Witam, mam na imię Kasia , mam 29 lat i chciałam opowiedzieć co mi się przytrafiło bo może to komuś pozwoli ogarnąć się i pozbyć się choroby która siedzi głęboko w głowie.
A więc mam ślicznego zdrowego synka , przystojnego kochanego męża (mimo tego ,że jestem zakompleksiona) ,mamy pięknie wyremontowany dom, samochód itp. ....wydawało by się że Pana Boga za nogi złapałam, a ja jestem od kilku lat nieszczęśliwa bo gnębi mnie nerwica a może hipochondria sama już nie wiem. Największemu wrogowi tego nie życze. Od rana do wieczora myślałam tylko o tym że się źle czuje, ciągle to złe samopoczucie, na spacer z dzieckiem nie wyjdę bo boję się ,że zesłabnę, samochodem jak jechałam to też myślałam tylko o tym kiedy przytomność stracę. (mimo tego że przytrafiło mi się to tylko raz w życiu w kościele bo miałam za mało żelaza) Ale najgorsze te napady lękowe które pojawiały się przeważnie na wczesną wiosnę i jesień. Nie potrafiłam się z niczego cieszyć bo cały czas myślałam o tym że się zle czuje ,że coś ze mną nie tak. (mimo dobrych badań) Zakupy, galerie to dla mnie był jakiś koszmar nie mówiąc już ze nie wejde do kościoła. Ciągle płakałam ,że już nie jestem taka jak dawniej , rozrywkowa , wesoła, płakałam że zawiodłam męża że musi się ze mną męczyć ,że nie zasługuje na niego.
No i się doigrałam, wywołałam sobie wilka z lasu, opisuję moje objawy w czasie przeszłym bo to problem który jest zbyt mały przy tym co mi teraz jest. Wyciełam sobie coś tylko dlatego ,że nie wyglądało estetycznie ,nawet po wyniki nie poszłam bo byłam pewna że to nic...ale okazało sie jednak inaczej..że to czerniak w bardzo zaawansowanym stadium. Nie będe opisywać jak się teraz czuję bo tego się opisać nie da.... Dlatego APELUJĘ kochani do was wszystkich cieszcie się życiem i wywalcie z głowy tą chorobę bo ja teraz zalewam się łzami patrząc na synka i żałuję ,że wczesniej nie cieszyłam się z życia bo teraz każdy dzień to dla mnie Błogosławieństwo....