Cześć. Trzeci raz zabieram się za to, żeby założyć swój wątek na tym forum. Poprzednie dwa tematy, które napisałem, ale których ostatecznie nie wysłałem były bardzo długie, nudne i z masą płaczu i użalania się nad sobą. Nie wysłałem tych tekstów, bo dochodziłem do wniosku, że moje problemy są niewielkie w porównaniu do innych osób które tutaj piszą, a napisałem je jakbym już całkowicie przegrał swoje życie i nie było dla mnie ratunku.
Tak więc postaram się przedstawić swój przypadek jak najkrócej i jak najbardziej treściwie.
Mam 20 lat, podejrzewam u siebie depresję i zdecydowanie jestem trochę znerwicowanym człowiekiem.
Moje ogólne problemy w punktach:
- ojciec alkoholik, który przez wiele lat znęcał się psychicznie nad matką, mniej więcej od 10 do 19 roku mojego życia. Ostatnio się ogarnął, pije jak pił, ale od kilku miesięcy nie zrobił żadnej awantury, a kiedyś były prawie co dzień
- niska samoocena, brak akceptacji dla swojego wyglądu (a znacząco go poprawiłem w ostatnim czasie i usłyszałem od kilku ładnych dziewczyn, że jestem przystojny). No nie podobam się sobie
- brak pewności siebie, introwertyzm, trudności w nawiązywaniu kontaktów z innymi - całą młodość spędziłem praktycznie w samotności przed komputerem - żadnych imprez, dziewczyn, wypadów z kumplami itd.
- nigdy nie uprawiałem seksu i nie byłem w związku
- sporo problemów zdrowotnych - mocno psujące się zęby; troche popsuty kręgosłup, z którym ostatnimi czasy walcze i staram się go naprawić; problemy żołądkowe i ze wzwodem na 80% na te nerwowym
- wieloletnie uzależnienia od pornografii i masturbacji
- mimo, że byłem bardzo zdolnym dzieckiem całkowicie olałem w życiu naukę i ze szkół jak gimnazjum czy lo nie wyniosłem nic. W podstawówce czerwone paski, wysokie lokaty na konkursach, w liceum podejście typu byle zdać.
Z tym wszystkim przeżyłem swoją całą dotychczasową młodość, było ujowo, ale stabilnie, nie miałem żadnej, długotrwałej załamki. Pół roku temu zostałem jednak kompletnie rozłożony na łopatki.
Udało mi się dostać na trudne, techniczne studia w dużym mieście. Wyprowadziłem się z rodzinnego domu. Na początku ciężko mi się było odnaleźć w nowym otoczeniu. Po około miesiącu od rozpoczęcia studiów troche się jednak rozkręciłem - poznałem świetnych kolegów, takich o jakich marzyłem całe życie i jakich nigdy nie miałem. Towarzysko czułem się wspaniale jak nigdy w życiu. Mało tego, kilka tygodni później zainteresowała się mną dziewczyna, którą pierwszego dnia studiów określiłem jako ideał będący całkowicie poza moim zasięgiem. Zaczęlismy spędzać wspólnie mase czasu na uczelni, dużo pisać - spotkań się niestety bałem, poza uczelnią widzieliśmy się tyko raz przez faktyczne 3 tygodnia trwania naszej znajomości. Z nią przeżyłem pierwsze buziaki w policzek, pierwsze trzymanie drugiej osoby za rękę. Byłem tak podekscytowany, że jak na początku naszej znajomości napisała mi, że jej się podobam, to potem nie mogłem zasnąc w nocy do 4 czy 5 - leżałem w łóżku ze 4 godziny i o niej myślałem. Czułem się jakbym złapał Boga za nogi, tamten czas to najlepsze kilka tygodni w moim życiu - dostałem od losu to czym od wielu lat marzyłem.
Wszystko jednak się skończyło przez moje problemy z samym sobą. Około półtora miesiąca pierwszą sesją przyszedł straszny okres. Jak pisałem w liceum całkowicie naukę zaniedbałem, a te studia były trudne, więc nie bardzo dawałem sobie radę. Zaczęły się ogromne stresy i nerwy, że nie zdam, że się skompromituje na egzaminach i tak dalej. Non stop towarzyszył mi strach, nie mogłem przestać o tym myśleć i skupić się na czymś konstruktywnym. Czułem się okropnie, nic mnie nie cieszyło, odczuwałem tylko lęk. Taki stan utrzymywał się około 2-3 tygodnie, nie mogąc dłużej tego znieść podjąłem decyzję o rezygnacji ze studiów i zrobiłem w afekcie coś, co definitywnie przekreślało mój powrót na uczelnię (i ma związek z docentem, który był największym sku*wysynem na całej polibudzie). Nerwy odpuściły, znów mogłem normalnie funkcjonować, ale z tamtym dniem skończyło się niestety również to, co dawało mi przez pewien czas w moim szarym życiu prawdziwe szczęście. Przestałem się praktycznie widywać z kolegami, moją sympatię widziałem po rzuceniu studiów tylko jeden raz. Utrzymywałem z nią kontakt jeszcze przez kilka miesięcy, ale o związku nie było już mowy, bo znalazła sobie w grupie innego chłopaka (zawsze była mocno adorowana) - w pewnym momencie postanowiłem definitywnie zakończyć naszą znajomość, bo ją kochałem i bardzo bolała mnie myśl, że jest z kimś innym.
Kilka dni po rzuceniu studiów myślałem, że zrobiłem dobrze. Jak zacząłem patrzeć na to z szerszej perspektywy, moje zdanie co do tego się zmieniało, dziś wiem, ze to najgorsza decyzja w moim życiu. Dodatkowo boli mnie fakt, że w mojej grupie było co najmniej paru takich, co nie dawało sobie rady z materiałem tak jak ja, a suma sumarum wszyscy sie prześlizgnęli przez sesję i studiują dalej, czyli jest duża szansa, że mi też by się udało. Czyli wychodzi na to, że irracjonalny strach i nerwy spowodowały, że odrzuciłem w swoim życiu to o czym zawsze marzyłem i czego potrzebowałem do szczęscia jak tlenu do życia - prawdziwych kolegów i fantastyczną dziewczynę. Całe życie samotny, dostałem od losu to czego pragnąłem i powiedziałem "nie, dziękuję, wole nadal być przegrywem".
Po tym wszystkim zaczęła się moim zdaniem depresja ( w skali Becka wyszła mi lekka depresja i myślę, że słusznie) - częsta apatia, smutek, przygnębienie, obwinianie się, brak chęci, perspektyw, parę razy się trochę popłakałem, zacząłem czasami pić wysokoprocentowy alkohol w samotności, palić papierosy. W najgorszych momentach myślałem o samobójstwie, ale nie było opcji żebym miał odwagę to zrobić. Zdecydowanie nie mogę się pogodzić z tym wszystkim co straciłem. Dodatkowo wykryto u mnie pewne uszkodzenie kręgosłupa, które uniemożliwia mi obecnie ćwiczenie na siłowni, czyli w dodatku odebrano mi jedyną rzecz, która dawała mi poczucie, że idę do przodu, a nie stoję w miejscu. W mniejszym lub większym natężeniu to wszystko utrzymuje się już około 5 miesięcy, ostatnio czuje się lepiej, ale zdaje sobie sprawę, ze to nie oznacza rozwiązania moich problemów.
Czy konieczne jest udanie się do psychologa? Czy może można sobie z tym wszystkim poradzić samemu? Co myślicie?