Skocz do zawartości
Nerwica.com

nachwile11

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

Osiągnięcia nachwile11

  1. Cześć, mam ogromny problem. W życiu pamiętam, że dla mnie były istotne 2 kobiety - ta, z którą byłem i spotykałem się 10 lat temu i ta..., obecna, którą poznałem pół roku temu. Przez ten czasu, 10 lat, byłem mocno frywolny, praktykowałem na potęgę luźne relacje, masa powierzchownych relacji i szybkiego seksu. Ją poznałem pół roku temu i od razu wiedziałem, że to nie będzie kolejna, zwykła znajomość, oparta na luźnym seksie. Po 10 latach, ta kobieta sprawiła, że coś we mnie ogrzała, że mój wizerunek się ocieplił, że czuję się inaczej, że jest we mnie więcej dobroci i ciepła i chcę to z nią dzielić. Wiele myśli w ciągu dnia sprowadza się do jej osoby, wiele sytuacji i wyobrażeń, jest z jej udziałem. To jest bardzo ciężkie, bo zacząłem się czuć zależny od drugiej osoby, czasami determinuje to moje samopoczucie, to jak się czuje, czy jest dobrze, czy źle. Bardzo mi to przeszkadza, bo przez te wszystkie lata, nie odczuwałem przywiązania do kogoś i nikt raczej moim samopoczuciem nie determinował. Zastanawiam się od czego to jest zależne, chciałbym być facetem twardym i takim jakim byłem przy kobietach, ale równocześnie prowadzić z nią zdrową, dojrzałą relację. Teraz się czuję trochę jak dorosły facet, w labiryncie, albo jak chorągiewka na wietrze. Chyba czasami się czuje jakoś gorszy od niej, chociaż nie ma powodów, mógłbym mieć jeszcze ładniejszą i generalnie lepszą kobietę, ale z tą się czuję naprawdę dobrze. Z czego to wynika? Te moje rozsterki? Poznałem fajną kobietę, z realcji z której powinienm czerpać maksimum przyjemność, a tyle we mnie zwiątpienia...
  2. Witam, pamiętam, że takie epizody były już w szkole. Za dzieciaka byłem mocnnym buntownikiem, generalnie nieznośny..., ale paradoksalnie..., gdy byłem wywoływany do tablicy to gdy miałem iść i już stałem, gdy klasa na mnie patrzyła..., to pamiętam, że zaczynałem się silnie czerwienić, pot zaczynał spływać po czole..., co jak wiadomo, napędzało to wszystko x2 i objawy były jeszcze bardziej dotkliwe. Za wszelką cenę unikałem tego, ale wiadomo, że jak nauczyciel już wywołał, to był problem. Tak samo jak stało się przy biurku i było trzeba odpowiadać. Pamiętam, że później w dorosłym życiu, jakoś to ustąpiło - w liceum, ale byłem też wtedy na maksymalnej falii życiowej, więc pewność siebie po prostu ze mnie emanowała i raczej nie paliłem buraka jak byłem pytany przy klasie, ale nie pamiętam już czy aby na pewno - w sensie czy zawsze nie paliłem czy były jakieś momenty, które wprowadzały mnie w zakłopotanie i zaczynałem się czerwienić i pocić. Jakieś pół roku temu, dostałem się do świetnej pracy i po dwóch dniach... - uciekłem. Uciekłem, bo miałem pracować w jednym pokoju ze sprzedawcami i znowu miałem czarne myśli, że wszyscy będa na mnie patrzeć jak będe dzwonił i że znowu zacznę się czerwienić i pocić. Dostałem się teraz znowu do świetnej pracy, którą mam zacząć po nowym roku. Jest to praca na call center, praca na zimnych telefonach - czyli trzeba inicjować połączenie i sprzedawać, będę siedział w boksie , w towarzystwie samych kobiet - z nimi nie mam jakiegoś problemu, ale.... BOJĘ się znowu tego, bo będzie stał nade mną trener przez kilka dni, słuchał rozmów, szkolił i w ogóle... i te kobiety będą zaraz obok, będę słuchały pewnie momentami rozmów...,BOJĘ się z znowu, że skapilutuje, że ucieknę..., że jak wszyscy będą na mnie znowu patrzeć, to znowu zacznę się czerwienić, popić, będzie mi brakowało języka w ustach..., jest to strasznie uciążliwe wam powiem, boję się podjąć pracy, która pomoże mi nabyć umiejętności, które chce nabyć. MIAŁ TAK KTOŚ? JAK SOBIE Z TYM PORADZIĆ? Czasami np. w towarzystwie bardzo dobrego kumpla, jak jesteśmy w pubie czy coś, rozmawiamy z ludźmi - to czasami zwykłe pytania, wprowadzają mnie w zakłopotanie i czuję, że zaczynam palić buraka, jakoś tak jakby ze WSTYDU, chociaż pytania naprawdę są normalne. Np. czuję, że paraliżuje mnie sytuacji, gdy siedziałbym przy stole np. w towarzystwie 10 osób i np. jakiś lider zadałby mi pytanie, na które miałbym odpowiedzieć... i gdyby wszystkie oczy były skupione na mnie to czuję, że paliłbym buraka też i się zawstydził..., nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że chodzi o WSTYD, o jakieś poczucie WSTYDU, ale nie dam sobie ręki uciąć. JAK SOBIE Z TYM RADZIĆ, PORADZIĆ?
  3. Żeby przeprogramować swoją podświadomość to musisz najpierw stać się świadomy, nieświadomego. Czyli musisz dojść do głównego przekonania, które jest odpowiedzialne za te reakcje - obrazując, musisz wyrwać korzeń chwasta, a nie tylko to, co jest na powierzchni. Przestań się generalnie spinać o obserwuj swoje reakcje i je nazywaj - jak widzisz, że się spinasz, że wpadasz w depresję to się z nią nie utożsamiaj, tylko nazywaj to co się dzieje. -Tak, odczuwam teraz niepokój, wynikający z xyz. - Powinno odpuścić. Generalnie obserwuj, ale nie utożsamiaj się z tym co odczuwasz w danej chwili. I musisz sobie zdać sprawę z tego, że nawet najwięksi tutaj, w świecie, najbardziej pozytywne osoby jakie znasz, też wpadają w depresję i to nie raz, nie dwa. Każdy ma gorszy moment i to jest normalne, że ma się gorszy okres w życiu - tak musi być, inaczej jesteś nieżywy.
  4. Nie, takie fundamenty jakie chcesz sobie zaserwować w postaci afirmacji, będą zajebiście liche i jak Ci się posypią to będziesz miał jeszcze większego doła, a posypią się na pewno, kwestia czasu. Pomyśl na zdrowy rozum - jak można sobie wmawiać coś, czego się nie ma? Wmawiaj sobie 'jeżdżę panamerką 2015rok", a rano wsiadaj do rozwalającego się punto - na takie samej zasadzie będziesz budował swoją iluzoryczną pewność siebie, to żadna pewność siebie. Jak chcesz coś autentycznie w tej kwestii zmienić, to raz - dojdź skąd się bierze u Ciebie ten strach przez zmianami - czy nie masz gdzieś w sobie przekonania pt. zmiany otoczenia są złe i nic dobrego nie przynoszą, nie sprostam temu, etc. Czy ktoś kiedyś po prostu Ci nie wmówił, że to = równa się złe. Jak już dojdziesz do tego, to znajdź jakby przeciwstawieństwo dla tego - NIE na zasadzie - zmiany to zawsze coś zajebiście dobrego! - Bo to też będzie oszukiwaniem siebie, tylko racjonalne podejście - Tak, KURWA, zmiany mogą być dobre i przynieść coś dobrego, ale równie dobrze mogą być zmianą na gorsze - mieć tą świadomość, że świat nie jest tylko piękny i miodem płynącym miejscem. Ma też swoje brudne strony i tyle. A potem..., jak już ogarniesz tą podstawową kwestię, TO....., zamykasz kurwa oczy (w przenośni) i podchodzisz do tej pierdolonej krawędzi na ostatnim piętrze stumetrowego wieżowca (strach) i patrzysz mu kurewsko pewnie i mocno w oczy! Tak, że widzisz i czujesz jak fundamenty 100 pięter pod Tobą, zaczynają drżeć ze strachu przed Tobą! Czyli robisz wszystko to, co Cię przeraża - poczujesz to zajebiste uczucie, które pojawia się w nas, gdy robimy coś pomimo lęku, strachu! Weź już od jutra zrób pierwszy krok i to poczuj, a później się od tego uzależnij i zbuduj prawdziwą pewność siebie! Zacznij jutro od tego co Cię przeraża - weź zacznij się uśmiechać w pracy, pożartuj z nowymi osobami, rzuć jakimś kawałem! Nawet jakbyś miał się jąkać jak dziecko, zrób to i poczuj to zajebiste uczucie, poczuj jak zmiażdżyłeś swój strach i mentalnie urosłeś! Do dzieła!
  5. Taa, byłem kiedyś u coach'a, dałem mu kartkę na której wszystko spisałem, bo było mi tak łatwiej. Poruszaliśmy ten temat, ale niewiele się w tej kwestii zmieniło się przez ten czas. Może nawet wybrałbym się do tego psychiatry, ale co mam mu powiedzieć? -Panie, nie wiem po co egzystuje? - i jebs, wrzuci mi zaraz jakieś psychotropy i pewnie zrobi mi więcej złego tym niż dobrego. Przynajmniej mam teraz takie przekonanie na ten temat, chociaż kiedyś, raz, dostałem jakiegoś rodzaju psychotrop - na wyciszenie, i po 15 minutach świat był tak piękny, że pewnie zachwycałbym się aktem stawiania klocka przed blokiem, przez psa. Na drugi raz mi już tego nie chcieli dać, bo powiedzieli, że silnie uzależnia to..., no właśnie, a co jeśli mi dadzą nawet jakiś psycho, będzie poprawa - chociaż dzisiaj moja kondycja psychiczna jest znacznie lepsza niż w momencie popełniania pierwszego wpisu, a po pewnym czasie, po odstawieniu złapię jeszcze większego doła? Ja raczej potrzebuję silnego poczucia sensu, znalezienia jakiegoś brakującego faktora,a a niżeli szprycowania się lekami. Tak myślę, chociaż się nie znam. Fajne podejście Tomek. Kiedyś się rozglądałem za wolontariatem, ale sam nie wiem, jeżeli już, to w jakim kierunku. Hospicjum pewnie byłoby niezłą szkołą życia i na pewno pomogłoby spojrzeć inaczej na życie - bardziej pewnie docenić niektóre aspekty - hm, brzmi sensownie, może? No i na pewno jeżeli już, to nie wolontariat przy podawaniu wody biegnącym w maratonie. Wolę jednak wyciągać wnioski, które są jak przełączniki i w mgnieniu oka zmieniają perspektywę na życie. Chociaż wiecie co, myślę, że każdemu z nas przydałaby się taka lekcja, bo dużo czasu poświęcamy temu co nieistotne, a to co istotne, przelatuje nam przez palce jak piasek w klepsydrze.
  6. Żaliłem się już na wielu forach, na tym chyba jakiś czas też - dawno, dawno temu. Mam problem ze swoim życiem, swoją rzeczywistością i to nie podlega żadnej dyskusji, po prostu sobie z nią nie radzę, a właściwie z pustką jaką sam albo ona mi serwuje. Wszystko sprowadza się do jednego - od bardzo dawna, z dwa lata albo lepiej...., moje życie straciło jakiś głębszy sens. Po prostu czas spierdala, a ja mam wrażenie, że od tego czasu się motam w miejscu, a od niedawna mam "zainstalowany" program w głowie, który ma za zadanie doprowadzić do autodestrukcji. Nic mnie wzbudza we mnie jakiejś większej potrzeby starania się, generalnie na wszystko mam wyj*bane, jest mi wszystko jedno. Zmuszam się do jakiś aktywności fizycznych, ale wszystko robię na odpierdol - po prostu, żeby odbębnić. Wszystko co sobie zaplanuję, odkładam na "cudowne" jutro, które nigdy nie następuję - od jutra zacznę się odżywiać zdrowo, od jutra... - sami wiecie po sobie jak to działa, a właściwie nie działa. Nie potrafię na kobiety spojrzeć inaczej niż przez pryzmat prymitywnego zaspokajania swoich potrzeb, do tej pory liczba moich partnerek idzie w dziesiątki - nie chcę się chwalić, raczej wydaje mi się, że w ten sposób uciekam od problemów. Wieczorami wlewam w siebie alkohol - nigdy tego nie robiłem, a trwa to już kilka ładnych tygodni. Jestem freelancerem, na garnuszku rodziców, ale zarabiam sensowne pieniądze, poza tym, miałem bogate dzieciństwo - tak w skrócie. Ciężko mi się pisze teraz, bo dużo analizuję w międzyczasie i emocje nie mogą swobodnie płynąć, ale..., staram się, bo chcę jak najwięcej naświetlić. To nie jest tak, że całymi dniami chodzę zbity jak pies, nie - jak wyjdę do ludzi to błyskawicznie wyciągam maskę z kieszeni i ją zakłam na twarz. Gdybyście mnie zobaczyli to w życiu pewnie nie powiedzielibyście, że jak zostaję sam na sam, biję się z takimi problemami. Ludzie mnie lubią i dodają mi energii, wśród ludzi w 99% jestem pozytywną osobą. Ale są takie momenty jak ten teraz, że wracałem do domu autem, od czarnego asfaltu odbijał się blask latarni i był czas na refleksję. Taką szybką, bo jak próbuję na spokojnie przysiąść w domu to mój mózg mnie sabotuje i nagle znajduje setkę ważniejszych zajęć, nawet wrzuci jakąś potrzebę fizjologiczną - byleby odsunąć to w czasie. To są emocje i one mają swój czas trwania, tak jak teraz..., gdy się wyżaliłem to mi trochę lżej, ale nie zmienia to faktu, że to kurewsko boli i wszystko powyższe po prostu się dzieje..., strasznie boli mnie brak celu, sensu w życiu. Nawet jak próbuję sobie wyznaczyć jakieś cele to i tak po chwili mam na nie wyjebane - a po co? U psychiatry nie mógłbym się tak swobodnie otworzyć, bo nie jestem osobą w tych kwestiach otwartą. Możliwe, że mam ADHD w pakiecie, bo nie mogę usiedzieć na miejscu - nawet jak mam chwilę siedzieć, to zaraz znajduję sobie jakiś obiekt do zabawy, tudzież nogi i ręce. - Nie wiem czy to ma jakiś związek. Poza tym mam zdecydowanie ponad 20 lat, także...., nie jest to wina dorastania. Chyba. Nakierujcie, pomóżcie. Nie chcę dłużej tkwić w tym syfie, chcę czerpać autentyczną radość z życia.
×