Hej
choruje na nerwicę już 16 lat. Zaczęło się ok 20 rż po sesji letniej na studiach i trwa do dzisiaj, mam 36l i 2 dzieci. Oczywiście objawy miałam typowe, głównie sercowe, bóle w klatce, przyspieszone tętno...zanikające tętno, duszności itd wszystko znacie. Wylądowałam na pogotowiu, miała ekg, echo, holtera i nic nie znaleźli. Potem dołączyły się lęki przed miejscami publicznymi, nakręcałam się do tego stopnia, że właściwie rzadko wychodziłam z domu bez "obstawy".Moje życie legło w gruzach, umierałam na coraz to inne choroby, miałam raka praktycznie na każdym narządzie (urojonego rzecz jasna) W końcu trafiłam do psychiatry dostałam psychotropy i poszłam na terapię. Trwało to półtora roku, który właściwie mam wyjęty z życiorysu bo to życie bez emocji, przytyłam ale na jakieś 3 lata był spokój. Powróciła po urodzeniu dziecka i ponownie skończyło się na lekach i terapii. I znowu 2-3 lata względnego spokoju. Powróciła, bo ona zawsze wraca kiedy pojawiają się trudności w życiu, to choroba ludzi wrażliwych, trochę nieprzystosowanych do dzisiejszego tempa życia...tym razem nie chcę z tym iść do lekarza, próbuję ją oswoić sama, nie dać się. Znowu doszukuję się u siebie nowotworu, czuję lęk przed miejscami publicznymi, stan wewnętrznego roztrzęsienia i niepokoju towarzyszy mi non stop. Najlepszym lekarstwem jest praca, jakiekolwiek zajęcie aby tylko nie rozmyślać i nie użalać się nad sobą. Jednak takie życie jest do bani, na lekach też nie należy do przyjemnych tak więc nie widzę dobrego rozwiązania....