Cześć,
w czerwcu tego roku miałem poważny wypadek samochodowy przy dużej prędkości. Jechałem ze znajomymi z pracy i chciałem pokazać co mój samochód potrafi (a ja nie...), więc... gaz w podłogę i ile fabryka dała. Jechaliśmy po krajówce prawie 250km/h (tak, wiem... szczyt głupoty), zbliżał się zakręt, a ja spanikowałem i zacząłem gwałtownie hamować, bo bałem się, że wypadnę z jezdni. Nie załączył się cholerny ABS (nie wiadomo dlaczego... może tak chcieli tam na górze?) i samochód wpadł w poślizg na śliskim, rozgrzanym asfalcie. Udało mi się znacznie zredukować prędkość, ale nie opanowałem pojazdu, wypadliśmy z drogi i przy sporej prędkości uderzyliśmy w drzewo. Znajomi wyszli praktycznie bez szwanku, a ja byłem trochę połamany, ale doszedłem do siebie. Totalnie jednak wysiadła mi psychika. Przed wypadkiem "na luzie" jeździłem po 200km/h i nie robiło to na mnie wrażenia, a teraz nie potrafię prowadzić samochodu... Tylko wsiądę za kierownicę i wyjadę na drogę to serce bije mi jak szalone, pocą się ręce, drżą nogi (do tego stopnia, że nie nie potrafię "utrzymać" pedała gazu...). Po prostu niesamowicie się stresuję, do tego często dochodzi ucisk w klatce piersiowej. Prowadząc samochód mam wrażenie, że zaraz stracę nad nim kontrolę i powtórzy się sytuacja sprzed kilku miesięcy. Nie potrafię przestać myśleć o tym co się stało. Może to będzie dla Was dziwne, bo przecież wypadek jak wypadek... wszyscy żyją, nikt nie został kaleką. Tylko, że wtedy naprawdę myślałem, że już po nas... Jak mam sobie z tym radzić? Teraz przejechanie kilku kilometrów do pracy to dla mnie istny koszmar.