Przede wszystkim chciałabym się przywitać i podziękować wszystkim osobom, które podzieliły się tu swoimi historiami. Czytanie tego forum sprawia, że czuję się mniej osamotniona.
Moje życie wygląda bardzo podobnie do wielu przedstawionych tu historii. Poczucie, że nie jestem sobą, zmarnowane lata, zmarnowany potencjał, niemożliwość zabrania się za cokolwiek — znam to wszystko.
Chciałabym Was zapytać, czy wy również wyćwiczyliście się w tuszowaniu swoich stanów? Ja zawsze staram się uśmiechać, na pytanie co u mnie zawsze odpowiadam w porządku, śmieję się, gdy jestem w grupie, ale w środku czuję się zmęczona i samotna i mam cały czas wrażenie, że coś odgrywam, że to bez sensu. Jestem świetną aktorką. Chciałabym pokazać, co tak naprawdę czuję, ale kiedy już na maksa się staram dać znać, że jest ze mną fatalnie, słyszę co najwyżej "jesteś dzisiaj jakaś osowiała". Wściekam się, gdy słyszę, że ktoś mówi o kimś, że jest to "skryta osoba". Jak ktoś coś dobrze ukrywa to nawet tej skrytości nie widać.
Nie potrafię się przełamać i przestać grać, kłamię rodzinie i znajomym na swój temat, że np. dzisiaj pracowałam, a cały dzień gapiłam się w kompa albo spałam. Wstyd mi.
Mieszkam z przyjaciółką i czuję do niej żal, że tego nie widzi. Mam wrażenie, że mój stan wykracza poza jej zdolność pojmowania. Ona nie znała mnie przedtem i pewnie myśli, że taka moja natura.
Na koniec moja obawa: przeczytałam gdzieś, że dystymia jest albo wynikiem działania wadliwej chemii w mózgu albo wynika z psychiki. Tej drugiej odmiany podobno nie daje się leczyć lekami. Byłam na 2 terapiach, za parę dni idę po raz pierwszy do psychiatry. Bardzo się boję, że powie mi, że nic mi nie jest, da skierowanie na terapię i tyle. Że moje poczucie bezsensu to nie choroba, ale błąd myślenia. A ja nie potrafię tego błędu naprawić, chociaż już od tylu lat próbuję.
Żaden terapeuta nie stawiał mi diagnozy. Czy to normalne, czy znaczy to tyle co "nic ci nie jest, wydziwiasz?"