Z góry przepraszam że nie będę ciągnął tematu waszych wypowiedzi, czytam te forum cały tydzień, żmudnie mi to idzie ale jestem już na 85 stronie, strasznie mnie wciągnął bo dotyczy to mnie osobiście i niestety cieszę się że są ludzie z podobnymi problemami co ja. Nie chce mi się i szkoda chyba na to czasu żeby opowiadać całą moją historie, powiem tylko że rok temu przeszedłem szeroko pojęte załamanie nerwowe, wydawało mi się że to już koniec ze mną ale po leczeniu farmakologicznym i psychoterapii(które cały czas trwają) stałem się strasznie otwartym i popularnym człowiekiem, samotność mnie nie dotyczyła. No i stało się coś czego nie chciałem, zadurzyłem się w pewnej dziewczynie, spędzaliśmy mase czasu, pisaliśmy ze sobą, co było dla mnie czymś nowym, mimo tego że mam już 22 lata. Męczyłem się strasznie, miotałem się czy jej powiedzieć czy nie, no i się przełamałem zmotywowany tym co mówiła mi psychoterapeutka. No i stało się to czego się bałem, stwierdziła że ona tak tego nie widzi i że przyjaźń i ogólnie sraty, taty.... wiecie o co chodzi. I od tego czasu nie mogę się podnieść, nie widziałem się z nią i nie pisałem już miesiąc. Strasznie mi jej brakuje ale do rzeczy. Najbardziej przeraża mnie to co chodzi mi po głowie. Budzę się rano z ogromnym ciężarem w piersi, potem gdy idę na uczelnie jest ok, zapominam o wszytskim ale tylko gdy jest wieczór to zwijam się w kłębek, puszczam smętne filmy lub muzykę i nie mogę przstać myśleć w kategoriach: "nikt mnie nie kocha", " nie jestem ważny dla nikogo", no i sakramentalne "nikt za mna nie tęskni" co sprowadza się do czegoś co mnie przeraża czyli myśleniu o śmierci, nie w kategoriach samobójstwa, tylko chciałbym, czasami wręcz pragnę raka albo innej śmiertelnej choroby(obecnie wszystko co zbudowałem poprzez psychoterapie się rozpadło, tyle walczyłem o chociaż szczątkowe poczucie własnej wartości, żeby wam przybliżyć, czuję się teraz jak śmieć, nikomu nie potrzebny, przerzucany z kąta w kąt, nie atrakcyjny dla nikogo) . Szczerze siebie za to nienawidzę, jeżeli by szło oddałbym swoje ciało komuś naprawdę choremu, który pragnie żyć. Co z tego że jestem lubiany, przynajmniej tak myślę, wśród kolegów, że dostaje propozycje wyjścia na piwo czy inne rozrywki, że organizuje domówki i sam jestem na nie zapraszany, jak w ich otoczeniu, chociaż bardzo ich lubie, nie czuję się w cale lepiej, chciałbym żeby ona była ze mną, jestem żałosny, pewnie ma mnie gdzieś, a ja wciąż sprawdzam czy ma jakiegoś chłopaka, co robiła wtedy i wtedy. Jeżeli chociaż jedna osoba to przeczyta, a jeszcze lepiej, odpowie mi na ten post będę super mega wdzięczny.