Mam nerwicę i depresję. Wiadomo raz lepiej raz gorzej. Nie bardzo wierzę w psychiatrów, bo moje problemy wynikają z sytuacji zewnętrznej.
Wcześniej szukałam przychodni antynikotynowej, ale one istnieją tylko teoretycznie
Jednak wybrałam się do psychiatry, bo pojawiły się objawy zagrażające życiu, być może związane z powyższym.
No i teraz ciśnie mi się na usta jakieś niecenzuralne słowo.
Wizyta trwała jakieś 40 minut. Opowiedziałam o objawach psychicznych i somatycznych. Pan doktor zapytał czego oczekuję.
Stwierdziłam, że jakiejś pomocy, ale mam tyle problemów i objawów, że naprawdę nie wiem od czego zacząć i co robić.
Odpowiedzią było że okres oczekiwania na terapię grupową to dwa lata. Ale żeby się dostać ja muszę wiedzieć czego chcę i aktywnie do tego dążyć.
No więc pytam co mam zrobić żeby się tego dowiedzieć, bo przerasta to moje obecne możliwości. Odpowiedź wymijająca, w końcu wyszło że psycholog coaching i terner rozwoju ale „NFZ tego nie finansuje”.
Jeszcze dowiedziałam się, że jestem alkoholiczką bo wieczorem codziennie pije lampkę wina (i to w samotności). Może i miał rację, ale mnie się wydaje, że nie muszę tego robić tylko chcę. No to pytam czy jak miesiąc nie będę piła to mogę do niego przyjść. Odpowiedź: „no, my się tu zmieniamy więc NAWET jak pani przyjdzie to pewnie trafi pani do kogoś innego”.
Z jednej strony chcę żyć, po to wybrałam się do psychiatry, żeby coś zmienić na lepsze. Z drugiej wiem, że lepiej nie będzie no i widać do leczenia już się nie nadaję. Prywatnie mnie nie stać.