Skocz do zawartości
Nerwica.com

samotny_wilk

Użytkownik
  • Postów

    132
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez samotny_wilk

  1. Na depresje, fobie itp cierpie od kilka lat, ale w moim zycie pojawil sie zupelnie nowy rodzaj bólu i nie moge sobie z nim poradzić.

     

    Przez to jak sie zachowywalem pod wplywem moich problemo zostawila mnie osoba ktora bardzo kochalem. Wiem co powiecie, tego kwiatu jest pol swiaty, bla bla. Zostawila mnie jakies 2 miesiace temu i nie moge sie dalej z tym pogodzić. Miesiac temu probówałem sie powiesić. Pożegnałem sie z nia, zawiazałem sznur, stanąłem na gałęzi i mialem juz skakac. Nagle przyszedł sms od niej i sie złamałęm, zaczalem sie ludzic ze moze nam sie uda.

     

    Nie mam siły żyć, bardzo chce odejść, ale po tym jak straciłem jedna okazje nie mam siły szukać drugiej. Chyba polkne trutke na szczury, bo nie chce zdychac boleśnie. Ciągle mysle o tym, wszedzie, natrętne myśli które bolą. Chcialbym zyc gdybym mógł z nią zbudować przyszłość. Byliśmy razem 2 lata, bardzo ją pokochalem, mielismy plany, chcielismy zamieszkać razem etc.

     

    Bez niej nie mam po prostu celu, sensu. Nie umiem zyć dla siebie. Stracilem wszystkie plany cele i marzenia po rozstaniu z nią. Mysle ze czesciowo mam tez na jej punkcie obsesje, ale to nie jest jakaś psychopatia. Dobija mnie też uczucie że jej nie obchodze. Wiecie jak to jest jak coś było dla was codziennoscia a nagle legło w gruzach, .... nie mam już siły

     

    Znam siebie, jestem zbyt zachowawczy, mogę przeżywać to nawet 10 lat. Bede cale zycie sie meczyl, az kiedys zobaczą ją z kims innym i może dzieckiem. I wtedy pewnie nie wytrzymam, zastrzele sie na jej oczach, podetne sobie zyly, nie wytrzymam. To nie jest moj jedyny problem psychiczny, ale teraz reszta wydaje mi sie wyolbrzymiona i mam wrazenie jakbym mogl je przeciwzeczyc sila milosci.

     

    Nie moge znieść uczucia nie bycia waznym dla niej. Kiedys ciągle rozmawialismy. O najmniejszych pierdolach. Teraz czuje sie taki nie wazny, nikt sie mna nie interesuje. Mam przyjaciół, ale to jakos nie to samo. Nie czuje powodu żeby dla nich żyć. Są wartościowi ale nie umiem zyc tylko dla nich.

  2. Witajcie. Wcześniej juz zakladem wątek o moim problemach psychicznych/emocjonalnych. Moja okaleczona psychika jest jak szklanka wody, której każda kropla to coś innego. Depresja, chęci samobójcze, fobie, etc. Ten temat poświęcam jednemu z moich lęków który dzisiaj się uaktywnił..

     

    Wiecie, najgorsze jest u mnie ubieranie tego w słowa. Emocje, każdy z nas rozumie je na swój sposób. Tak trudno ubrać to w słowa, logiczną całość. Mam nadzieje że mnie zrozumiecie i jakoś dacie rade przełożyć to na własną skórę.

     

    Mam problemy od ok. 4 lat. Niecale 2 lata temu związalem sie z dziewczyna, jednak moje schizy nie zniknely pod magicznym wplywem milosci i normalnosci, ale sie nasily. slowem - Wszelakie obsesje i urojenia skupiły sie na niej, a ona mi skutecznie ich dostarczała.

     

    Po pierwsze - mam uraz do takich słów jak impreza, koncert, klub, pub. Kojarzy mi sie to tylko z ludzmi o dwuznacznej mroalnosci, puszczalskimi kobietami, podrywaczami, zboczencami, ludzmi ktorzy wysmiewaja innych i w trakcie popijają piwko. Ona miala swoj krag znajomych, do ktorego nie chcialem sie dostac przez moja fobie spoleczna, lek przed przebywaniem z towarzystwem ktorego nie znam. ale znów to tez nie jest takie proste jak sadzicie. wlasnie obcy ludzie, mimo ze ich towarzystwa rowniez sie obawiam i unikam, nie sa tak tragiczni dla mnie, jak osoby ktore kiedys znalem, kojarza mnie. a wlasnie taki byl ow krag, wiec domyslacie sie pewnie ze nie chcialem do niego dolaczyc. Jak ona chodzila na jakis koncert, na czyjes urodziny, trafiał mnie jasny szlag. Zrobiłem jej też kłótnie o konto na portalu spolecznosciowym, ktorzy kojarzy mi sie tylko z okreslonym typem ludzi ktorych wczesniej opisalem. Na potrzeby tego wypracowania, zeby sobie ulatwic sprawe, nazwijmy ich "złośnikami".

     

    Sam mam lek np przed zdjeciami znajomych, boje sie po prostu. Nie konkretnej sytuacji, to irracjonalny lęk. Stare czasy, stare znajomosci, teraz ich nie cierpie, i nie cierpie dawnego siebie. Wiec skoro to juz na moim punkcie mi tak odbija, to pomyslcie jak sie czulem kiedy ktos mi podesłał np jej zdjęcie w miejscu "złośniczym" ze "złośniczym" towarzystwem. Oczywiscie, ono takie nie musi wcale byc. Najprawdopodobniej 99% wszystkie to moje chore fobie. Ale co to zmienia? nic, bo lęk pozostaje.

     

    Juz z nia nie jestem, glownie przez moje problemy ktore przekladaly sie na ciagle klotnie. Ale to jest temat na inny wątek, bo rozstanie itp to material na kolejny temat i tutaj w sumie nie chcialbym go poruszac.

     

    Boje sie chodzi w miejsca gdzie moge spotkac jakichs znajomych ludzi, nie jezdze najpopularniejszym linia autobusow bo tam zawsze mozna kogos spotkac. Jestem przez to uposledzony spolecznie. Nie jezdze na miasto pozniej niz 12, 13, bo wtedy praktycznie nikogo nie spotkam. Jezdze do sklepow poza centrum, gdzie czuje sie swobodniej i nie skrepowany moimi lękami.

     

    Odcialem sie od dawnego zycia ktorego wspomnienia i znajome twarze/miejsca powodowały u mnie ataki paniki. Wiec wyobrazcie sobie moj bol i strach, kiedy kobieta ktora kochalem i ktora dopuscilem do moejgo wyalienowanego swiata w nim uczestniczyla. Czulem sie caly czas zdradzany. Nie moglem pojac, czemu nasza milosc nie jest dla niej wazniejsza od jakichs spotkan. Przeciez one przemina a kochajaca osoba dzieląca zycie zostanie.

     

    Sam nie wiem co mam jeszcze napisac. Pewnie nikogo ten temat nie zainteresuje, mam mnie zignorujecie, sa ciekawsze watki, ciekawsze problemy do omówienia. Jak mi cos jeszcze wpadnie do głowy na pewno napisze. Na razie tyle napisałem w ataku weny i paniki sprzed paru godzin. Pozdrawiam

  3. Hej

     

    Jest może jakiś czat, gdzie można pogadać z ludźmi z problemami bardziej "na żywo", bo czasem chciałbym coś zrobić z czasem, z kimś pogadać jak mi odbija od samotności, a forum to jednak forum nie zawsze ktoś odpisze albo trzeba czekać. Od razu wykluczam te wszystkie interie czy onety, gdzie pełno trolli i zboczenców, i gdzie jest ponad 100 osób i nie sposób z kimś pogadać.

  4. Oprócz niego, nikt tu nie kozakuje, ale empatii jakoś trudno się spodziewać.

     

    Bez urazy, ale moje słowa o kozakowaniu odnosiły się do Ciebie. Postawiłeś się od razu w pozycji rycerza na białym koniu, nie wyrażając krzty empatii dla kolesia, który cierpi. Nie wiemy, czy byłby zdolny ją uderzyć, czy jest złym człowiekiem. Na pewno miałeś dobre intencje i chciałeś dać mu do zrozumienia że takie zachowanie jest niegodne, ale bardziej na miejscu byłoby wyjaśnienie mu o co chodzi, i jak powinien się zachowywać a nie naskakiwanie i sugerowanie że uderzyłby słabszą osobę.

     

    Domyśliłem się, dlatego też odpisałem. Nie jestem żadnym rycerzem na białym koniu, po prostu szlag mnie trafia, gdy słyszę takie prostackie teksty w stosunku do osób słabszych. Reaguję tak zawsze, jeśli ktoś zachowuje się jak neandertalczyk. W XXI wieku mam tłumaczyć dorosłej osobie, jak ma się zachowywać? Wybacz, ale ja nie jestem jego rodzicem. I to nie ja sugerowałem, że uderzyłby kogoś, tylko sam to jasno napisał. Wszystko układało się w całość (chore myśli, gotująca się krew, wschodnie korzenie, "puszczalska" kobieta). Nigdy nie będę się godził na takie coś - źle mu, to niech od niej odejdzie. Sam zapytał, kto tu jest normalny (on czy ona). Ja postawiłem bardziej na nią, to wszystko.

     

    OK, może masz racje. staram się go zrozumieć bo sam mam ataki furii często, no ale nigdy nie miałem też myśli żeby uderzyć moją kobietę... wystarczy że już jej dowalam moją depresją i fobią społeczną.

  5. Oprócz niego, nikt tu nie kozakuje, ale empatii jakoś trudno się spodziewać.

     

    Bez urazy, ale moje słowa o kozakowaniu odnosiły się do Ciebie. Postawiłeś się od razu w pozycji rycerza na białym koniu, nie wyrażając krzty empatii dla kolesia, który cierpi. Nie wiemy, czy byłby zdolny ją uderzyć, czy jest złym człowiekiem. Na pewno miałeś dobre intencje i chciałeś dać mu do zrozumienia że takie zachowanie jest niegodne, ale bardziej na miejscu byłoby wyjaśnienie mu o co chodzi, i jak powinien się zachowywać a nie naskakiwanie i sugerowanie że uderzyłby słabszą osobę.

  6. ale koleś co pisze o niej szmata, i że mu nerwy puszczą też całkiem ok nie jest tak więc może się dobrali?

     

    ok nie ok - pisze prawde. inaczej nie da sie nazwać kobiety nie szanującej sfery seksualnej i opowiadającej o niej komu popadnie, a zwłaszcza aktualnemu partnerowi. Czułość to rzecz intymna, a im luźniejsze obyczaje tym niektórzy tego zapominają. Z tym wusunieciem w ryj to jednak sie opanuj, bo skoro taki z ciebie dżentelmen to raczej gdybyś tak wobec niej postapił byłbyś skączoną cipą a nie facetem. Sam jestem nerwowy, dostaje łatwo ataku furii, i nie raz bywało że w nerwach złapałem moją kobietę mocno za ręke czy przytrzymałem jak chciała wyjść i zakończyć rozmowe, ale wolałbym strzelić sobie w łeb niż ją uderzyć. Moim zdaniem to jest przekroczenie granicy po której nigdy nie będziesz dla swojej kobiety tym kim byłeś zanim to zrobiłeś. Najgorsza skaza na honorze faceta... naprawdę nie mógłbym z tym żyć, to by było dla mnie tak niekomfortowe i chamskie... dobrze ze sposrod wielu porażek i błędów życiowych, chociaż nie musze sie zadręczac o takie rzeczy.

     

    Dlatego chłopie, weź sobie do serca, lepiej z nią zerwij zanim zrobisz coś czego będziesz żałował. Jesteś najwyraźniej zaślepiony i zakochałeś się w pustaku który opowiada chętnie o swoim życiu seksualnym, zerwij z nią niech żyje swoim życiem a ty swoim. im szybciej to zrobisz tym szybciej to się załagodzi.

     

    A innych proszę żebyście go nie skreślali za "wysunięcie w ryj". Staram się go rozumieć. To nie brzmi fajnie, ale rozumiem agresje związaną z tym że jego partnerka, mówiąc brzydko, zachowuje sie jak puszczalska. Przez to że się tym szczyci, on ma wrażenie jakby dalej to robiła, przez co czuje się zdradzany. To normalne że kiedy czujesz się zdradzany masz tej osobie ochote dać w ryj. Facet tego nie ma prawa robić, ale kobieta już tak, wiec on nie robi nic złego tym że wyleje swoje emocje w internecie. Lepiej jak sobie tak pomyśli, niż miałby to zrobić, bo wtedy z automatu dla mnie byłby postrzegany gorzej od tej dziewczyny...

     

    Także ludzie proszę mniej kozakowania i trochę więcej empatii dla kolegi.

  7. Ludzi głupich jest więcej niż mądrych, a także ludzie głupsi mają mniej problemów bo nie zaprzątają sobie niczym głowy.

     

    Większośc nie znaczy lepiej. Większość jest zaściankowa, manipulowana. Dajcie spokój - większość ludzi nie widzi jak bezsensowny jest konsumpcyjny pęd życie ponad stan itp. Ja też jestem zdania, że ludzie który widzą jak wygląda ten świat, i nie mówi tu wcale o pesymistach, są w mniejszosci. to juz czysta matematyka, wiecej jest glupich niz madrych i takie juz chyba prawo natury

  8. Kiedyś byłem u psychologa. Tylko wtedy po prostu szło o targnięcie sie na swoje życie i samookaleczanie sie. Tylko wtedy to się zaczęło, okres dojrzewania itp.

     

    Tylko zastanówmy sie na sensem tego. czy warto żebym szedł do psychologa? powie mi coś, co ja już wiem, powie mi że musze zacząć przełamywac swoje lęki, otwierac sie na ludzi itp. Czyli standardowa gadka. Psycholog da mi tylko rozmowę, którą mogę równie dobrze odbyć z jakimś forumowiczem.

  9. wiem co mówisz. Jak byłem w wieku nastoletnim dojrzewania na moje samookaleczanie sie rodzice zareagowali szlabanem itp, zero spokojnej rozmowy a potem wysłali mnie do psychologa ktory zgrywał złego szeryfa i ogólnie była od razu nastawiona jakby gadala ze szczylem ktory sie pociąl bo rodzice mu nie kupili komputera

     

    teraz mam z kims pogadac o tym itp, ale mimo to czuje ze nikt nie umie mi pomóc i tylko sam mógłby sie ogarnąć. tylko że nie umiem, nie mam wystarczająco siły, i najchetniej bym nie wychodził z domu przez chociaż tydzień.

  10. Moim zdaniem nic nie ma, choć bardzo bym chciał żeby było, a najlepiej coś lepszego niz tutaj. Reinkarnacji bym nie chciał, bo mam tu swoje życie, jakie by ono nie było, swoją kobietę, i chce z nią zostać nie wyobrażam sobie żyć kiedyś jako nowa osoba i przechodzić wszystko od nowa. Owszem, nie raz myślałem o dostaniu drugiej szansy, ale nie takim kosztem... umrę a potem moje zwłoki zasilą glebę.

     

    Śmierć kliniczna to imo żaden dowód na życie po śmierci, to po prostu wytwór walczącej o przetrwanie świadomości

×