Skocz do zawartości
Nerwica.com

bez_tozsamosci

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia bez_tozsamosci

  1. Tak niby coś tam powiedziałam i On powiedział ale nie mam poczucia że zostało to wyjaśnione. Po prostu...każdy skupił się na swoich "przykrościach" przy czym ja w końcu przestałam głosić swoje i odpuściłam. Ale dalej to we mnie siedzi, nie wiem czy nie bardziej bo oczekiwałam innej rozmowy "wyjaśniającej". Więcej zrozumienia i podejścia psychoterapeutycznego dostałam tutaj od obcych niż w tamtym momencie u t. Póki co temat ucichł a ja się poblokowałam i właściwie nie mam ochoty już nawet z nim dalej o tym mówić. Niech będzie jak On chce czyli zrobiłam mu przykrość a moje odczucia? C*uj z nimi. Od sierpnia idzie na urlop, pewnie znowu na bity miesiąc....podejrzewam że ja już nie wrócę. Dzięki że pytasz;)
  2. bez_tozsamosci

    [Kalisz]

    hej. Jestem z Kalisza. Nie ma zdiagnozowanej ani nerwicy ani depresji, nie leczę się u psychiatry ani nie zażywam żadnych leków, ale ma problemy natury psychologicznej i uczęszczam na terapię. Może i mam jakieś zaburzenia, na pewno mam ale nie mam ich zdiagnozowanych. Natomiast mam kupę doświadczeń, przeżyć, odczuć nie zrozumiałych dla tych "normalnych" ludzi, którzy nie umieją dostrzec nic poza to co widać. Posiadam znajomych , nie przyjaciół. Znajomi widzą to co chcą widzieć. Czytając widzę że mogę nie znaleźć tego co bym chciała, bo wymieniacie się tutaj raczej jakiego lekarza gdzie szukać. No ja w tym temacie właściwie nie mam co powiedzieć. Szukam przyjaciela-kobiety. Kogoś kto świat widzi szerzej, a jestem zdania że każdy kto ma te problemy wewnętrzne i nie robi z tego czegoś na zasadzie wszystkich "normalnych": "weź nie świruj, weź się w garść", widzi świat szerzej. I nie chodzi tu oczywiście o przyjaźń/znajomość która opiera się głównie na wysłuchiwaniu i pomaganiu. To jest bardzo ważne w każdej przyjaźni ale myślę że ludzie z problemami zrozumieją się lepiej niż tacy którzy, nazwę to "inaczej żyją". Przede wszystkim takie osoby nie oceniają a rozumieją. Oczywiście nie twierdzę że wszyscy którzy nie mają czegoś zdiagnozowanego, prowadzą normalne życie bez "konfliktów wewnętrznych" tacy są. Po prostu ja takich ludzi nie mam a uważam że mogłoby mi to bardzo pomóc i tej drugiej osobie również. Jestem kobietą, mam 29 lat i szukam kobiety. Dziewczyny z którą i która przy mnie będzie się czuła dobrze. Do wyjścia do kina, do parku, na wspólne zakupy a być może później do wspierania siebie w trudniejszych chwilach. Zabrzmiało jak anons;D Ludzie poznają się w pracy, szkole na imprezie i zawierają przyjaźnie na długie lata. Ja nie mam ich gdzie szukać, więc czy to miejsce nie jest dobre jak każde inne?:) Zwłaszcza że już na początku coś nas łączy i uważam że właśnie przez to możemy sobie bardziej ufać. Więc jeśli jesteś w podobnym wieku i też chciałabyś poznać kogoś nowego i być może stworzyć z tego przyjaźń to zapraszam na pw:)
  3. Nie chcę też przepychanek w stylu co kto jak zrozumiał, co napisałam i tłumaczenia każdego zdania. Logikę i umiejętność czytania ze zrozumieniem, empatię i odrobinę dobrej woli każdy ma na swoim poziomie. Ja w każdym razie dostałam tutaj to czego potrzebowałam i dzięki temu widzę światełko w tunelu którego w czwartek, piątek i sobotę praktycznie nie miałam i za to dziękuję tym osobom:)
  4. To co cytujesz jest wyrwane z kontekstu i myślę że cały czas coś wyrywasz nie biorąc pod uwagę całego mojego wątku oraz jego sensu. Po prostu nie umiesz wczuć się w moją sytuację, oceniasz mnie i nic więcej. Nie mam żalu:) Nie musisz nic:) Ale ja zgadzać się na przekręcanie sensu też nie muszę:) Cały mój tekst jest o tym że mogłam pisać do terapeuty. Nie ma tam słowa że analizowaliśmy temat mailowo. Pisałam gdy potrzebowałam na dany moment, tak jak inni pacjenci dzwonią w chwili kryzysu. W mojej relacji od początku było wiadomo że dzwonienie nie wchodzi w grę, więc pozwolił mi pisać. Czyli dosadnie- inni pacjenci dzwonią w chwili kryzysu, ja piszę. I nie raz i nie dwa było tak że pisałam i dostałam odpowiedź w stylu "dobrze że napisałaś, porozmawiamy o tym w...". Nie raz i nie dwa było tak że pisał mi to po kilku godzinach od mojego wysłania. Nigdy moje pisanie nie było potraktowane tym że ma mi odpisywać już teraz natychmiast i on doskonale o tym wiedział. Pisząc że zna mój problem od 2 lat to właśnie miałam na myśli, że On wie czym jest dla mnie kryzys i pisanie w nim, że wielokrotnie to ułatwiło w ogóle podjęcie tematu na terapii w gabinecie.
  5. Wskaż mi miejsce w którym tak napisałam i tego oczekiwałam. Może i przeczytałaś cały wątek ale chyba zbyt pochopnie mnie oceniasz i nie wiem na jakiej podstawie Oczywiście że nie chcę, między innymi z powodu schematów z dzieciństwa jestem na terapii, ale one nie mijają ot tak na pstryknięcie palców. Pojawiają się jeszcze w moim życiu i jest to temat do dalszej pracy. Właśnie próbuję:) A że na ten moment potrzebuję do tego lustra w postaci spojrzenia innych osób? No cóż...każdy ma prawo radzić sobie na swój sposób. Dzięki zarejestrowaniu się tutaj, dzięki kilku osobom widzę tą sytuację już mniej emocjonalnie i troszkę z innej strony. I dzięki tym postom jutro pójdę, wyjaśnię i za nie które rzeczy przeproszę a przy nie których dalej będę twierdzić że mnie to zabolało, ale już nie zrobię tak że z płaczem wejdę i będę się dalej nakręcać. A co do dosłowności tego co cytuję wyżej to również nie przypominam sobie abym "płakała" nad tym że teraz nie ma dla mnie czasu Może nie umiecie spojrzeć na to inaczej niż uogólniając. Skupić się rzeczywiście na tym co piszę i co przeżywałam. Może tak się nie da...nie wiem...udzielam się na takim forum pierwszy raz w życiu. Ale dostałam pomoc od co nie których...tutaj oraz w prywatnych wiadomościach i dziękuję bo faktycznie mój stan się polepszył i troszkę inaczej podchodzę do całej sytuacji. Dostałam pomoc i ją oddam:) Pozostanę na forum z otwartym na innych umysłem:)
  6. Nie zgodzę się że jest to nieprofesjonalne. Przeczytałam mnóstwo artykułów na ten temat, słyszałam opinie terapeutów wykładających w szkołach dla terapeutów i tak jak napisał ktoś wyżej zależy do od nurtu i człowieka. Ja nie umiałabym się odnaleźć w sytuacji kiedy terapeuta jest maszyną i swoje jakieś małe rzeczy typu że lubi jeździć na rowerze ukrywa w sposób jak gdyby ta informacja przekazana pacjentowi podczas rozmowy miałaby znacząco mu lub mnie zaszkodzić. Jak wówczas nawiązać relację, jak zaufać? Zaufasz maszynie? Tutaj się nie zgodzę, tutaj obronię swojego terapeutę. Cenię ludzi którzy są ludzcy nawet a może przede wszystkim gdy są to psychoterapeuci którym powierzamy siebie.
  7. essprit, to nie tak że opowiada mi o swoim życiu. Ta akurat sytuacja zdarzyła się gdy odebrał telefon podczas mojej sesji i przeprosił bo ma chorą córkę. Mnie odpowiada że On nie jest taki sztywny/ schematowy. Jest dla mnie autentyczny, ludzki, nie robi wielkiej tajemnicy ze swojego życia. Generalnie mi to odpowiada poza jakimiś wyjątkami kiedy czuję się z tym strasznie źle, ale to tylko człowiek i cieszę się że nie jest maszyną wykonującą swój zawód. A to że wtedy zrobiło mi się strasznie przykro to pewnie wynika z tego że wywołało to u mnie poczucie że mną ojciec nigdy się nie przejmował, że ja nie doznałam troski, że to coś czego nigdy nie doświadczyłam. Takie stany mam nawet jak oglądam film i jest jakaś pozytywna relacja ojca z córką, więc to moja wina. Jest najlepszym terapeutą jakiego spotkałam, tylko pewne jego zachowania, nieliczne bardzo mnie ranią. I nie wiem do końca czy to moje przeżywanie jest adekwatne do sytuacji, ale widzę u siebie zmianę bo próbuję tego dociec a nie uciekać.
  8. Nie mam nikogo w życiu, ale też nie należę do osób które proszą o wsparcie. Jedyna osoba która przy mnie była pół mojego życia nie żyje i choć była mi najbliższą istotą to też miałam problemy by mówić co się dzieje. Nie zwieszam się na terapeucie. Nie chcę by uczestniczył w moim życiu, nie mam potrzeby mieć w nim przyjaciela. Nie chcę przekraczać granic. Czasem nawet jak mi powie coś w stylu że ma córkę chorą to mnie tak boli i wywołuje we mnie takie uczucia że blokuję się na całą sesję. Lepiej mi gdy nic nie wiem. Zabolało mnie po po prostu że coś mi dawał i nagle w sposób dla mnie mocno nieprzyjemny mi to odebrał, nie zważając na moje odczucia, biorąc pod uwagę TYLKO ewentualnie swoje. Uważam że tak się nie robi... I choć czuję mocno to też nie ufam sobie w tej kwestii, wiecie jakie to uczucie? Na kogo ja wyjdę jeśli tak przesadzam? Boję się że mój kontakt z nim przez to co czuję już nie będzie taki sam Nie umiem nawet tego wyjaśnić tak jakbym chciała.
  9. Nie chciałam omawiać tematu. Nigdy właściwie do tej pory tak nie robiliśmy. Było tak że ja pisałam, wysyłałam, on odpisał coś w rodzaju że dobrze że o tym napisałam i temat był ruszany na terapii lubn jeśli uciekłam od tematu to nie. ale zawsze chodziło o to że pisałam w chwilach kryzysu po to by na dany moment na gorąco póki pamiętam i wiem przekazać co jest do pracy, z czym się borykam, czego nie umiem powiedzieć czy przeczytać na sesji. I przez 2 lata było ok. Nie miał z tym żadnego problemu. A opisana przeze mnie sytuacja różniła się tylko tym że byłam gotowa jak nigdy wcześniej by to co opiszę w poniedziałek obgadać. Bez odwrotu. Boli mnie że widząc mnie w stanie skrajnym i jak sam określił "bliskim załamania", pokazując mi że się o mnie troszczy, martwi i przejmuje, każac mi powiadomić go że bezpiecznie dotarłam do domu i zapewniając że mogę zadzwonić gdy będzie źle po kilku godzinach nagle to co do tej pory było akceptowalne przestało takie być. To naprawdę tak wielkie poświęcenie odczytać maila nawet w poniedziałek w pracy? Mnie to ułatwia własną terapię. Czym jest terapia gdy nie możesz się odezwać bo myśli ze stresu Ci znikają i milczysz. Lepsza jest taka kiedy terapeuta już wie bo sama coś pisałam i dopytuje, pomaga, nakreśla. Lub jeśli przestało coś komuś odpowiadać to z racji wykonywanego przez niego zawodu oczekiwałam przekazania mi tego po pierwsze w lepszym emocjonalnie czasie dla mnie a po drugie w odpowiednio przyjazny sposób. Terapeuci chyba mają świadomość że są różni ludzie i różnie odbierają ich słowa, zachowanie, sposób mówienia. Dołożył mi cierpienia...choć nie, nie tak. Nie chcąc go obwiniać, powiem że przez sposób mojego odczuwania dołożyłam sobie cierpienia. Choć jest w tym wszystkim jeden plus. Przekierował mi myśli...z paniki przed uświadomieniem sobie że mój partner nie żyje w ból że terapeuta mnie olał. A potem to wszystko razem wzięte sprawiło że się pocięłam (tego już mu nie powiem). Nie chcę być sobą, widzę że ludzie tutaj nie odbierają tego jak ja. Nawet jedna osoba. Znów wyjdę na idiotkę. Idiotkę która na własne życzenie funduje sobie kolejne cierpienia. I żeby to jeszcze były takie "cierpienia" że są a jutro odejdą, ale to są moje życiowe zawody na ludziach które kształtują moje dalsze relacje. Nienawidzę siebie za takie odbieranie sprawy...nienawidzę To będzie trudna rozmowa. On stawia granice po 2 latach pozwalania mi na to. Czemu je stawia w taki sposób, osobie w kryzysie. Mógł mi to powiedzieć na sesji. Obawiam się że wszystko co mi powie w poniedziałek o stawianiu granic i pewnie jeszcze o tym że moje oczekiwania to nie jego obietnice znów odbiorę tak emocjonalnie jak teraz w wyobraźni. I pewnie z braku odwagi, ze strachu i z poczucia odrzucenia przyznam mu rację nie godząc się na to i skrywając prawdę. Było tak już kilka razy (w innych kwestiach). Ja już wiem że to mi nie pomaga, że tylko sobie szkodzę takim zachowaniem, że straty ponoszę wyłącznie ja. Nienawidzę własnych emocji, przeszkadzają w relacjach z ludźmi.
  10. Problem "ojca" już poruszałam na terapii ale chyba go nie przepracowałam choć nie do końca wiem co znaczy coś przepracować.
  11. Rozumiem...czyli jednak to ja mam błędne przekonania. Tylko już nie wiem czy do samej tej sytuacji czy ogólnie do podejścia terapeuty do pacjenta. Dziękuję Ci że ze mną rozmawiasz...jedyna osoba od kilku godzin która się nade mną zlitowała. Dużo to dla mnie znaczy...
  12. Artemizja , a mogę poprosić Cię o Twoje zdanie? Jak byś to odebrała?
  13. Lusesita Dolores mam świadomość że mogę źle odczuwać, stąd post i prośba o lustro. Bo czuję strasznie mocno i nie jestem pewna czy odczuwam tak bo mam takie a nie inne doświadczenia czy faktycznie terapeuta mnie olał ciepłym moczem. Artemizja zamierzam tak zrobić. Napisałam mu maila co o tym myślę na gorąco i zamierzam to wyjaśnić bo mimo że mi bardzo przykro to gdzieś tam jest lęk że On już nie chce mi pomagać i chce mnie zostawić/oddać komuś innemu. Boję się rzucić tą terapię po pierwsze bo widzę efekty i szkoda mi stracenia czasu i wysiłku który tam wsadziłam a po drugie zaufałam Mu i potrzebowałam do tego grubo ponad roku. Wiem że to ostatnia moja próba naprawienia siebie przy pomocy terapii. Stąd oprócz wyjaśnień terapeuty chcę znać opinię innych ludzi. Czy ja naprawdę przesadzam? Można przesadzać tak realnie jak to odczuwam?
  14. Błagam Was o pomoc. Nie chodzi mi o rady. Chodzi o zwykłe podzielenie się Waszymi spostrzeżeniami na poniższy opis sytuacji. Bardzo tego potrzebuję... Napisałam to na innym forum, gdzie wydawało mi się KAŻDY może dostać namiastkę wsparcia od osób nam nie znanych. Niestety wyświetlenia są ale słów brak. Jest to dla mnie bardzo ważne, dlatego proszę...spójrz na to ze swojej perspektywy i napisz mi jak to widzisz. Jestem w terapii 2 lata. Mam ogromny problem z mówieniem. Zazwyczaj jest we mnie tyle emocji że nie mogę się odezwać, czasami uciekają mi myśli i nie wiem nawet jak się nazywam, czasami jest to zwykły strach a czasami panika nie pozwalająca mi się ruszyć z miejsca, nie mogę nawet uciec. Łatwiej mi się pisze co nie oznacza że czytanie i omawianie danej kwestii nie sprawi mi problemu. Sprawia ogromny ale przynajmniej nie zapominam własnych myśli. Mój terapeuta o tym wie i z początku widziałam że faktycznie stara się by było mi jak najbardziej lżej, łatwiej. To co napisałam czytał sam, pomagał mi czytać, uspokajał. Mam jego numer od początku. Wyraził zgodę na dzwonienie do niego w kryzysie, zachęcał mnie do tego. Skorzystałam raz i nigdy więcej. Głównie dlatego że nie umiałam wydukać tego co chciałabym powiedzieć, nie umiałam zebrać myśli i nawet nie pamiętam co mi wtedy powiedział więc tak na prawdę było to bez sensu. Na początku terapii pisałam do niego bardzo często między sesjami. W kryzysach bądź wtedy gdy chciałam wyjaśnić jakieś swoje iracjonalne zachowanie na sesji a z którym czułam się fatalnie "tłumaczyłam" pisząc i wysyłając do niego wiadomość. I wtedy spotykałam się raczej z pozytywnym odbiorem tego. Nie dał mi do zrozumienia że sobie tego nie życzy, wręcz wzmacniał mnie pisząc np. "cieszę się że napisałaś". Pisałam do terapeuty coraz rzadziej z biegiem czasu, coraz bardziej ufałam i starałam się mówić. dalej miałam pozwolenie na zadzwonienie w chwili kryzysu. Teraz piszę od dzwonu czyli wtedy kiedy czuję że jest źle ale nie potrafię zadzwonić z w/w powodów. jestem teraz w dużym kryzysie. Miałam sesję w czwartek na którą szłam z nadzieją że powiem bo nie mam już sił. I znów się zblokowałam, dopadła mnie panika której nie umiem wyjaśnić. Na większość jego pytań odpowiadałam milczeniem a w środku krzyczałam żeby mi pomógł. Zna mnie od tej strony...przynajmniej powinien wiedzieć co się ze mną dzieje w takich momentach i jak do mnie dotrzeć... (właśnie zgubiłam wątek...nawet pisząc gubię myśli...bezpowrotnie) Sad ...normalnie sesja trwa 40-50 minut. zapytał czy chcę iść do domu. Nie odezwałam się bo nie mogłam nawet powiedzieć że nie. Po 20 minutach powiedział że nie będzie mnie dłużej męczyć i że mam iść do domu, wziąć tabletkę na wyciszenie i się położyć spać. Nie zgodziłam się bo wiedziałam że to mi przejdzie, to powiedział że jak dotrę do domu to mam do niego zadzwonić. Powiedział również że jak będzie bardzo źle to mam zadzwonić.Po przyjściu byłam roztrzęsiona, zła na siebie że znów mi się nie udało plus kupa myśli przez które jestem w kryzysie. Nie zadzwoniłam, nie chciałam żeby się martwił a po drugie w tym stanie znów byłaby cisza. Cisza przez telefon? No chyba nie bardzo. Ale obiecałam że dam znać, więc wysłałam sms-a. Podziękował. Po paru godzinach walczenia ze sobą postanowiłam skorzystać z pomocy "telefon" w kryzysie czyli w moim wypadku wiadomość. Pomyślałam że jeśli napiszę to co siedzi we mnie dziś to łatwiej mi będzie to zacząć na kolejnej sesji, gdy terapeuta będzie już to wiedział. Bo akcje pt. "napiszę i przeczytam na sesji" u mnie się nie sprawdzają. Piszę, idę i nawet nie wyciągam tego z torebki. A wysłana wiadomość to już poszła, już nie ma odwrotu, trzeba się z tym zmierzyć. Jest to swego rodzaju motywacja/podpora do tego by zacząć to co się postanowiło w tych skrajnych emocjach, by nie uciec znów od szczerej rozmowy. Miałam takie poczucie że tym razem nie ucieknę od tematu bo zwyczajnie nie mam już sił uciekać, ale znam swoje ograniczenia i to że z emocjami nie wygram, więc czekanie do następnej sesji z tym co miałam powiedzieć na ostatniej skończyłoby się jak zwykle. Jednak miałam z drugiej strony głowy poczucie że jest piątek. On ma już weekend, czy mam prawo? Czy będzie zły? Nigdy nie był ale zapytam. No i zapytałam czy mogę napisać bo nie mogę tego wytrzymać i chcę by to (co się ze mną dzieje) się skończyło. Dostałam odpowiedź że mam to napisać na kartce i przyjść w poniedziałek. Miałam ochotę się pociąć, było to dla mnie odrzucenie, nie zrozumienie moich problemów które niby widzi od 2 lat. Nie skontrolowałam się i odpisałam mu że zapomniałam że na wsparcie od niego mogę liczyć tylko w godzinach i dniach w których mu płacą. To mi odpisał że chyba zapomniałam w jakich godzinach się spotykamy i to było dla mnie jak uderzenie w twarz. Poczułam się dokładnie tak jak wtedy kiedy mój ojciec zapraszał mnie do kontaktu, zapewniał że mam się nie bać a gdy szłam do niego to łamał mi ręce. To takie śmieszne że dzieci są naiwne, że można nimi kręcić jak się chce. Odebrałam to jak coś na zasadzie spadaj, twój czas minął, w tej chwili dla mnie nie istniejesz, a że jesteś w fatalnym stanie emocjonalnym to twój problem. I ok. ja naprawdę rozumiem że terapeuci też ludzie, że mają swoje życie, swoje rodziny i prawo do odpoczynku, ale jeśli zajmuje się czyjąś psychiką czyli czymś najbardziej osobistym i kruchym to nie powinien być bardziej uważny w tym co i jak mówi? Nie piszę do niego 5 razy w tygodniu, w tej chwili raz na miesiąc jak nie rzadziej. Piszę gdy wiem że to nie wytrzyma do kolejnej sesji, piszę gdy muszę, gdy nie radzę sobie ze sobą, gdy mam więcej odwagi by przez szczerość pójść dalej. Oferował pomoc "Jak będzie bardzo źle to zadzwoń" pomijając już wielokrotnie powtarzany przeze mnie fakt o trudnościach w mówieniu nawet przez telefon i o jego wiedzy o tym to wychodzi na to że ludzie którzy dzwonią do niego w kryzysie mają prawo do wsparcia po godzinach a ja "zapominam w jakich godzinach się spotykamy". Bardzo jest mi z tym źle...nie ukrywam. Człowiek któremu zaufałam, pokazałam się mnie odrzuca. Ja tak to odbieram. Nie miałam powiedziane że mam nie pisać. Skoro coś na początku było wręcz wzmacniane, potem akceptowane a teraz nagle z dnia na dzień przeszło w coś zakazanego to jak mam się z tym czuć? Czuję się oszukana bo na początku mojej terapii było zupełnie inaczej. Czułam że mam do czynienia z terapeutą z powołania, który dobiera swoją technikę pracy indywidualnie a nie jak przewiduje schemat. Nie miał problemu z tym że ja piszę a nie dzwonię bo wiedział że to mi pomaga a chodzi chyba o to by pomóc. A to sprawiło że powoli zaczynam mu ufać i nagle trach. Koniec ...człowieczeństwa. W całym tym moim bólu napisałam co o tym myślę i mu wysłałam. Chcę to wyjaśnić w poniedziałek bo jestem bliska odejścia z terapii a co za tym idzie skończenia z tym na zawsze. Z drugiej strony widzę też własne błędy. Zaufałam mu. Nie w takim sensie że opowiadam o sobie bo opowiadać mogę każdemu, zrelacjonuję Ci moje życie w szczegółach ale bez emocji. Zaufałam mu bo pokazałam siebie. Kilka razy zapłakałam przy nim, kilka razy pokazałam strach, smutek i inne emocje których nie umiem nawet nazwać. Widząc moje emocje widzisz mnie nagą. To takie obnażanie się emocjonalne. To dla mnie najwyższy wyraz zaufania. Nie umiem już dalej tego opisać, a jest wiele co jeszcze siedzi w mojej głowie w związku z tą sytuacją. Może mi się uda przy waszych pytaniach, o ile w ogóle ktoś to przeczyta. Może uda mi się też osobiście z terapeutą choć na ten moment czuję że to będzie koniec gdy zanosiło się na prawdziwy początek. Wiem że wiele rzeczy odbieram źle, wiem że źle czuję…zawsze tak było. Starałam się to opisać jak najlepiej. Chciałabym wiedzieć jak Wy byście to odebrali, co o tym sądzicie, może mieliście podobnie, co zrobiliście. Czy może to ja mam coś z głową (no na pewno mam), ale może to wcale nie świadczy o tym jak ja to odczuwam.
×