Skocz do zawartości
Nerwica.com

Eragon

Użytkownik
  • Postów

    82
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Eragon

  1. Dokonuję rewolucyjnej dla mnie zmiany w życiu. Po blisko dwóch latach studiowania postanowiłem zrezygnować ze studiów prawniczych. Nie ukrywam, że decyzja ta dojrzewała we mnie bardzo długo, choć pierwsze odczucia „to nie jest to” pojawiły się po pierwszym semestrze. Uznałem jednak, że zdobyłem za mało doświadczenia by móc w pełni ocenić to czy jednak złapię bakcyla „prawniczego”. Nie byłem studentem najgorszym, ani też najlepszym. Szczerze mówiąc, byłem trochę powyżej przeciętności. W ciągu dwóch lat udało mi się zdobyć pracę (stałą!) w najlepszej kancelarii w swoim województwie, sympatię wykładowców oraz naprawdę bardzo cenne kontakty. Krótko mówiąc: wspaniałe perspektywy! Mimo kolejnych sukcesów miałem w sobie nieopisane poczucie pustki oraz marnowania mojego potencjału związanego z kontaktem z ludźmi, empatią, zdolnościami do głębszej analizy oraz obserwacji otaczającej mnie rzeczywistości. Im dalej w las, tym bardziej przyłapywałem się na tym, że „odlatuję” i wyobrażam sobie jak znajduje na wszystko odwagę i zmieniam swoje życie. W tym roku poznałem pewną dziewczynę, z którą wszedłem w dość krótką relację, ale bardzo dla mnie znaczącą. Na początku znajomości usłyszałem od niej, że „jestem niesamowity”. Każdy lubi komplementy, przez chwilę można się poczuć świetnie. Jednak kiedy to powiedziała, to obudziło się we mnie coś przerażającego. Zadałem sobie pytanie, czy działania, które podejmują teraz w życiu mogą sprawić, że mogę być osobą nietuzinkową/inspirującą? Nie tyle dla innych, ale po prostu dla siebie samego? NIE. Wybrałem drogę bezpieczną. Tak naprawdę jej nie wybrałem. Pozwoliłem się pokierować marzeniami, troską i wyborem rodziców. Podczas studiów bardziej przejmowałem się tym aby nie odstawać od reszty niż na tym aby podnieść wartość moich umiejętności. Praca od dawna mnie nużyła, przepisy przyprawiały o mdłości, ale miło było słyszeć „o! pracujesz w XXX” i poczuć się przez chwilę kimś „wyjątkowym”, kimś kto osiągnął pewien stopień prestiżu. Oczywiście kwestia mojego stosunku emocjonalnego nie była jedyną. Musiałem odrzeć siebie z iluzji i zadać pytanie czy moje obecne umiejętności i zaangażowanie w ich rozwijanie pozwoli mi na uzyskanie kompetencji których wartość pozwoli ma na osiągnięcie satysfakcji osobistej jak i ekonomicznej? NIE. STANOWCZO NIE. Usiadłem na ławce w parku i wyłączyłem się totalnie. Odciąłem się od wszystkich poglądów, ocen, dobrych rad i innych czynników zewnętrznych. Zadałem sobie pytanie kim obecnie jestem, kim chciałbym być. Jakie są moje mocne i słabe strony. Czego się boję i dlaczego. Kilka godzin zeszło. Zdecydowałem się na studia z zakresu psychologii i kognitywistyki. Kręci mnie to od dziecka, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, że są dziedziny zajmujące się moimi zainteresowaniami. Kiedy minął pierwszy entuzjazm do kontrataku przystąpiły wszystkie moje lęki. „Po tych studiach nie ma pracy, polski rynek nie wie co to jest kognitywistyka, skończysz daleko za innymi.” Nie ukrywam, że we wszystkim pomogła mi LOGIKA. Przykład z brzegu. Gdyby czynnikiem decyzyjnym przy wyborze studiów miały być perspektywy pracy, to realnym wyborem byłyby informatyka, medycyna, prawo oraz ewentualnie część kierunków wykładanych na politechnikach. Prawda jest taka, że jeśli nie masz „biznesplanu”, a raczej „lifeplanu”, to nawet najlepsze studia w niczym nie pomogą. To co mnie akurat zachęciło (zwłaszcza do kognitywistyki), to fakt, że na świecie jest to ważny kierunek rozwoju w relacjach człowiek-maszyna. Po prostu polski biznes nie umie jeszcze tego wykorzystać. Tam gdzie inni widzą brak perspektyw, ja dostrzegłem ogromne. Przede wszystkim postanowiłem w możliwie najlepszy sposób skonfrontować swoje wyobrażenia o nowych kierunkach z realną materią. Poszedłem na kilka wykładów, zdobyłem materiały ze wszystkich lat studiów oraz rozmawiałem z wieloma osobami, które miały skrajnie różne odczucia. Zrobiłem wszystko to, czego nie zrobiłem podejmując decyzję o studiach prawniczych. Nawet udałem się na wizytę do psychologa (by uniknąć sytuacji, że działam pod wpływem jakiegoś wypalenia czy innego stanu), który po rozmowie ze mną powiedział: „jakby to ująć, po prostu Pan dojrzewa. To się nazywa właśnie dorosłością – określenie własnych wartości i celów oraz podejmowanie inicjatywy i determinacji w celu ich osiągnięcia”. Bliscy zareagowali różnie, choć widząc mój ogień w oczach zaakceptowali mój wybór i nawet się przekonali. Mój najlepszy przyjaciel stwierdził, że mam tak kreatywny mózg, że poradziłbym sobie wszędzie. Najgorzej poszło z rodzicami, a zwłaszcza Mamą. Istny szantaż emocjonalny. „Wypruwam żyły, a Ty marnujesz szansę, którą od nas otrzymałeś. Wykładowcy będą traktowali Ciebie jak odpad. Twój przyjaciele ( a nawet byłe partnerki!!!) zajdą dalej, a Ty będziesz miernotą!”. Nie było tego łatwo słuchać, zwłaszcza, że nie padło nawet słowo „dlaczego”, ale liczę, że w końcu się z tym pogodzą. O ile na początku mnie to bawiło, to pojawiło się kilka zdań poniżej poziomu - m.in. porównywanie do moich przyjaciół (życzę im dobrze i niech zajdą jak najdalej) albo to, że wykładowcy będą mnie traktować jak śmiecia i nieudacznika...na koniec grożąc, że mam zapomnieć o jakiejkolwiek pomocy materialnej. Rozumiem troskę, ale mimo wszystko boli mnie taka reakcja. Uważam, że rodzic powinien wspierać dziecko we własnych wyborach, nawet jeśli mogą być błędne. Zwłaszcza, że nie podejmuję decyzji, bo mam kaprys, a dojrzewało we mnie to bardzo długo, a też sam proces decyzji poddałem wielu próbom. Ciężko jest pokonać ograniczenia mentalne, które nakłada się na nas od dziecka w sposób mniej lub bardziej świadomy. Aprobata, prestiż, poczucie przynależności. Strach naprawdę nas ogranicza. Mam w sobie ten strach cały czas. Rodzice nie przeżyją naszego życia za nas, a źródłem tego by być zdrowym psychicznie jest właśnie zadbanie o to aby ułożyć swoje życie w możliwie najbardziej komfortowym dla nas układzie. W związku z tym mam pewną myśl. Istnieje taka książka "Wina" Ferdinanda von Schiracha. Autor większość życia spędził pracując jako adwokat w sprawach karnych. W swoim dziele opisuje najciekawsze przypadki, z którymi zetknął się w zawodzie. Są tam morderstwa, narkotyki, gwałty, samobójstwa i tak dalej. Wiecie co mnie zaskoczyło najbardziej? Większość przedstawionych zdarzeń wynikła z działania sprawców, którzy byli normalnymi ludźmi - mieli dobrą pracę, żonę, dzieci, piękny dom. Bardzo często pojawiało się w ich zeznaniach, że czuli pustkę lub brak czegoś. To ich pchało do różnych czynów - gwałt, kleptomania. Zrozumiałem dzięki temu coś bardzo ważnego. BARDZO WAŻNEGO. Kiedy ludzie mówią o kimś "nienormalny" to najczęściej mają na myśli osoby, które odbiegają od norm społecznych wymaganych przez większość czy ustalony porządek. Gdybym teraz biegać po mieście w samych majtkach oraz z jajecznicą na głowie (nie zagrażając nikomu ani nie czyniąc krzywdy),bo po prostu jestem szczęśliwy, to tak by mi przypięli łatkę "nienormalnego". Szczerze powiedziawszy, to uważam, że żyjemy w społeczeństwie nienormalnych osób, bo dla mnie czymś takim jest stan, w którym człowiek nie jest szczęśliwy sam ze sobą. Ilu ludzi goni za czymś czego naprawdę nie chce etc. Wiem, że istnieje masa czynników, które nas ograniczają, tak jak pieniądze, wypadki, polityka. Bardziej chodzi mi o to, że ludzie w żaden sposób nie starają się poznać samego siebie. Bliscy świadomie/nieświadomie stosują na nas gwałt psychiczny i w imię "tego, że wiedzą lepiej" starają się nam powiedzieć jacy mamy być. Uważam, że masa problemów w stylu depresja czy stany lękowe wynikają z tego, że od wczesnych lat nie akceptuje się do końca naszej formy. Nawet nie daje się jej rozwinąć do końca, tylko kształtuje się jak najsilniej na swoją modłę. Tyle, bądźcie szczęśliwi i dzielcie się szczęściem z innymi.
  2. Eragon

    Witam, o wsparcie pytam...

    Zobaczymy jak to bedzie, ale nie robię sobie nadziei. Spotykamy się w najbliższym tygodniu, to bedzie ponad trzy tygodnie po tym jak się rozstaliśmy. Nie chcę do niczego jej przekonywać. Po prostu zrozumiałem kilka rzeczy, jej punkt widzenia i swoje też błędy, za ktore chce przeprosić. Pewnie to niczego nie zmieni, ale może odbierze to jako pozytywny sygnał i kiedyś się odezwie gdy przyjdą lepsze wiatry...
  3. Eragon

    Witam, o wsparcie pytam...

    Dlaczego sensowne? Wyjaśnisz?
  4. Eragon

    Witam, o wsparcie pytam...

    Taki scenariusz też miałem w głowie jako jeden z powodów. To jest problem. Tak naprawdę rozstaliśmy się, bo ona tego chciała, tylko dlaczego? Bo dla mnie wytłumaczenie "nie lubię się sobą dzielić" jest trochę mało klarowne. Przez ostatni miesiąc miałem emocjonalną kolejkę górską. Złość, smutek, żal, wyrzuty sumienia. Byłem trochę jak smok, który próbuje ściągnąć starą skórkę. Wbijałem w siebie kolejne pazury w postaci myśli o niej w stylu "tak naprawdę to dzieciak", "rozpuszczona", ale to nic nie dawało - wiedziałem, że tak naprawdę oszukuję siebie i tylko bardziej sobie uświadomiłem jak bardzo ważna jest dla mnie. Bez względu na to jak to się potoczy czy co usłyszę mam takie przekonanie, że posiadam prawo do tego aby mi wyjaśniła co poszło nie tak. Nieważne jak przykrą wersję bym usłyszał, to muszę to wiedzieć aby zakończyć ten rozdział. Inaczej nigdy z tego nic nie wyniosę. ..
  5. Eragon

    Witam, o wsparcie pytam...

    Tylko skąd nagle taka zmiana sytuacji? Najlepsze jest to, że pod koniec lipca skaczemy na spadochronie! To będzie prawie dwa miesiące po wszystkim już, zastanawiam się czy wtedy na spokojnie jej nie zapytać o wszystko, bo mi to spokoju nie daje.
  6. Eragon

    Witam, o wsparcie pytam...

    Cześć Chciałbym się podzielić swoją historią, która nie ma szczęśliwego zakończenia i nie daje mi spokoju. Blisko cztery miesiące temu poznałem i związałem się z cudowną dziewczyną, która była spełnieniem moich marzeń - do tego stopnia, że aż sam nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje! Po miesiącu znajomości przyznała mi się do tego, że od ponad roku jest bulimiczką. Bardzo się wstydziła i powiedziała, że wie, że to głupie. W tamtym momencie nie wiedziałem nic poza tym, że się "wymiotuje na zawołanie", ale przytuliłem ją i powiedziałem, że każdy ma swoje problemy i "demony", z którymi musi się zmierzyć i wierzę, że ona też da radę, zresztą nie jest sama. Po tym czasie temat trochę ucichł i wszystko wróciło do normy. Pierwsze dwa miesiące były bajkowe... Wszystko zaczęło się psuć z dnia na dzień. Byliśmy na spacerze, po czym ona nagle wybuchła płaczem i łkać, że psychika już siada, nie wytrzymuje. Przytuliłem ją od razu, dałem tyle wsparcia ile mogłem i próbowałem ją namówić delikatnie aby powiedziała rodzinie, ponieważ oni ją kochają i na pewno nie odrzucą z tego powodu (bała się tego). Potem chyba się bardzo wstydziła tego wybuchu i nie wracała do tego. Następnie musiałem wyjechać na tydzień z kraju. To był początek końca... Zaczęła się odsuwać coraz bardziej. Z tygodnia na tydzień była coraz bardziej oschła, stopniowo wykluczając kolejne elementy pozwalające na istnienie związku - drobne komplementy, mówienie do niej w czuły sposób etc. Stała się coraz bardziej monotonna, tylko "czuję się chujowo, płakać mi się chce, nic mi się nie chce, jestem problemem dla wszystkich". Zacząłem u niej podejrzewać depresję. Próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale kończyło się płaczem i coraz większym odtrąceniem. Podczas jednej z rozmów przyznała mi się nawet, że potrafi sobie wyrządzić krzywdę (cokolwiek to znaczy). Po półtorej miesiąca takiego zachowania przyszło takie spotkanie, na którym była istnym wrakiem - złapałem ją za rękę, chciałem przytulić, ale była taka "bez życia". Powiedziałem jej, że nie wiem co zrobić, bo mam wrażenie, że bardzo się męczy w tym związku i jest dla niej chyba kolejnym ciężarem. Ona mi odpowiedziała, że przychodzi taki moment, że nie lubi się sobą dzielić i chce być sama. Słysząc to postanowiłem, że chyba najlepiej będzie jak się rozstaniemy - podziękowała mi za to. Tylko ja nie wiem... Mam ciągle poczucie, że to nie była dobra decyzja. Tak naprawdę nie wiem dlaczego to się wszystko nagle rozpadło. Czy to miało związek z chorobą? Czy może ja coś zawiniłem? Ciężko mi zamknąć ten rozdział, bo nawet nie znam powodów, dla którego to wszystko się stało. Dwa tygodnie po rozstaniu nie wytrzymałem i napisałem do niej czy dobrze się czuje z tym, że się rozstaliśmy. Odpisała, że jeśli ma być szczera, to czuje się lepiej ze sobą, że nie zawraca nikomu głowy swoimi problemami. Napisałem, że mi jej brakuje i czy jej nie brakuje mnie, na co ona "to trudne pytania, nie jest ani czas ani miejsce na nie, czuję się jak ostatnia suka teraz...". Kompletnie jej nie rozumiem. Chciałbym pójść do przodu, ale nie mogę, bo nadal nie rozumiem co się stało, a ona jak ją znam mi tego nie wyjaśni...
×