
Ambaras
Użytkownik-
Postów
64 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Ambaras
-
Nie. Wręcz przeciwnie, spieranie się o to, co jest prawdą ma wielki sens. Głosisz fałszywy relatywizm. A prawda jest jedna, tak jak jedna jest prawdziwa opowieść o świecie. Choć w innych kulturach są oczywiście ziarna prawdy, np. opowieść o potopie. Miałem na myśli jakieś ogólne podsumowanie, choć oczywiście były złe rzeczy, ale nie myślę tu akurat o inkwizycji i krucjatach. Mówiąc o najpiękniejszej kulturze myślałem raczej o literaturze,filozofii, muzyce, nauce niż cywilizacji. No i Kościele. Myślę, że większość przybywa w normalnych celach, chce pracować i dostatnio żyć. Liczą na gościnność i wyrastającą z chrześcijaństwa życzliwość. Natomiast jak ktoś im naiwnie rozdaje pieniądze, to nie dziwię się, że biorą. To, co napisałaś w moich oczach tylko falsyfikuje buddyzm. Zresztą, nie uważam go za religię, a filozofię. Jak wiadomo poglądy na każdy istotny wymiar natury/kosmosu w przeciągu ostatnich 2 tys. lat zmieniały się co najmniej kilkakrotnie. Więc trochę marna byłaby to religia. Ale dziękuję za tą uwagę.
-
Marksizm, jak widzę, szerzy się tu w najlepsze... Jeżeli ktoś jednak szuka Boga, to patrząc na dzieła Stwórcy i na nasze "osiągnięcia" widać jasno, że Jego zamysł wielokroć, może nieskończenie przewyższa nasze możliwości. Więc jeżeli ktoś szuka Boga (nie zaś bożka), ale zakłada na wstępie, że musi się On zmieścić się w jego, czy ogólnie w naszych, ludzkich ramach to już na początku okazał się głupcem. Z powodu, który wskazałem powyżej. I żadne odwoływania do osiągnięć "nauki", której nawet podstawowych teorii (np. grawitacji) - jak sądzę - nie rozumiecie, tego nie zmienią. Was nauczono (w przymusowej edukacji) tylko powtarzać "naukowe" ogólniki bez zrozumienia, (czasem jedynie z niewielką zdolnością samego opisu zjawisk). Nieprzypadkowo was oczywiście tego nauczono, ponoć "za free". Więc jeżeli ktoś szuka Absolutu i zna swoje ograniczenia, to logiczne jest poszukiwanie "nieziemskich" przekazów i zdanie się czasem na nadprzyrodzone znaki. Ale gdy ktoś mówi, że poszukuje Go w ramach chrześcijaństwa, w którym Bóg sam objawił, że Jego ścieżki nie są naszymi, a odrzuca Jego Słowo to znów okazuje się głupcem. Np. co do sprawiedliwości: Pan Jezus w przypowieściach o marnotrawnym synu, o robotnikach w winnicy, o nieuczciwym rządcy, o talentach, o uczcie królewskiej itd. pokazał wyraźnie, że Jego sprawiedliwość nie przystaje często do naszych oczekiwań. Bóg jawi się tu czasem jako zbyt miłosierny (np. przypowieść o marnotrawnym synu, o robotnikach w winnicy), innym razem zaś zbyt surowy (np. przypowieść o talentach, o uczcie). Jego sprawiedliwość wydaje się nam często paradoksalna. Ale to Jego prawo! On jest Bogiem, Stwórcą wszechrzeczy. a my stworzeniem. Dlatego Pismo nieprzypadkowo mówi, że początkiem mądrości jest bojaźń Pańska. Nie podoba Ci się to Pismo? Szukajże więc, może znajdziesz gdzieś lepsze. Sądzę jednak, że dla każdego uczciwego i nieco zorientowanego człowieka jest jasne, że Ewangelia przewyższa w swym pięknie i mądrości całą resztę religijnej literatury innych wyznań i wciąż porusza nowe pokolenia. A kultura (w tym Kościół), która na niej wyrosła (asymilując część wcześniejszej greckiej i rzymskiej mądrości), była przez ponad tysiąc lat najsilniejszą i najpiękniejszą, spośród nam znanych. I nawet dziś, gdy na Zachodzie ona zdycha, i obecnych jest w niej jedynie mały procent przekazu Chrystusa, duża część ludzkości gotowa jest tam, ryzykując życie, dotrzeć. Naprawdę potrzeba niewiele rozumu, by to pojąć. I serca.
-
Pycha zaćmiewa (resztki) rozumu. Jeżeli swoją logiką chcesz zupełnie ogarnąć Boga, to marny będzie to bóg. Dlatego trzeba dwóch: wiary i rozumu. No i co? Pitagoras,Tales też są helleńscy. Poza tym nauka Kościoła o piekle opiera się głównie na NT. Już pisałem, to dosyć powszechne urojenie i nie ma wiele wspólnego z nieomylnością Kościoła. Oczywistością kiedyś była wiara w płaską Ziemię. A żeby próbować zrozumieć to, o czym piszesz wyżej można odwołać się chociażby do (niechrześcijańskiego) neoplatonizmu, który dla teologa nie powinien być zagadką. Nie odpowiedziałeś czemu drwisz. to po co go cytujesz, nie ściemniaj.
-
Filmik nie jest trafny, bo jest pełnym pychy szyderstwem. Wiem, trudno zrozumieć, że Bóg jest miłością, ale nie jest nam nic (bezwzględnie) dłużny. Tym bardziej, że żyjemy w czasach socjalizmu i ludzka roszczeniowość jest wielka. Ale On nie musi nas niańczyć. Kto tak ustalił? Wiesz czym są gwiazdy? To dużo, bo podejrzewam, że nawet nie potrafisz wyjaśnić dogłębnie grawitacji, skoro piszesz takie rzeczy, jak ta poniżej: Bo widzisz, układ odniesienia można sobie wybrać dowolnie, niemal w 100% do życia używamy układu geocentrycznego, przyjęcie układu heliocentrycznego ułatwia głównie obliczanie ruchów planet, a teoria heliocentryczna w postaci, w jakiej jest ona przypisywana Kopernikowi (że Słońce jest centrum wszechświata, choć sam Kopernik wg tego, co ponoć napisał uważał ją jedynie za model właśnie ułatwiający obliczenia) jest od wielu lat przez naukę uważana za fałsz. Więc czym się podniecasz? Zapomniałeś chyba jeszcze o krucjatach i inkwizycji. Nie wierzysz w fizykę kwantową, bo nie potrafisz jej pojąć? To, co jest niepojęte (przez ludzi) nie istnieje? Marna to logika. I to jeszcze w ustach teologa. Bo najbardziej niepojęty - Bóg, jest w największej mierze istniejący, jak uczy Akwinata. Wyżej drwisz ze chrztu, bo jak rozumiem, nie potrafisz zrozumieć mocy tego sakramentu. Tymczasem - jak sądzę - nie potrafisz wyjaśnić wielu z pozoru prostych teorii fizycznych. Czemu więc z nich nie drwisz? I nie mąć ludziom w głowach ks. Hryniewiczem, który jako chyba wyjątek w polskim Kościele w sprawie piekła publicznie ociera się o herezję. Oraz zachowaj sobie bezczelne docinki dla kolegów z podwórka jetodik.
-
jetodik wydaje mi się, że nie rozumiesz znaczenia słów "bałwochwalstwo" i "nauka". I naprawdę nie wiesz, że istnieją zwodziciele i gorszyciele, którzy mogą przyczynić się do czyjegoś upadku? Sam próbujesz, jak piszesz, dostosować wizję Boga do swej (bałwochwalczej?) wiary w naukę a zarzucasz to innym. Tymczasem to nie my ustalamy zasady, one są już właśnie dosyć jasno ustalone. I jakby nas nie uwierały, taka jest rzeczywistość. Odrzucasz to, że Bóg może przyzwolić złemu przywieźć kogoś do wiecznego zatracenia. A nie buntujesz się, że na tym świecie Bóg pozwala na mordy? Ale to jest fakt. Więc się zdecyduj, może jednak wolisz kiedyś trafić do jednego towarzystwa np. z szydercą, niejakim Reynevanem. Jest znamienne, że w chrześcijaństwie taka waga jest przypisywana przebaczeniu i miłości nieprzyjaciół. Bo to obiektywnie wydaje się często mało istotne (np. mój krzywdziciel mieszka daleko, a krzywda zatarła się już w mej pamięci). Może tak jest właśnie dlatego, bo nieprzebaczenie może blokować komuś drogę do nieba. A w niebie nie może być takich ludzi, którzy mieliby wobec siebie jakieś pretensje. Tak sobie to czasem wyobrażam. I sam cieszysz się z infantylnie szyderczego filmiku a zarzucasz infantylizm innym. Tymczasem problem zła/cierpienia jest właśnie przez wielu wybitnych ludzi (także nauki) od setek lat właśnie tak ujmowany: ten świat ze złem i wolnością jest doskonalszy niż gdyby był bez zła/cierpienia i wolności. I w zasadzie po części rozumie to każdy rodzic, wypuszczający dziecko z domu, bo przecież ktoś może nabić dziecku guza. Co nie znaczy, że kiedyś pojmiemy tu do końca tajemnicę zła. Reynevan nie rozróżniasz nawet implikacji i porównania...
-
Poważne zarzuty? Nie żartujcie. Kościół niestety od ok. 70 lat, odkąd zaczął go trawić rak modernizmu, stosuje różne "naukowe" metody w podejściu do Biblii. Nie wiem, gdzie widzicie ten zamordyzm. Jest właśnie inaczej: dziś Kościół głaszcze zatwardziałych grzeszników, tuli zagorzałych heretyków, wyniszcza się sam od środka i dawno już zrezygnował z wielu przywilejów władzy. Mało? Chcecie może jeszcze, by was całować po brudnych łapkach? A wracając do sedna. Zwróć uwagę jetodik, że nawet w świeckich regulacjach o wymiarze kary decyduje nie tylko intencja sprawcy, ale i rozmiar wyrządzonej krzywdy. Jeżeli przez zagapienie przejedziesz kogoś samochodem prawdopodobne, że trafisz do więzienia. A powodując śmierć wielu osób jedynie przez chwilę nieuwagi możesz otrzymać karę wieloletniego więzienia. Za chociażby sekundę nieuwagi. Nie kwestionujesz sprawiedliwości takiego prawa? Pomyśl więc o tym, jaka powinna być kara za np. pozbawienie kogoś wiecznego szczęścia (nie mówiąc na razie o przyczynieniu się do wiecznego nieszczęścia)? Uczynione z mniejszą lub większą premedytacją. To wiele więcej niż odebrać komuś życie, bo życie czasem bywa udręką. I zazwyczaj zabiera więcej czasu i trudu niż jedynie chwila roztargnienia, mogąca spowodować wypadek. Wyczucie, czy logika podpowiadają Ci w tej mierze jakąś sprawiedliwą karę?
-
I jeszcze: czy poniższe słowa Pana Jezusa w kontekście piekła nie są także wymowne? Mk 14, 21 Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził». Łk 17,1 Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. 2 Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie!
-
Jetodik, powołujesz się na wielkich teologów, a zarazem posługujesz się angielskimi cytatami z Pisma. Zasadą egzegezy są języki oryginalne, lub Vulgata. Angielski jest zazwyczaj mniej subtelny niż polski przekład, nie mówiąc o koine. Poniżej parę cytatów, które raczej jasno zaprzeczają anihilacji. Mt 25, 41 Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: "Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Mt 18,8 Otóż jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny J 5, 29 a ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny - na zmartwychwstanie potępienia. Jud 1,7 jak Sodoma i Gomora i w ich sąsiedztwie [położone] miasta - w podobny sposób jak one oddawszy się rozpuście i pożądaniu cudzego ciała4 - stanowią przykład przez to, że ponoszą karę wiecznego ognia Łk 12,4 Lecz mówię wam, przyjaciołom moim: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą. 5 Pokażę wam, kogo się macie obawiać: bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie! 2 Tes 1, 9 Jako karę poniosą oni wieczną zagładę [z dala] od oblicza Pańskiego i od potężnego majestatu Jego Wydaje mi się, że wybierasz sobie to, co pasuje i przemilczasz niewygodne. Tymczasem tu trzeba trzeźwości i dużej odpowiedzialności. Szczególnie u kapłanów. Ja lubię takie porównanie: Gdy projektujesz np. most, czy zaporę to zazwyczaj przyjmujesz obciążenia/opady, które prawie nigdy nie występują (dla zapór np. maksima 1000 letnie, jeżeli są do oszacowania). Podobnie, przed oddaniem mostu wjeżdżają na niego zazwyczaj obciążone piaskiem wywrotki, jedna za drugą i mierzy się odkształcenia. Choć w eksploatacji nigdy takie obciążenia nie powstaną! Tym bardziej wielkiej ostrożności i odpowiedzialności wymaga przeprowadzenie na tą drugą, duchową stronę i możliwość wiecznej kary. Nie wiemy za bardzo jak miłosierny, a jak surowy będzie Sąd. Dlatego, trzeba przygotować się na surowy i możliwość wiecznego cierpienia, tak jak np. sugerują to powyższe wersety. Podobnie, jak projektując most zakładamy ekstremalne obciążenia. Jeśli przesadzimy w gorliwości nic się raczej specjalnie nie stanie. Ale jeżeli przesadzimy ze słodzeniem miłosierdziem możemy stracić wszystko. Choć niestety odpowiedzialni i odważni kapłani to dziś w tej mierze raczej rzadkość.
-
Jetodik pierwsze dwa wiersze listy, którą skądś nieopatrznie wkleiłeś już ją falsyfikują. Więc reszty nawet szkoda czytać...
-
Jetodik – dla mnie najsłabszą tezą z tych 3 jest „bezwarunkowo kochający”. To jak dla mnie takie kwadratowe koło. Bo wprawdzie Bóg jest miłosierny, ale to zahaczałoby o jakąś karykaturę miłości. Posługujesz się porównaniem do ludzkiej miłości ojcowskiej, czy macierzyńskiej. Ale: Po pierwsze, ona rzadko jest zupełnie bezwarunkowa, bo w ogóle chyba nie ma całkiem bezwarunkowej miłości, wbrew temu co dziś patetycznie i romantycznie mówi świat. Po drugie, my stajemy się dziećmi Bożymi niejako z przybrania, bo Ojciec ma tylko jednego Syna. I jesteśmy Jego dziećmi o tyle,o ile stajemy się bliscy dla Syna, czy przyoblekamy się w Niego (jak mówi św. Paweł). Nie jesteśmy dziećmi Bożymi z automatu. Stajemy się nimi przez chrzest i życie zgodnie z Ewangelią. Po trzecie, nasze grzechy ranią Syna. On cierpi i umiera za nasze grzechy. Nawet po ludzku, gdy jedno z dzieci krzywdzi drugie, miłość rodziców wobec krzywdziciela nie może być bezwarunkowa, bo to byłoby niesprawiedliwe i absurdalne dla pozostałych dzieci. A tu tak naprawdę jest jeden Syn i reszta przybrana. Kogo najbardziej miłuje Ojciec? Przede wszystkim Umiłowanego Syna, a przybrane dzieci ze względu na Syna. Po czwarte, wiele objawień mówi np., że Maryja powstrzymuje karzące ramię Syna. Sądził nas będzie Syn, a nie Ojciec. W Piśmie mamy różne obrazy Bożej Miłości np. Miłosiernego Ojca, jak i Chrystusa smagającego biczem kupców. Należy je jakoś rozsądnie wyważyć. Bo prawda jest też całością. Dziś łatwo popada się w może piękne, ale też naiwne marzycielstwo o jedynie cieplutkiej, zawsze przytulającej miłości. To niestety tylko jedno z obliczy miłości i nie zawsze jej oznaka. Chrystus do skazanych na potępienie powie: „Nie znam was...”. W ogóle na to ciągłe ględzenie o miłości trzeba nieco uważać. Wreszcie: część filozofów niechrześcijańskich, np. starożytnych uważało, że kara pośmiertna za grzechy jest konieczna, by uczynić zadość sprawiedliwości. Do idei piekła doszli więc już uczciwi poganie.
-
Jubysek - gdyby nie było strachu, to też byłoby nienormalnie wg mnie. Bo patrząc nawet na zimno to wielka odpowiedzialność za innych, za siebie,konieczność dużej samodyscypliny, odrzucenia obłudy, życia w prawdzie. Przecież wielu kapłanów latami codziennie przyjmuje Ciało Pańskie. Ta bliskość Boga może budzić bojaźń. Ale to przecież nie koniec, a początek drogi. I w relacjach międzyludzkich miłościach, przyjaźniach też często zaczyna się od lęku. Boimy się reakcji tych, na którym nam zależy. A z wiekiem człowiek staje się ostrożniejszy. Ja chyba chciałbym więcej takich kapłanów, którzy dojrzeli do tego w trudach, także bojaźni i lęku, niż tych, którym przyszło to łatwo. Bo to świadczy o głębokości, wrażliwości tych pierwszych. I taka jest często ich wiara, którą krzewią.
-
detektywmonk Tak, ten rozdział jest tak "piękny", że niedługo być może skończy się powołaniem pierwszej republiki islamskiej w Europie. Albo kalifatu. Dlatego wy, szczekający tu na Kościół w Polsce powinniście czym prędzej udać się do tego laickiego raju. I czekać cierpliwie, aż ukażą się konsekwencje waszych "mądrości". Być może poznacie je bliżej, nawet na własnej skórze. I wtedy przypomną wam się wszystkie traumy, których doświadczaliście wśród tych ciemnych katolików. Ale tylko na chwilę, bo wnet spłynie ukojenie. Będziecie przecież w laickim raju.
-
Co w tym szczególnie złego? Jeżeli nadmieniasz, że dopiero co z tym tematem byłaś, to wg mnie warto na spowiedzi mówić też o pewnych kwestiach wątpliwych, czy takich, które nas męczą. No chyba, że chodzisz do tej spowiedzi codziennie. I przepędzają Cię, a Ty wciąż wracasz...
-
Uciekamy od kryzysów, chociaż są one często rozwijające. W ogólności granica między konfliktem zdrowym, a nerwicowym jest płynna. I może lepiej mówić o mniej i bardziej zawiłych. Może te ostatnie bardziej odsyłają do wewnątrz i "nadgorliwe" sumienie raczej nie oznacza dobrego sumienia, chyba, że ta gorliwość ukierunkowana jest na sprawy ważne: czyli właśnie Boga, czy dobro innych. Ale nie zawsze pierwotna, zła przyczyna jest zawiniona, przez chorującego na rozum człowieka. Czasem to kwestia dużych zranień, czy przewin przodków, np. rodziców., albo jakichś silnych ataków demonicznych
-
Zgoda, wiele konfliktów w nerwicach jest jakoś fikcyjna. Ale patrząc z drugiej strony tak nie jest, bo subiektywnie są one istotne, poza tym: to, co dziś kulturowo jest jeszcze (np. dla dorosłych) absurdalne (troska o biedronki), może niedługo być ważne (gdyby ktoś 50 lat temu twierdził, że z "troski o żabki" przy budowie dróg należy poświęcać miliony zostałby skierowany pewnie do psychuszki) . I czy te iluzoryczne rzekomo konflikty biorą się z niczego? Przecież nie, to trochę jak z czynnościami pomyłkowymi, prawdziwa walka jest gdzie indziej, a przykrywa ją fikcyjny konflikt. Tak bywa i wśród tych ponoć zdrowych: w polityce, która często jest teatrem, czy w sporcie. Sama dajesz przykład faryzeuszy, a Pan Jezus świadczy inaczej: w nich jest duch, tyle że szatański, a nie "niewinna" próżnia. Sama zapętlona, zawiła struktura nerwic świadczy o ich pierwotnej zawiłej, pokrętnej, złej duchowej przyczynie. Wielu psychologów uważa, że u źródeł jest wyparta wrogość, złość. Tylko mylnie zakłada, że drogą do uzdrowienia jest jedynie jej wyrażanie, asertywność. To nieprawda. Złem jest zresztą już wybieranie mniejszego dobra, a gdy ktoś dorosły zamiast w ludziach lokuje uczucia w owadach to sama ta różnica poziomów, świadczy już o tym, że nie jest z nim w głębi dobrze. Wreszcie fikcyjność konfliktu, przy jego zarazem dokuczliwości, powinna tym bardziej skłaniać do poszukania, co się za nim w głębi kryje, a nie do jego zbagatelizowania przez znieczulenie i o tym jest chyba ten wątek. I nie pisałem, że nerwica w prosty sposób odzwierciedla konflikty moralne. A to, co wydaje się nam osobiście sensowne nie zawsze jest konstruktywne - z tego błędnego przekonania bierze się dziś deprecjonowanie cierpienia. Większość właśnie w swym pysznym przekonaniu odrzuca to, co jest dla nich tak naprawdę dobre. Bo tak jest łatwiej, wygodniej, na krótką metę przyjemniej.
-
Refren, sens jaki podałaś też mi się podoba.
-
"Czemu nazywasz mnie dobrym?" To pytanie, a odpowiedź nie zaprzecza że Chrystus jest Bogiem, sam przecież mówi też o sobie "dobry Pasterz". To może pytanie o motywację (czy młodzieniec, jak już uczniowie poznał jakoś Jego godność), ale też może podpowiedź, że dobroć Boża jest trudna do pojęcia i przyjęcia. Bo Chrystus okazuje się zaraz dla niego - w pojęciu tego młodzieńca - chyba niezbyt dobry, zbyt wymagający i radykalny. Pan Jezus rzadko i prawie zawsze nie wprost wskazywał, że jest Bogiem (najbardziej chyba tu: "Ja i Ojciec jedno jesteśmy"). Może dlatego, że tu, na Ziemi przyjął jednak postać pokornego sługi, uniżył się. Więc ta Jego boskość tu była jakoś ograniczona, co zdają się potwierdzać słowa, że nikt nie zna dnia i godziny, poza Ojcem.
-
To się lepiej wsłuchaj, bezbożnicy corocznie mordują miliony najmniejszych ludzi. A zanim oskarżysz kościół (?) o hitleryzm to może zacznij od braci zza oceanu, co to się za bardzo nie przejęli losem swych współwyznawców.
-
Twierdzę trochę inaczej na podstawie, o której pisałem, tj. wg mnie prawdziwych przyczyn nerwicy. Nikogo tu nie osądziłem, piszę tylko o swych intuicjach. I chyba się nie zrozumieliśmy. Chodziło mi o zagłuszenie trwałego konfliktu, w którym jedną ze stron jest sumienie (w znaczeniu głosu prawdy), a inną np. zewnętrzne duchowe przyczyny (pokusy). Stąd objawy nerwicowe to nie sumienie, ale raczej przejaw także jego głosu. Prawda, czasem ten konflikt staje się na tyle destrukcyjny, że może doprowadzić np. do samobójstwa i można wtedy znieczulić takiego człowieka. Ale z drugiej strony jest wiele świadectw, że w takich dramatycznych okolicznościach dochodzi do nawróceń całkiem letnich osób, że czasem Bóg tym udręczonym okazuje niebywałą łaskę i pomoc. W nerwicy sumienie jest chyba zbyt słabe, by zadziałać w sposób, o którym piszesz, ale jest ona chyba właśnie okazją do jego wykształcenia. Tymczasem tabletki mogą dać fałszywy ogląd sytuacji, głównie przesłonić to, że życie ma charakter walki moralnej i duchowej. Człowiekowi umyka ta walka, jak w Gladiatorze Kommodusowi cała wojna. I umyka okazja do rozwoju. Tabletki nie usuwają zarazem zła, które jest przyczyną choroby, możemy się domyślać, że ono jakoś się przepoczwarza i działa inaczej. Jak rak, ma swoje przerzuty. To utrudnia prawdziwe uleczenie. Znieczulenie na dostrzeganie złych przyczyn jest zarazem znieczuleniem na ingerencję dobrego ducha, na pocieszenie i ulgę, które nierzadko w chwilach ekstremalnych lęków daje dobry Bóg. Niedawno zauważyłem w psalmie 94: Gdy się w moim sercu mnożą niepokoje, Twoje pociechy mnie orzeźwiają. Od pewnego czasu spóźnianie się do kościoła, szczególnie gdy mam przyjąć Komunię, stało się dla mnie dużym wyrzutem. Nie widzę w tym nic szczególnie nerwicowego, wielu dawnych mistrzów duchowości zaleca dłuższe, np. półgodzinne wyciszenie i przygotowanie się do mszy. I to jest słuszne.
-
To właśnie napisałem, że w większości jest to raczej obłęd niż spisek, czyli nie złe intencje. Weźmy na przykład żywność: pewnie z połowa gotowej i przetworzonej marketowej żywności jest niezdrowa. Co nie znaczy, że produkujący ją chcą zatruwać ludzi. W większości może nie. Ale to nie znaczy znowu, że nie czynią źle. Poza tym ponadprzeciętna rentowność (na tle przemysłu), niechęć np. do obniżek cen dla ubogich krajów leków ratujących życie świadczą często o intencjach kierujących farmaceutycznymi koncernami. Firmy medyczne raczej nie pracują nad lekami, które mają zwalczać egzotyczne choroby biednych, albo lekami przeciw naprawdę rzadkim chorobom.
-
A chcesz np. żyć w bliskości z kimś, kto Ci zupełnie nie odpowiada, więcej jest np. wierutnym kłamcą, czy mordercą? Powiedzmy, że masz wybór: żyć w jednym domu z kimś, kto budzi w Tobie najgorszy wstręt, także fizyczny, albo skazać takiego kogoś (bo i tak na to zasłużył) na bardzo ciężkie więzienie. Co wybierzesz? Nie słyszałem nigdy o żadnym humaniście, co to wziąłby np. do siebie jakiegoś całkiem zdegenerowanego i przy tym np. cuchnącego oprycha. Oczywiście humanista woli gardłować za bardziej ludzkimi warunkami w więzieniach. Ale to ucieczka i przerzucanie problemu na innych, na bezosobową masę. Niebo to dla mnie rodzaj wyselekcjonowanego, elitarnego klubu, ale nie w sensie takiego naszego sportu dla sportu, ale chęci, by nikt nie czuł się wyobcowany, by wreszcie pasować do siebie, gdzie nie ma wzajemnie żadnych pretensji, czy animozji. W tym kontekście widać też wielki sens Chrystusowego nakazu wzajemnego przebaczania sobie i nie osądzania.
-
Cyklopka, nie widzisz, że w ogólności żyjemy w czasach wielkiego kłamstwa? Ale nie każde kłamstwo jest spiskiem. Farmacja to w znacznej części raczej wielki obłęd połączony z niemałą chciwością. Choć wiele spisków wychodzi na jaw, w polityce, biznesie (np. zmowy cenowe także na polskim rynku). Nie wierzysz w nieuczciwe interesy, zmowy? Przecież w codziennym doświadczeniu mamy tego mnóstwo (np. naciągacze - sprzedawcy garnków po kilka tysięcy zł). Czy to co małe, albo w średniej skali, nie może powtórzyć się w wielkiej skali? Czy Biblia nie przestrzega przed wielkim zwiedzeniem?
-
Nolite, tu jest ciekawy artykuł o chrześcijaństwie wobec mitologii: http://www.kosciol.pl/article.php/20070129232607667
-
Nie żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach. Spójrz na te linki: http://nwonews.pl/artykul,1298,psychiatria-jest-kupiona-przez-przemysl-farmakologiczny http://wolnemedia.net/zdrowie/psychiatria-%E2%80%93-oszustwo-za-parawanem-uzdrawiania/ Dziś medycyna służy coraz częściej przemysłowi farmaceutycznemu, a nie na odwrót. A każda farmakologia ma skutki uboczne. Psychotropy mają pewnie ich nie mniej niż tabletki na choroby ciała. Bo poza całą gamą różnych somatycznych efektów ubocznych, są te niedoceniane i zazwyczaj trudne do oszacowania skutki duchowe. Znieczulanie chorych na rozum, przy odpowiedniej zarazem sugestii racjonalistycznej (materialistycznej) jest często zagłuszaniem sumienia, czy zewnętrznych (np. demonicznych), duchowych przyczyn. Nie rozumiem w ogóle łatwego zaufania np. prawdziwe wierzących katolików do medycyny. Bo gdyby np. większość wśród pedofilów stanowiliby księża, czy kapłani to kościoły, albo ogólnie świątynie wnet pewnie opustoszałyby. Dziś zaś większość morderców, lub ich pomocników na Zachodzie, a może nawet na całym świecie to lekarze, dokonujący aborcji, przepisujący pigułki wczesnoporonne, dokonujący mniej lub bardziej jawnej eutanazji. To może znak tego, że dziś grupą najbardziej zaczadzoną materialistycznym racjonalizmem są medycy. Nie przypadkowo za władzą Hitlera stał m.in. przemysł farmaceutyczno-chemiczny. Zastanawiać też powinien zalew reklam środków farmaceutycznych w Polsce, szczególnie rożnych znieczulaczy.
-
Nolite, ten filmik o kundalini ciekawy, ale wracając do reszty: 1. Posługujesz się rodzajem podejrzliwości, która gdy ją logicznie doprowadzisz do końca neguje nie tylko Maryję, ale i Chrystusa. Bo i w historii Pana Jezusa można dostrzec jakieś podobieństwa (zazwyczaj wyolbrzymiane i naciągane) do np. mitów o Ozyrysie, czy Horusie. Ale to nie oznacza, że jest On mitem. A taka jest "logika" argumentacji, którą wykorzystałaś, i którą posługują się często świadkowie Jehowy. Bóg wpisał się w pewne przeczucia, które ludzkość miała od dawna, symbole (jak np. światło), kojarzone z czymś boskim i wysokim, wypełnił po części jakąś mądrość tkwiącą w ludziach od wieków. Więcej, to nawet logiczne, że powinno się tak stać. Pięknie pisze o tym np. Ratzinger. Jakże inaczej moglibyśmy przecież przyjąć, a niektórzy pokochać Boga, który byłby nam zupełnie obcy? Tak, On właśnie wypełnia nasze najgłębsze, najpiękniejsze przeczucia. Nie tylko te osobiste, ale po części i te zbiorowe, kulturowe. 2. Podobnie z Biblią: jak możesz jej wierzyć, skoro kanon NT został ustalony w Kościele katolickim w IV w, czemu nie podejrzewasz, że tu coś sfałszowano, albo pomylono? 3. Co do rzekomego bałwochwalstwa. Czy Pan Jezus nie mówi o sobie jako o krzewie winnym (a wierzących jako latoroślach), oraz o Życiu? Czy najlepsze filozofie nawet niechrześcijańskie, jak np. Spinozy, Plotyna nie mówią, że tak naprawdę Byt jest Jeden? Święci, Maryja, są częściami tego krzewu, są żyjący, bo mają udział w jedynym prawdziwym Życiu. Czy ze względu na potęgę i na wielkość Boga, także w osobie Chrystusa nie jest czasem wskazane, bogobojne i pokorne zbliżanie się do Niego przez Jemu mu bliskich (tak jak lepiej do wielkiego władcy dojść przez znajome nam, a wierne mu sługi) zamiast "kumplowania" się bezpośrednio z Nim,? Czy dla większości spotkanie z Bogiem Żywym jak stwierdza ST nie musi się skończyć śmiercią.? Czy to nie Judasz pocałował Pana Jezusa w policzek, a kobieta grzeszna, Maria nie całowała mu stóp? Kto okazał się bliższy Panu? I czy całując Mu stopy okazywała Mu miłość, czy tylko Jego stopom? Czy św. Paweł nie pisze, że "żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus". To tylko taki jego chwyt literacki? Czemu sprzeciwiając się obrazom, nie jesteś np. za składaniem ofiar z cielców? A może jesteś,, podobnie jak za kamienowaniem cudzołożnic? 4. Filmik o Maryi kłamliwy, sobór w Efezie nie uczynił z Izydy Maryi, czy vice versa. Kim jest wg Ciebie niewiasta obleczona w słońce z Apokalipsy? Skoro pierwotne chrześcijaństwo tak Ci się podoba, to czemu św. Paweł np. tak mocno je gani w swych listach? W Kościele opieramy się na Piśmie Św. i Tradycji, w której działa Duch św. to jasne, bo taka była obietnica Pana Jezusa, że wiele jeszcze nam przekaże. Tego nie rozumiem, chociaż wiele Twoich wątpliwości, kiedyś podzielałem, szczególnie tych dotyczących niektórych podobieństw do kultów pogańskich, różnic wobec ST, czy rzekomych fałszerstw w Kościele. Ale zobaczyłem potem wiele manipulacji i nieuczciwości w takim podejściu. To rozumieli nawet filozoficzni sceptycy: sceptycyzm doprowadzony do swych logicznych i ostatecznych konsekwencji podkopuje zupełnie sam siebie.