Witam, to mój pierwszy raz
Od roku mam postawioną diagnozę: nerwica wegetatywna.
Zaczęło się od zaburzeń równowagi. Miałam EEG, tomograf i rezonans głowy (wszystko dobrze) Długo był spokój. I nagle w styczniu coś tam na języku, nalot i takie pogróbienie. Wizyta u laryngologa i niby ok, ale lekarz zwrócił mi uwagę na powiększone węzełki (nauczyłam się je wyszukiwać) i zaczęła się jazda z ziarnicą. Od stycznia 3razy badania usg węzłow, usg brzucha, prześwietlenie płuc, 3x w ciągu miesiąca morfologia (wszystko w normie) OB 2. Teoretycznie nie ma kłopotu.
Ale od stycznia bóle kości rąk i kręgosłupa (dla mnie przerzuty z ogniska pierwotnego) ciągłe zawroty głowy, takie poczucie, że moja ręka nie jest moja (jakby jej nie było) Czasami boli mnie nawet broda, żebra. Bywa, że mam krew na chusteczce do nosa, mroczki przed oczami (bez przerwy), słabe ręce, albo nogi, budzę się w nocy z myślą że to już koniec. Rak. Ciągle myślę o chorobach, miałam już raka wszystkiego. Nie wierzę, żadnemu lekarzowi. Zawsze podejrzewam, że to słabeusz i nic nie umie. Ja wiem najlepiej. Studiowałam forum, teoretycznie wiem, że objawy mogą być różne. Ale czy to może trwać tak długo (4 miesiące) i tylko czasami mam tak zawny atak (zasłabnięcie, serce mocno bije i czuję uderzenie gorąca + pot) Nie wiem czy ból może być bez przerwy? Codziennie boli. Zupełnie nie wiem co robić, wykańcza mnie to. Ciągle mam w głowie słowa rak i nowotwór. Mam wrażenie, że oszaleję.