Skocz do zawartości
Nerwica.com

kassam

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kassam

  1. Witam serdecznie ! Chciałam się podzielić moją historią. Mam zdiagnozowaną schizofrenie paranoidalną, z czym się nie zgadzam. Byłam już czteroktrotnie w szpitalu, ale chciałabym opowiedzieć jak się dostałam i jak było w ostatnim szpitalu w którym byłam. No więc. Na co dzień mieszkam sama w mieszkaniu moich rodziców, ale w wakacje niespodziewanie przyjechała moja mama i przez dwa dni mnie prowokowała. W końcu podczas powrotu samochodem z jeziora tak się na nią wkurzyłam, że kazałam jej wypier.... z samochodu, nazwałam ja suką je... i nawet spoliczkowałam lekko. Ona mi oddała i z auta nie wysiadła więc urządziłam mały rajdzik do domu. W aucie wtedy też siedziała moja ciocia i do dziś uważa, że to w samochodzie to była wina mojej matki. Po powrocie do domu z tej przejażdżki poszłam grzecznie do swojego pokoju i nie odzywałam się do matki. Ale ona na drugi dzień wezwała pogotowie. Przyjechało dwóch sanitariuszy. Próbowałam uciec więc siłą zaciągnęli mnie do karetki i w tej karetce czekałam na drugą karetkę, która miał przyjechać lekarz i wypisać skierowanie do szpitala. Lekarz przyjechał i nawet ze mną nie porozmawiał. Potem czekaliśmy na trzecią karetkę - ponoć transportową. Ta ostatnia karetka zawiozła mnie do szpitala w Międzyrzeczu, trafiłam na oddział 15, którego ordynatorką jest dr Przybylska. Na izbie przyjęć nie chciałam rozmawiać z lekarzem co nie przeszkodziło doktórce zlecić mi dwóch zastrzyków już na oddziale. Nie podpisałam zgody na leczenie, co akurat nikogo nie obchodzi. Przyszedł do mnie niby biegły, z którym też nie rozmawiałam, była też rzekomo pani sędzia - z nią też nie rozmawiałam. W ogóle nie rozmawiałam z żadnym lekarzem, nikogo to nie obchodziło, nikt nawet nie starał się ze mną rozmawiać - pakowali tylko we mnie leki. Sanitariusze złapali mnie tak jak stałam, a matka nie spakowała mi nawet żadnej torby więc przez pierwsze dni w szpitalu nie miałam nawet jak się umyć. Nie miałam nawet papieru toaletowego, a w szpitalu tym dawali papier toaletowy do wc raz w tygodniu i jak się skończył to miały to gdzieś. Nikogo nic nie obchodziło. Na oddział trafił nawet chłopak bez butów i tak na boso cały czas chodził i nikt się tym nie zainteresował Ogólnie dzień wyglądał następująco. o 6:30 darły się, żeby wstawać, bo mierzyły ciśnienie wszystkim, to ciśnienie zresztą było mierzone rano i wieczorem, nie wiem po co. O 8 było śniadanie, potem leki, a potem salowa myła podłogi w sali i na czas wyschnięcia podłogi zamykała sale i nie było gdzie się podziać. O 9 był obchód i dr chodziła i zadawała pytanie jak się dziś czuje i tyle. Łazienka na dzień była zamykana, otwierali tylko rano i wieczorem, więc kapanie czy jakieś pranie tylko w tym czasie. Jak już ktoś wyprał sobie gatki to nie można było ich suszyć na kaloryferach i nie można było nic kłaść na parapetach. Więc jak się te mokre gatki powiesiło na poręczy od łóżka to piguły latały przed obchodem i kazały je na ten obchód chować. W salach były szafki przy łóżkach i szafki na rzeczy osobiste, ale były zamykane na klucz i otwierane tylko dwa razy na dzień, więc nie można było nawet dostać się do swoich rzeczy. Telefony tez ładowały tylko dwa razy na dobę. Piguły się wiecznie darły i straszyły pasami i zastrzykami. W środy był tzw. psychorysunek z psychologiem, ale nie uczestniczyli w nim wszyscy, tylko te osoby, które "zaprosił" pan psycholog. Ja byłam 2 miesiące i dopiero w ostatnim tygodniu szanowany pan psycholog łaskawie mnie "zaprosił". Z racji tego, że nie podpisałam zgody na leczenie odbyła się bez mojej obecności rozprawa, na której ustalono, że moje przyjęcie do szpitala było zasadne, mimo, iż jak już wcześniej wspominałam z nikim nie rozmawiałam. Przez sześć tygodni byłam całkowicie zamknięta - nie mogłam chodzić nawet na spacery w grupie. A przez 2 miesiące zaledwie trzy razy terapeutka przyniosła do robienia jakieś kwiatki z bibuły i kilka razy zrobiła muzykoterapie - czyli przez 20 minut puszczała muzykę. Czy ktoś z Was trafił też do szpitala, w kórym są aż tak chore "zasady"?
  2. Witam serdecznie ! Chciałam się podzielić moją historią. Mam zdiagnozowaną schizofrenie paranoidalną, z czym się nie zgadzam. Byłam już czteroktrotnie w szpitalu, ale chciałabym opowiedzieć jak się dostałam i jak było w ostatnim szpitalu w którym byłam. No więc. Na co dzień mieszkam sama w mieszkaniu moich rodziców, ale w wakacje niespodziewanie przyjechała moja mama i przez dwa dni mnie prowokowała. W końcu podczas powrotu samochodem z jeziora tak się na nią wkurzyłam, że kazałam jej wypier.... z samochodu, nazwałam ja suką je... i nawet spoliczkowałam lekko. Ona mi oddała i z auta nie wysiadła więc urządziłam mały rajdzik do domu. W aucie wtedy też siedziała moja ciocia i do dziś uważa, że to w samochodzie to była wina mojej matki. Po powrocie do domu z tej przejażdżki poszłam grzecznie do swojego pokoju i nie odzywałam się do matki. Ale ona na drugi dzień wezwała pogotowie. Przyjechało dwóch sanitariuszy. Próbowałam uciec więc siłą zaciągnęli mnie do karetki i w tej karetce czekałam na drugą karetkę, która miał przyjechać lekarz i wypisać skierowanie do szpitala. Lekarz przyjechał i nawet ze mną nie porozmawiał. Potem czekaliśmy na trzecią karetkę - ponoć transportową. Ta ostatnia karetka zawiozła mnie do szpitala w Międzyrzeczu, trafiłam na oddział 15, którego ordynatorką jest dr Przybylska. Na izbie przyjęć nie chciałam rozmawiać z lekarzem co nie przeszkodziło doktórce zlecić mi dwóch zastrzyków już na oddziale. Nie podpisałam zgody na leczenie, co akurat nikogo nie obchodzi. Przyszedł do mnie niby biegły, z którym też nie rozmawiałam, była też rzekomo pani sędzia - z nią też nie rozmawiałam. W ogóle nie rozmawiałam z żadnym lekarzem, nikogo to nie obchodziło, nikt nawet nie starał się ze mną rozmawiać - pakowali tylko we mnie leki. Sanitariusze złapali mnie tak jak stałam, a matka nie spakowała mi nawet żadnej torby więc przez pierwsze dni w szpitalu nie miałam nawet jak się umyć. Nie miałam nawet papieru toaletowego, a w szpitalu tym dawali papier toaletowy do wc raz w tygodniu i jak się skończył to miały to gdzieś. Nikogo nic nie obchodziło. Na oddział trafił nawet chłopak bez butów i tak na boso cały czas chodził i nikt się tym nie zainteresował Ogólnie dzień wyglądał następująco. o 6:30 darły się, żeby wstawać, bo mierzyły ciśnienie wszystkim, to ciśnienie zresztą było mierzone rano i wieczorem, nie wiem po co. O 8 było śniadanie, potem leki, a potem salowa myła podłogi w sali i na czas wyschnięcia podłogi zamykała sale i nie było gdzie się podziać. O 9 był obchód i dr chodziła i zadawała pytanie jak się dziś czuje i tyle. Łazienka na dzień była zamykana, otwierali tylko rano i wieczorem, więc kapanie czy jakieś pranie tylko w tym czasie. Jak już ktoś wyprał sobie gatki to nie można było ich suszyć na kaloryferach i nie można było nic kłaść na parapetach. Więc jak się te mokre gatki powiesiło na poręczy od łóżka to piguły latały przed obchodem i kazały je na ten obchód chować. W salach były szafki przy łóżkach i szafki na rzeczy osobiste, ale były zamykane na klucz i otwierane tylko dwa razy na dzień, więc nie można było nawet dostać się do swoich rzeczy. Telefony tez ładowały tylko dwa razy na dobę. Piguły się wiecznie darły i straszyły pasami i zastrzykami. W środy był tzw. psychorysunek z psychologiem, ale nie uczestniczyli w nim wszyscy, tylko te osoby, które "zaprosił" pan psycholog. Ja byłam 2 miesiące i dopiero w ostatnim tygodniu szanowany pan psycholog łaskawie mnie "zaprosił". Z racji tego, że nie podpisałam zgody na leczenie odbyła się bez mojej obecności rozprawa, na której ustalono, że moje przyjęcie do szpitala było zasadne, mimo, iż jak już wcześniej wspominałam z nikim nie rozmawiałam. Przez sześć tygodni byłam całkowicie zamknięta - nie mogłam chodzić nawet na spacery w grupie. A przez 2 miesiące zaledwie trzy razy terapeutka przyniosła do robienia jakieś kwiatki z bibuły i kilka razy zrobiła muzykoterapie - czyli przez 20 minut puszczała muzykę. Czy ktoś z Was trafił też do szpitala, w kórym są aż tak chore "zasady"?
×