Skocz do zawartości
Nerwica.com

ziutek

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia ziutek

  1. Najgorsze jest to że właśnie najbliżsi i najukochańsi właśnie najbardziej dołują obrażają kpią szydzą, a najlepszym przypadku dają złote rady typu : weź się w garść, inni cieżko pracują a ty co!? siedzisz! ty leniu! ale to się da wszystko przetrzymać, trzeba to znosić w milczeniu, ja sobie tłumaczę, że oni po prostu nie wiedza nie są w stanie pojąć swoimi małymi rozumkami, że ktoś po prostu nie potrafi się wziąć w garść. Moja żona dodatkowo ma swoją wizję mojej osoby i na siłę próbuje ją wcielać w życie - mam być supermenem zarabiającym miliony, posiadać dużo wolnego czasu dla rodziny, dużo czasu poświęcać na prace domowe, robić zakupy, być zawsze wypoczętym, w nocy wstawać do dziecka, a jeżeli to mi nie nie wychodzi tzn. nie pasuję do tego wzorca, to oczywiście jest moja wina. Moja żona koniecznie chce jechać/lecieć do Turcji. Poinformowała mnie o tym. Leci z córką, bo nie ma z kim. Córka za bardzo nie chce ale nie może się sprzeciwić - ma 10 lat. Ja nie lubię egzotycznych krajów, jestem raczej domatorem. Oczywiście usłyszałem niejednokrotnie nieprzyjemne komentarze typu: tylko nienormalny nie chciałby lecieć na takie świetne wczasy. Ale już dawno przestałem się spierać, teraz tylko uprzejmie przytakuję i potwierdzam, swoje zdanie rzadko przedstawiam żeby się nie narażać na wyzwiska. Córkę staram się wspierać i chronić przed psychiczną przemocą. Raz jest lepiej a raz gorzej.
  2. dzieki że ktoś mi odpisał (Zagubiony, bethi :-)) Nie chcę zwalać winy na moją żonę, biorę pod uwagę taką możliwość że jej osobowość działa niekorzystnie na moją psychikę, ale daleki jestem od osądzania i obwiniania, chociaż bardzo fajnie jest znaleźć jakieś źródło swoich niepowodzeń poza sobą, bo to bardzo podbudowuje ego. Na pewno jest więcej czynników zewnętrznych które mi pomagają wpadać w dół - moja dotychczasowa praca bardzo mnie wyeksplatowała nerwowo (to chyba główna przyczyna) i teraz jestem na rozdrożu w połowie drogi do zmiany pracy częściwo jestem jakby bezrobotny, to też dołuje. mam zaufanie do tego lekarza, wstępnie mam rozpoznany jakiś zespół zaburzeń adaptacji (jeżeli dobrze pamiętam), a czy depresja? nie wiadomo, depresja we wczesnej fazie potrafi się maskowaćw każdym razie nie czuję się chory tylko strasznie zdołowany, raz jest lepiej a raz gorzej, że nie chcem się żyć, dzięki za to wsparcie, jest dużo racji w tym co piszesz Zagubiony148
  3. Nie próbowałem się zabić, myślę racjonalnie (staram się) ale odejście z tego świata wydaje mi się niekiedy sensownym rozwiązaniem. Wiem że byłby to grzech nie do naprawienia i chyba to mnie tylko powstrzymuje. Pomijam to że byłaby to ostateczna moja przegrana, ale i tak czuje się przegrany. Nie wiem czy to depresja. Psychiatra powiedział, że to raczej nie jest depresja ale pewny nie jest. Dostałem leki przeciwdepresyjne, miesiąc brałem, ale nic nie pomogło. Już nie wiem jak mam żyć. Od pięciu lat powtarzam sobie - weź się w garść itd. ale jest coraz gorzej. Żona się ze mnie wyśmiewa i drwi ze mnie że jestem czubkiem, leniem itd. nazywa kretynem itd. przemawia do mnie w trzeciej osobie , kiedyś się jej zwierzyłem i od tego momentu się pogorszyło. Przypuszczam że oprócz tej 'jakby depresji' mam problem małżeński. Czasami jest 2-3 dni w miesiącu, że żonie przechodzi 'faza' i mówi do mnie normalnie (a raczej nic nie mówi tylko przestaje drwić). Wtedy czuję się o wiele lepiej. Setki razy próbowałem z nią rozmawiać na różne sposoby wyczytane w poradnikach psychologów i w internecie. Ale każda taka rozmowa to dla mnie duża trauma, staram się rozmawiać spokojnie i wszystkie winy biorę na siebie - bo tylko wtedy da się rozmawiać, czy ja jestem normalny? Żona twierdzi że jestem nienormalny bo nic nie robię. Pyta mnie: co tak siedzisz? albo: co tak chodzisz? albo: co masz taką minę? wszystko co robię przedstawia mi jako dowody na to że jestem nienormalny i psychiczny. Żona uważa, że zmarnowałem jej życie i twierdzi, że życie ze mną to koszmar i że ja jestem przyczyną wszelkich jej problemów. Tylko z córką mogę pogadać ale jej nie obciążam swoimi problemami bo to jeszcze dziecko (10 lat) tylko tak rozmawiamy o wszystkim i niczym. Pogodziłem się z tym że kiedyś umrę - jestem spokojny myśląc o tym - i właśnie to mnie niepokoi że się nie boję.. Z drugiej strony czuję jednak jakiś chyba instynkt samozachowawczy. Sen jest dobry, bo nie czuję wtedy smutku, ale boję się tego że rano trzeba wstać się zmagać z życiem, tabletki nie pomagają mi, wiem że nie dziąłają od razu , ale po miesiącu to chyba powinny, może jakieś inne tabl.
×