Beti - nie wiem na jaki oddział trafisz, ale - w moim przypadku - były. Pamiętam chłopaka, którego ulokowano na dostawianym łóżku na korytarzu. Przez kilka dni tylko leżał i sprawdzaliśmy czy żyje. Karmiony kroplówką. Poprawialiśmy mu poduszkę, mówiliśmy do niego. Proponowaliśmy picie. Stopniowo chłopak zaczął wracać. Finalnie opowiedział nam, że umarł jego 8-letni syn, a on żył tylko dzięki relanium które serwował sobie w coraz większych dawkach. Taki paradoks: ratowało go coś, co go zabijało. Gdy lekarze jakoś wskrzesili go farmakologicznie, zabieraliśmy na spacery po korytarzu staruszki z pokoju obok