Witam, jestem tu nowa mam 24 lata. Moja przygoda z nerwica zaczęła się dokładnie rok temu. Zabawne ze można przestać żyć, panicznie bojąc się te życie stracić. Nerwica zaczęła mi się po dość traumatycznym dla mnie przeżyciu kiedy niemal z winy lekarzy nie straciłam życia. Od tamtej chwili straciłam do nic zaufanie i do dziś jak mówią mi, ze jestem zdrowa to ja im po prostu nie wierze. Wstaje i czekam na wieczór bo gdy położę się spać to przestaje o tym myśleć. Lepszych dni mam nie wiele codziennie czuje się źle, a objawy bywają rożne i zwykle zmieniają się co kilka dni. Do stałych należą zaburzenia wzroku, uczucie jakbym zaraz miała zemdleć, problemy z oddychaniem. Dodam ze mam dwójkę dzieci, dziś mój synek kończy rok a ja zamiast świętować z nim urodziny, ubolewam nad tym ze przez cały ten rok zmagam się z tym przeklętym choróbskiem. Do tego smutno mi bo wiem ze tracę coś bezpowrotnie drugi raz nie będę miała szansy spędzić z moimi dziećmi tych dni, które już minęły. A, ja no cóż dobra matka nie jestem bo nie potrafię. Próbuje, staram się ale kiepsko mi to wychodzi. Cale szczęście ze mam wspaniałego męża, który ogromnie mi pomaga. Bez niego nie dałabym rady, do tego stopnia ze dostaje niemal ataków paniki jak wychodzi do pracy. Boje się być sama. Pozostałą część mojej rodziny pomaga mi ale nie wspiera, bo nie rozumie tej choroby - sama jej kiedyś nie rozumiałam. Myślą, że wystarczy po prostu zacząć inaczej myśleć i na nic moje słowa ze to jest właściwie nie osiągalne. Ze ja chce, ja strasznie chce zacząć myśleć inaczej ale nie umie. I praktycznie mnie lekceważą. Boje się, ze już nigdy z tego nie wyjdę. Chodzę regularnie do psychiatry, biorę leki. Ale te leki pomagają mi tylko przetrwać dzień, nie dają mi nawet minimum normalności. Mam wrażenie ze dołącza do mnie depresja, chciałabym żeby wszyscy przestali na mnie machać ręką, pojęli sens tej choroby dlatego pisze tutaj. Pozdrawiam, Paulina. (przepraszam za literówki, ale jestem za granica i chciałam napisać to szybko, żeby nie zrezygnować.)