Wiesz, chyba nawet nie chodzi mi o jakąś konkretną pomoc, a bardziej o możliwość wygadania się przed ludźmi, którzy doskonale wiedzą w czym jest problem.
Moja wada serca powodowała arytmię- "podwójne" i "brakujące" uderzenia serca, szczególnie podczas stresu, a do tego od czasu do czasu napady tachykardii, czyli bardzo szybkie bicie serca. Miałem różnego rodzaju badania: Holtera, kilka razy usg, niezliczone razy ekg i kardiolodzy mówili mi, że mam taką "urodę serca" i że nie powinienem obawiać się poważnych komplikacji z tego powodu. Lekarstwa które biorę od lat spowodowały, że nie mam już tych objawów, a przynajmniej ich nie odczuwam, ani samych z siebie (a kiedyś potrafiłem np. siedząc w pracy poczuć bardzo wyraźnie), nie mam też napadów częstoskurczu.
Do lekarza nie chodzę po pierwsze dlatego, że jestem do tego stopnia normalny, że wiem, że nie ma za bardzo z czym, a poza tym jednak boję się i to panicznie, że jak pójdę, to na pewno usłyszę, że coś jest nie tak i potrzebny jest zabieg/operacja/wszczepienie rozrusznika i tak dalej. Jakkolwiek ten lęk jest nieracjonalny, to po prostu jest i nic nie potrafię z nim zrobić...
Natomiast moja domniemana nerwica, to jest problem na całego...
Czasem wystarczy tylko, że zacznę myśleć o sercu, że przeczytam coś na ten temat, usłyszę w mediach i już zaczyna się wsłuchiwanie się w organizm, czy na pewno wszystko jest w porządku, sprawdzanie pulsu, liczenie uderzeń serca i tak dalej. Potem już leci totalna panika, lęk przed śmiercią, totalne rozbicie, co przeszkadza i w pracy i w normalnym życiu z rodziną, nie potrafię się wtedy nawet logicznie wysłowić, trzęsę się jak w febrze. Do tego dochodzą częste problemy z zasypianiem, z którymi walczę czytając książki tak długo, aż nad nimi padnę, a także budzenie się w nocy z uczuciem paniki, wyraźną i dość szybką akcją serca (tak do 100 bpm) oraz "łazikiem" spowodowanym zapewne uderzeniem adrenaliny, po którym ciężko mi usiedzieć w miejscu dłużej niż kilka sekund.
Wczoraj miałem dzień ataku paniki, bo kiedy jak zwykle ćwiczyłem (daję sobie nieźle popalić, tak że pot się ze mnie dosłownie leje, a tętno mam 150-160 bpm), wydawało mi się, że poczułem jakiś lekki ucisk obok mostka. Nie do tego stopnia, żebym przerwał ćwiczenia, ale wystarczyło, żebym się zdenerwował i kiedy skończyłem, to już byłem cały "rozedrgany" z nerwów i dalej samo poszło, tak że w nocy ledwie spałem...
To wszystko i tak nie jest złe w porównaniu z tym, że kilka lat temu potrafiłem nie kłaść się spać ze strachu przed śmiercią we śnie, bo widziałem na jakimś kanale typu Discovery program o koronerach i była sprawa faceta, który umarł na serce we śnie.
Do tego wszystkiego trzeba dołożyć fakt, że jestem tzw. osobowością typu A, czyli mówiąc najprościej: człowiekiem wiecznie w nerwach. Bardzo łatwo mnie zdenerwować, chociaż staram się jak mogę, żeby trzymać się na wodzy, ale to niestety nie jest takie proste, choć i tak widzę u siebie niesamowity postęp w porównaniu do tego, co działo się ze mną lata temu. Jest trochę lepiej odkąd przeprowadziłem się na południe Europy, bo znacznie większa ilość słońca i możliwość przejścia się na plażę która jest 5 minut od mojego domu i posłuchania fal, jednak robi swoje
Tak w sumie, jak myślę nad sobą, nad tym co się działo ze mną przez długie lata, to widzę kilka objawów, które miałem od małego dziecka, np. natręctwa typu schodzenie/wchodzenie po schodach w określony sposób i podobne, miałem też często problemy z zapętlającymi się w myślach zdaniami/wyrazami które same powtarzały mi się z bardzo dużą szybkością i miałem problemy żeby to przerwać. Z lat późniejszych pamiętam niezłą hipochondrię, wydawało mi się, że jestem HIV+ bo poszedłem z dziewczyną do łóżka, potem wydawało mi się, że mam raka, gruźlicę, żółtaczkę i jeszcze kilka innych poważnych chorób.
No tak generalnie to zdrowy do końca nie jestem. Ale staram się jakoś dawać radę.