Skocz do zawartości
Nerwica.com

Aniulec

Użytkownik
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Aniulec

  1. U mnie dziś tez jakby lekko lepiej, ale już teraz wiem ze ten atak paniki może mnie dopaść w każdej chwili i boję się tego jest nas widzę tak wielu... Nie spodziewałam się ze tak wielu ludzi dotyczy ten problem.
  2. Witam. Tez chyba popadlam w hipochondrie. Moja historie opisałam w osobnym wątku. Nie wiem co robić. Czy to juz pora by sięgnąć o leki? Panicznie boję się o zdrowie i życie moje i najbliższych. Najpierw zaczęło się od obawy o piersi, potem na tapecie pojawił się czerniak. U lekarzy byłam, ale ciągle oglądam swoje ciało i panikuje ze któryś pieprzyk kiepsko wygląda i że pani dr go nie oglądała... wysłałam męża tez do dermatologa i zdecydował się na wycięcie pieprzyka a ja panikuje że to będzie czerniak. 6 lat temu wyszła mu mała zmiana na wewnętrznej stronie nadgarstka - taka ciemno brązowa/czarna plamka...ma może max 2 mm. Niby nie rośnie, ale może lekko sciemniala. Dr mówiła ze jest atypowa i że można skontrolować za pół roku lub wyciąć. Tak strasznie się boje mam chyba jakaś kancerofobie czy coś boje się ze któreś z nas umrze przedwcześnie, że nic dobrego nas juz nie czeka...
  3. Witam. Jestem nowa. Piszę bo nie radzę sobie ze sobą, że swoimi myślami. Ale może zacznę od początku. Wszystko zaczęło się od połowy 2013 r, kiedy zaczęliśmy z mężem starać się o dziecko. Każdy nieowocny miesiąc był dla mnie ciężki, a przyjście okresu wywoływało fale żalu i rozpaczy. Ale walczylismy dalej. Coś jednak nie dawało nam spokoju i lekarz zlecił badanie nasienia mężowi. Przyszły wyniki i totalny szok - nie ma żadnego plemnika. Rozpacz ogromna, złość i żal na los. Jednak postanowiliśmy zawalczyć. Znaleźliśmy androloga, który zaproponował po wykonaniu szeregu badań wykonanie biopsji jąder. Było bowiem podejrzenie ze to przeszkoda fizyczna (zablokowane nasieniowody po przebytym w dzieciństwie wnetrostwie i późniejszych operacjach przepuklin). Zgodzilismy się na to. Wstępne wyniki były takie, że były plemniki ale za to w badaniu histopatologicznym nic nie znaleziono. Decyzja lekarza była taka, że nie ma sensu przygotowywać mnie do in vitro jeśli nie mamy gwarancji ze mamy gamety. Zaproponowali nam nowoczesna metodę mikrochirurgicznego przeszukiwania jąder. Mieliśmy wiele wątpliwości, bo to jednak poważny zabieg, ale postanowiliśmy dać sobie szansę. Przy okazji dokładnie przebadano jądra pod kątem nowotworu. Wyniki ok i są plemniki. Chwilę po zabiegu juz miałam mieszane uczucia, bo patrzyłam jak cierpi mój ukochany mąż ale z drugiej strony widziałam tez radość w jego oczach. Najgorsze dopiero było przed nami. Przeszliśmy pierwsze in vitro, potem kolejne. Zaliczylismy 5 transferów zarodków, ale żaden nie dał upragnionej ciąży. Każdą porażkę znosiłam coraz gorzej, nie chciałam słuchać o adopcji. Zerwalam kontakt ze znajomymi posiadającymi dzieci, bo spotkania z nimi mnie zwyczajnie bolały i kończyły się przeplakana nocą. W międzyczasie pogorszył się stan zdrowia mojego Taty - cukrzyca atakuje go coraz bardziej. W trakcie starań o dziecko non stop latalam po lekarzach, wykonywałam mnóstwo badań krwi by znaleźć przyczynę niepowodzeń. Nie chciałam słuchać, że to niepotrzebne, że tu wielka rolę gra ten plemnik. W trakcie tych badań wykryto mi jakąś tam mutacje genowa i insulinooporność. Ja nadal drazylam temat niepowodzeń mając wielkie pokłady siły, bo w końcu walczę o nasze małe szczęście. Ale pewnego dnia znalazłam sobie coś w piersi, wysnulam najdziwniejsze scenariusze, widziałam się umierająca na raka piersi. Poszłam na usg i wszystko ok -miałam tylko torbiele, które mam od pewnego czasu. Potem wynalazłam sobie kolejny powód do zmartwień. Zaczęłam oglądać całe moje ciało i pieprzyki obawiając się czerniaka. Mąż wysłał mnie do dermatologa bo faktycznie pieprzykow mam sporo. Poszłam. Dr mnie uspokoił - wsio ok. Kazał pokazać się za pół roku by obejrzeć czy nic się nie zmienia. Wróciłam do domu i poprosiłam męża by ten też udał się na wizytę do dermatologa, bo ma parę ciemnych pieprzykow. Poszedł. Ma jeden nietypowy pieprzyk na nadgarstku i pani dr zaproponowała obserwacje za pół roku lub usunięcie. Mąż zdecydował się na usunięcie. Ma mieć wizytę u chirurga 20 sierpnia. Strasznie to przeżywam, jestem przerażona ze może to być czerniak... Ciągle płaczę, widzę w chorej wyobraźni chorego męża, że życie nam się wali. Towarzyszy mi ciągły strach o nasze zdrowie i życie. Na dwa tygodnie pomogły mi wczasy. Jednak wróciłam do pracy i wraz z powrotem pojawiły się znów te lęki i niepokoje. Nieraz trzese się ze strachu, nie mogę znaleźć sobie miejsca. I znów oglądam swoje ciało, bo może pani dr coś przeoczyla. Bo przecież nie pokazałam jej każdego jednego pieprzyka, bo przecież każdego jednego nie obejrzała pod dermatoskopem. I każdego dnia znajduje inny pieprzyk, który jest mi podejrzany. Wczoraj do południa wariowalam nad jednym, a popołudniu stwierdziłam ze pieprzyk ala włókniak na moim ramieniu jest w kropki i nawet jedna kropka jest ciemno brązowa a nawet czarna i ze to może czerniak. Najchętniej polecialabym do lekarza, ale jakieś resztki zdrowego rozsądku i wstydu mi na to nie pozwalają. Jak przechodzi mi strach o siebie, znów martwię się o męża, a jak nie o niego to o rodziców te wszystkie wydarzenia, procedury medyczne doprowadziły do tego ze parę miesięcy temu udaliśmy się z mężem do psychologa w klinice leczenia niepłodności. Po tej wizycie dużo zrozumiałam. Wyszło na niej wiele spraw. Między innymi toze nie cchce walczyć za wszelką cenę o dziecko, że chce byśmy byli zdrowi, bo musimy przecież mieć siły by to dziecko wychować. Tak wykielkowala we mnie myśl o adopcji. Powoli zaczynamy procedury. Ale ten strach o życie i zdrowie mnie rujnuje, nie pozwala normalnie żyć. Boje się ze któreś z nas śmiertelnie zachoruje, że teraz gdy wiemy ze adopcja jest nasza droga po szczęście, to coś złego znów się wydarzy by stanąć nam na drodze i dobić. Naczytalam się oczywiście w internecie wielu historii o czerniaku, wiele zdjęć obejrzałam i w każdym znamueniu dopatruje się czerniaka. Dlaczego akurat ta choroba? Pewno dlatego że jest paskudna i trudna do wyleczenia. Martwię się co jako następne sobie wymyśle. A i mam takie myśli ze to jakieś przeczucie każe mi tego czerniaka szukać, sprawdzać te pieprzyki. Jestem strasznie placzliwa. Rozmawiam często o tym wszystkim z mężem i rodzicami, starają się mnie uspokoić. Pomaga na chwile. Ale wstaje nowy dzień i pojawiaja się te nerwy. Nieraz budzę się z kołataniem serca. Jak mam strasznie silny lek, kiepski dzień to aż zapiera mi dech w piersiach, pokaszluje. Nie wiem czy to juz nerwica czy nie... Czy powinnam sięgnąć juz po pomoc farmaceutyczna czy poradzić sobie bez. Leków się boje, bo ciągle mnie czymś faszeruja przy staraniach o dziecko. Mimo że podjęliśmy decyzję o adopcji, chcemy do końca wykorzystać zamrozony materiał męża do in vitro i wykorzystać szanse refundowanego przez MZ procesu zapłodnienia pozaustrojowego. Ale czy to w ogóle ma sens z moim stanem psychicznym... Obiecałam się tym tak nie podniecać, nie nakręcać na sukces. Będzie co ma być. W razie co jesteśmy zdecydowani na adopcję. Ale jak mam z kolei przetrwać oczekiwanie na wycięcie tego znamienia u męża i potem oczekiwanie na wynik histopatologiczny... Wariuję Jak się naczytałam o tym czerniaku, to się okazuje że wiele ludzi ma to dziadostwo i jestem tym bardziej przerażona... Nie wiem co powinnam teraz zrobić. Myślę, że zwykły psycholog może mnie nie zrozumieć, że jeśli terapia, to powinna odbyć się u jakiegoś psychologa, który zna trochę temat niepłodnościowych dylematów... Zawsze byłam bardzo wrażliwą osobą. Pamiętam że w dzieciństwie też potrafiłam się obudzić w środku nocy i wołać Mamę, by mnie przytuliła, bo śniły mi się jakieś koszmary typu koniec świata, śmierć, choroba bliskich... Zadawałam jej wtedy często pytanie "co będzie z nami po śmierci"... Może ja już od dziecka mam bzika jakiegoś? Poradźcie co zrobić i czy to co ze mną się dzieje to faktycznie efekt nerwicy...
×