Witajcie
Założyłam konto na tym forum trochę w poszukiwaniu atencji, a trochę dla pomocy. Będę się starać pisać szczerze, żeby dać szansę komukolwiek na pomoc mi. Co oznacza, że prawdopodobnie wielokrotnie więcej tekstu skasuję, niż opublikuję. A i tak nie wszystko będzie do końca prawdą. Nikt nie musi mi wybaczać, szkodzę tylko sobie.
Wychowywałam się w pełnej rodzinie, bez przemocy, mam rodzeństwo, nigdy nie zabrakło pieniędzy, mogę rozwijać swoje zainteresowania licząc na wsparcie otoczenia. W domu jest wiele książek, całą półkę zajmują podręczniki wychowania dzieci. Wszystkie przeczytane przez moich rodziców. Naprawdę się starają. I to nie ich wina.
Mój tata ma Aspergera. I depresję. I inne takie. A ja prawdopodobnie odziedziczyłam. Chociaż nie zostało to stwierdzone. Nie należy wierzyć we wszystko, co się wyczyta. W internecie czy gdziekolwiek. Nie ma diagnozy, nie ma choroby. So.
Kiedyś miałam bardzo duże problemy w kontaktach z otoczeniem. Byłam bardzo "nieśmiała" tak gdzieś do ostatnich klas podstawówki. Wtedy przypadł najgorszy czas dla mojego taty. A w każdym razie najgorszy, który widziałam.
Stwierdziłam, że ja nie będę tak żyć. I zaczęłam się przełamywać. Na początku na samą myśl o np. spytaniu o godzinę nieznajomej osoby biło mi serce, miałam ciemno przed oczami, pociłam się. Krok po kroku i teraz słyszę "też chciałabym być taka do przodu", "nie rozumiesz, dlaczego nie chcę podejść", "to nie fair, chciałabym podchodzić do ludzi jak ty". Czy nawet "nie przeginasz?". Nie wiedzą ile mnie to kosztowało. Nie chcieliby wiedzieć. Byłoby niewygodne, gdyby zrozumieli, że też tak mogą. Uwierałoby ich to. Wolą ukrywać się za bezpiecznymi wymówkami i obwiniać świat za własne niepowodzenia i "brak szczęścia".
To jedna sprawa, i gratuluję wszystkim, którzy wytrwali aż dotąd. O ile jest ktoś taki.
Problem z ZA mam w zasadzie z grubsza za sobą. A w każdym razie są gorsze.
To banalne, ale od zawsze czułam, że jestem inna. W negatywny sposób. W przedszkolu zastanawiałam się, czy może mam jakąś chorobę, o której wiedzą wszyscy oprócz mnie, i są dla mnie mili, bo tak im kazano. Bo właśnie wiedzą. Albo może jestem wysłaną przez kosmitów sondą, niemal doskonałą, zbliżoną do człowieka, ale jednak różną. Bo tak się czułam. Takie tam rozkminy pięciolatki nad miską z mlekiem.
Bo problem był w tym, że nigdy nie miałam wyrzutów sumienia. Sumienia w ogóle. Poczucia winy. Kłamałam od zawsze, przekonująco i bez wysiłku. Brakowało mi empatii. Zauważałam to. Nie wiedziałam, o co chodzi. Może to minie, może okres dojrzewania, jakieś hormony, może coś. Ale było okropne.
Ostatnio czytałam książkę, jakiś kryminał. I tam był fragment "Psychopaci to nie tylko mordercy. Tak naprawdę to około 1,5% społeczeństwa. Charakteryzują się..." - znacie to pewnie. Ja nie znałam. Ale znalazłam tam idealny opis siebie. Ufać opisom z powieści, bardzo mądrze. Rozgrzebałam to dalej i doszłam do wniosku, że to w sumie ja. Z jednej strony dobrze, miałam się czego złapać, nie musiałam spędzać nocy na zastanawianiu się, co zrobić, żeby źródłem szczęścia (?) nie było dla mnie tylko przeszukiwanie fb "przyjaciółki". Z drugiej - psychopatia to wyrok. Nieuleczalne. Jesteś potworem, którego ludzie się boją. W sumie nie rusza mnie to. Nic mnie nie rusza.
Próbowaliście kiedyś wpisać w google "jak radzić sobie z psychopatią?"? (<-kolejna genialne posunięcie, wujek google prawdę ci powie. To potwierdza tylko jak jestem zdesperowana). Nie ma. Wyniki są w tonie "jak radzić sobie z psychopatą w rodzinie/pracy". No super.
Skończyłam się żalić. Możecie pisać, że bez diagnozy psychiatry nie mogę pisać takich rzeczy, że wszystko zmyśliłam, żebym się zajęła się czymś konstruktywnym. To usłyszałam od mojego taty, jedynej osoby, ktorej zwierzyłam się z moich podejrzeń. Bo w sumie był jedyną, co do której byl cień szansy, że mnie zrozumie.
Pisząc to, nie czuję w sumie nic. Jak zwykle. Nie liczę nawet na to, że ktoś powie mi, co robić. W życiu trzeba polegać na sobie. Jesteś jedyną osobą, która jest za ciebie odpowiedzialna.
Tym pozytywnym akcentem kończę te przydługie zwierzenia. Nie umiem pisać zakończeń. Ajaj. Może znajdę na tym forum kogoś, kto miał podobną akcję, i podpowiedź, jak przeturlać się przez resztę życia (zrobiło się gimbodepresyjnie, więc ciach).