To i ja napiszę o sobie, ale najpierw pozdrowienia dla wszystkich.
Jestem alkoholikiem, a wódeczką i piwkiem usiłowałem sobie radzić najpierw z nerwicą, później z depresją, z mizernym skutkiem. Prawie wyleciałem z roboty i prawie rozbiłem rodzinę.
Biorę baclo od ponad miesiąca. Zadziałał od razu, zaczynałem od 10 mg dziennie (5+5), potem 15 (3 x 5), potem 25 (1 x 12,5), aż doszedłem do 50 (2 x 25). Więcej się boję.
Zadziałał w sumie od razu, nie zauważyłem też dużej różnicy przy zwiększaniu dawki.
Rozluźnia, poprawia nastrój, a przede wszystkim osłabia głód alkoholowy. A mi już od prawie 3 lat nic nie pomagało: terapie, detoks, wizyta na izbie i leki (sławny Naltrekson=Adepend nie zrobił wrażenia, chyba że na portfelu).
Też zacząłem wychodzić do ludzi, podrywać laski. Jak się trafiła wpadka, to się nie utytłałem jak zwykle.
I wtedy strzelił mi do głowy głupi pomysł, żeby go odstawić. Tak jak Ameisenowi, tylko jemu po sporo dłuższym czasie.
No i oczywiście nawrót, taki kilkudniowy, z lękami, negacją siebie, autodestrukcją (głodzę się nawet po kilkanaście dni, teraz też).
Nie piję od 3 dni, baclo nie biorę dwa razy dłużej. Normalnie już na drugi dzień byłem zawsze jak nowy, a teraz końca kaca giganta nie widać, już nie mam czym rzygać, gardło i żołądek jak pocięty brzytwą, a gdy zamykam oczy jakieś odjechane filmiki. A może to efekt odstawienia baclo bardziej? Boje się go wziąć na kacu, ale może właśnie trzeba?
Jutro chyba już spróbuję, tylko 2 x 12,5.
Miał ktoś z Was podobny epizod? I co się działo?
I jeszcze po jakim mniej więcej czasie, alkoholik może spróbować odstawiać baclo bez nawrotów? Ameisen zdaje się coś o kilku (2-3?) latach pisał, a potem brał tylko, gdy czuł głód.