakie mam spoczynkowe ciśnienie, bo zawsze ogromny wpływ na nie ma stres. Najwyższa wartość jaką zarejestrowałem to 190/100. W takim stresie średnio wynosi 140-150/90-100. Od około tygodnia nie mierzę już ciśnienia, bo po prostu boje się wyniku. Nie wydaje mi się abym miał nadciśnienie wynikające z czegokolwiek innego niż stres. Lecz dlatego właśnie bardzo przed tym panikuję. Sama myśl o nadciśnieniu powoduje skok ciśnienia no i zapętlamy się, jak wiadomo. Boje się więc panicznie zawału, udaru, albo innych powikłań wynikających ze skoków ciśnienia (nie wiem też do końca czy to możliwe, lekarze nie mówią przejrzyście). Totalnie deorganizuje to moje życie codzienne. Do tego stopnia, że czasem boje się wstać, a o poranku czuję się najgorzej, bo gdzieś wyczytałem, że rankiem ciśnienie jest najwyższe. Na ten moment mam 20 lat. Nie palę trawy od 5 miesięcy (w międzyczasie 2/3 razy zapaliłem okazyjnie, bardzo niewiele, reagowałem za każdym razem przyśpieszeniem pulsu i skokiem ciśnienia). Zmieniam swoją dietę, bo była tragiczna (mięso i "zapychacz", zero warzyw, zero owoców, napoje słodzone + palę papierosy). Zaczynam chodzić regularnie na basen, co pomaga mi przynajmniej na płaszczyźnie totalnego powodnego wykończenia i wyluzowania. Chodzę na psychoterapię od 3 miesięcy, z nerwicą nie pomaga za bardzo, ale z samopoczuciem owszem. Nie jestem bowiem smutny, na ogół mam dobry, może nawet świetny humor. Nie mam więc powikłań depresyjnych. Jednak boje się, i to czasem całymi dniami (a czasem na kilka dni wyjadę i prawie zapomnę o problemie). Do psychiatry poszedłem po ostatnim ataku. Przepisał mi najpierw końską dawkę assentry, co mnie totalnie rozwaliło (bałem się też leku) wynikiem tego były ostatnie w moim życiu badania ciśnienia. Wyniki - dosyć wysokie (160/85, 150/100). U lekarza dostałem receptę na propranolol na skoki ciśnienia. Od tamtego czasu nie badam ciśnienia. Dwa dni później dostałem inny lek, jako że na ten zareagowałem strasznie, mianowicie Seronil (fluoksetyna - prozac) w dawce 10mg. Biorę już 11 dzień i czuję lekką zmianę, a przynajmniej zanik objawów somatycznych. Czasem na napady biorę też propranolol (tylko 5 mg) i/lub hydroksyzynę (10mg) W międzyczasie miałem przeprowadzany szereg innych badań - FT4, FT3 (te tarczycowe) i TSH - w normie. Borelioza - brak. Ogólne moczu - podwyższona ilość bakterii w moczu, reszta w normie. Morfologia - w normie. Podczas ostatniej wizyty na pogotowiu była morfologia z badaniem np. potasu, też wszystko ok. No i ponownie, zalecenie, że nerwica i się ogarnąć. Lekarze mówią, że z moim zdrowiem wszystko ok i do psychologa/psychiatry. No ok. Ale ja czuję, że nie mogę z tej choroby wyjść, a właściwie się w nią pogłębiam, chociaż siły psychiczne do walki z nią mam i nie wydaje mi się bym nie potrafił panować nad swoimi emocjami. Od początku psychoterapii do teraz jest tylko gorzej, nie widzę poprawy. Trochę w życiu medytowałem, w ogóle jestem bardzo zainteresowany psychologią, psychiatrią, psychoanalizą, samoświadomością, jogą itd. itp. Stąd nigdy takiej choroby się nie spodziewałem - a tu nagle, coś, co totalnie mnie rozwala. Dzisiaj miałem kolejny atak. Do szybkiego bicia serca doszły teraz bóle w klatce piersiowej. Wziąłem ten propranolol no i cóż, ustało. Cholernie się boję, że moja przypadłość to jednak nie nerwica, a jakaś choroba. Z drugiej strony wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że nie, że jestem zdrowy, tylko w głowie mam niepoukładane. Pomóżcie, błagam. Nie wiem już co robić. Leki, mimo że je zażywam jeszcze nie pomagają, a ja z dnia na dzień czuje się coraz gorzej. Boje się nawet jutrzejszego poranka, wyjścia z łóżka, jakiejkolwiek czynności w obawie przed zawałem albo udarem. Ostatnie kilka dni nie ruszam się praktycznie z domu (a jeśli wyjdę to napełnione jest to lękiem). Tracę już totalnie siły, a zajęcia na uczelni zaczynają się już pojutrze… EDIT: Dodam tylko, że moje objawy przy atakach to bardzo długa lista: duszność, panika, lęk, szumy i piski w uszach, wyostrzenie widzianych kolorów, utrata czucia w kończynach (takie 'z waty'), szybkie lub bardzo silne bicie serca, skoki ciśnienia, mrowienie, czasem nawet utrata czucia, omdlenia, zaburzenia równowagi, uczucie spadania. Ostatnio tak jak już pisałem, zdarzyły się bóle w klatce piersiowej. Nie palcie trawy, jeśli wiecie, że to sposób na ukojenie nerwów, bo to srogo kosztuje!
×