Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cecylia

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Cecylia

  1. Kochana Angelo20, na podstawie tego co sama pisałaś na forum można łatwo policzyć, że teraz zamierzasz dać facetowi trzecią szansę. Od połowy lipca do połowy października. To Twoja sprawa. Ale wychodzi Ci raz na mniej więcej 6 tygodni. Mało optymistycznie.
  2. Poziom samoświadomości to Ty masz wysoki. Po ludzku pisząc to wiesz, że nie jest ok i umiesz to nazwać. Niskie poczucie własnej wartości to coś, co "dostajemy w prezencie" w dzieciństwie. A zatem przyjrzyj się dzieciństwu, rodzinie, szkole. Bo buntujesz się przeciwko czemuś albo komuś sprzed lat, to co jest teraz zaczęło się dawno temu. To coś trzeba znaleźć i nazwać. Może nie być łatwo, bo czasem to zaniżone poczucie własnej wartości jest kształtowane przez rodzinkę (na przykład przemoc psychiczna), czasem powstaje wskutek jakiegoś jednego wydarzenia, o którym nigdy nikomu nie mówiłeś. Możliwości jest bardzo dużo.
  3. Uwierzyć na słowo. Już było. Niby dlaczego znowu uwierzyć? Być czujną na przyszłość. Czyli zafundować sobie "powtórkę z rozrywki"? Zastanowić się, skąd to wyniknęło? To pewnie tak, tylko kto się ma tu zastanawiać? Facet o ile mu zależy na związku niewątpliwie powinien. Nie wydaje się być skłonny. A Angela20 nie jest jego terapeutką tylko partnerką i ona to się nie ma nad czym zastanawiać, bo i tak do niczego sensownego nie dojdzie, a uszarpie się i umęczy. Tu nie tyle chodzi o to jakie facet ma upodobania czy potrzeby ile o to, że w tym konkretnym związku otrzymał od Angela20 jasny i jednoznaczny komunikat "to mnie rani". Obieacł przestać, nie dotrzymał. Jesli świadomie rani partnerkę to zasadniczo o czym tu mówić? Niech sobie znajdzie kobietę, której jego upodobania nie przeszkadzają.
  4. Cecylia

    zaufanie:(

    Jak dla mnie to Ty nie tyle masz problem, żeby facetowi zaufać w 100% ile czujesz, że nie zasługuje na 100% zaufanie. I moim skromnym zdaniem jeżeli będąc w stałym związku utrzymuje opisane przez Ciebie relacje z inną kobietą to faktycznie nie zasługuje. Tu nie tyle chodzi o tę czy inną kobietę ile o to, że zaspokajając jakąś swoją potrzebę ewidentnie i świadomie rani Ciebie. A w zdrowym związku na to miejsca nie ma. I na to to nawet nie trzeba wiedzy psychologicznej, wystarczy zwykła, życiowa. Wiem, że smutne, ale wiem też, że prawdziwe. Pomyśl, czy u boku faceta, który świadomie i dobrowolnie sprawia Ci taką przykrość, bo taką ma zachciankę (potrzebę) czeka Cię dobre życie?
  5. Mnie się wydaje, że to nie była odpowiednia pani psycholog... Tak intuicyjnie. I trochę z doświadczenia też, zanim trafiłam na właściwego zaliczyłam kilku partaczy (zdarzają się, jak w każdym zawodzie). Powiązanie między szeroko pojętymi problemami emocjonalnymi a występowaniem chorób somatycznych najogólniej na pewno istnieje, ale skąd ktokolwiek tutaj miałby wiedzieć jak jest u Ciebie, co pierwsze - jajko czy kura? Na pewno to Ci moge powiedzieć, że mnie w terapii ustąpił bronchit spastyczny. U mnie akurat miał źródło w traumie, ewidentnie. Ale u kogoś innego może być inaczej. Ja bym na Twoim miejscu na początek poszukała psychologa ze specjalizacją w "Twojej" traumie.
  6. Diagnozę to postawić może tylko specjalista, ale zapewniam Cię, że można wyjść na prostą ze znacznie dłużej trwających "przetrwałych stanów". Samemu sie nie da, z pomocą specjalisty/ów - nie każdemu się udaje, ale wielu tak, a na pewno warto zawalczyć o siebie.
  7. Cecylia

    Psychoterapia

    Dla mnie to trochę jak wizyty u dentysty - miłe to to nie jest, czasem po wizycie czuję się jeszcze gorzej niż przed, ale w sumie - pomaga. Tak na długi dystans.
  8. Mnie się wydaje, że raczej zauważyłaś, że to co uważałaś za porządek jest innym rodzajem bałaganu Po kolei. Konfrontacja ze sprawcą upokarzająca. Dla kogo, przepraszam? Dla Ciebie ?To on coś robił Tobie, a nie Ty jemu. To kto miałby się wstydzić w momencie nazwania tego czegoś po imieniu? Ofiara??? Jak Cię ktoś okradnie i rzecz cała wyjdzie to okradziony ma się wstydzić czy złodziej. Oni mi ukradli dzieciństwo i kawał dorosłego życia, a ja mam się czuć upokorzona ?? U mnie w każdym razie niechęć i pozorny brak potrzeby konfrontacji ze sprawcami to nic innego jak lęk przed nimi. Potworny. Ale kiedyś przestanę wreszcie się ich bać. Wierzę w to. Bardzo łatwo mi sobie wmówić, że nazwanie tego, co było, po imieniu nie jest mi potrzebne. A potem myślę tak: nawet jeśli coś nie jest mi potrzebne, a terapeuta mówi że jest, to jeśli uważam rzecz za obojętną i ufam terapeucie, to własciwie mogę to zrobić. Na przykład wypić szklankę wody. Pić mi się wprawdzie nie chce, ale właściwie czemu nie. A w przypadku konfrontacji wcale nie mogę. Boję się. Wcale się nie dziwię, że Ci sie lęk pojawił. On w Tobie jest, chcesz czy nie. I będzie, póki go nie wyjmiesz, nie obejrzysz i nie pozbędziesz się go. U mnie też sprawcami są rodzice. I stwierdzenie, że mi na nich zależy odłożyłam do archiwum. Obecnie wcale mi na nich nie zależy. Być może kiedyś to się zmieni, jak już się uporam ze swoimi problemami. Bedę wtedy innym, zdrowym człowiekiem i być może podejmę w ich sprawie inną decyzję. A póki co mam ich razem z ich kłopotami w tzw. głębokim poważaniu. Sobą się muszę zająć. Chwilowo jestem absolutną sierotką. Nie ze swojej winy, ale jestem. Wybaczenie nie tylko nie ma nic wspólnego z zapomnieniem, nie ma też nic wspólnego z pojednaniem. Mogę, i u mnie akurat jest to prawdopodobne, żyć wybaczywszy im i nie pojednawszy się z nimi. Bo pojednanie (prawdziwe) musi być poprzedzone prawdą, nazwaną i uznaną . Inaczej nie jest pojednaniem tylko kolejnym obłudnym udawaniem. A czy oni są czy raczej będą w stanie udźwignąć prawdę, to już ja na to wpływu nie mam. I martwić się o to nie zamierzam, bo nie jestem za nich i ich zadowolenie odpowiedzialna. Ani za ich szczęście. Identyfikacja tego, co dla mnie dobre... To trudno opisać. Jest co najmniej kilka "mnie". Trochę jak układanie puzzla. Oglądasz jakiś kawałek i sprawdzasz, czy pasuje. Ostatnio zauważam przerażoną dziewczynkę. Czasami. Ktoś coś powie, a ja zaczynam go nie lubić. Powie coś całkiem "neutralnego" a ja wpadam w panikę. Okazuje się, że nieświadomie powiedział jak ja to nazywam "magiczne słowo", które w "dziewczynce we mnie" odwija ciąg skojarzeń. "Dziewczynka" odbiera to słowo czy gest jako "zapowiedź" tego, co zwykle było potem i reaguje. Adekwatnie do przeszłości i całkiem bez sensu w rzeczywistości "tu i teraz". Dobre jest znajdywanie tych słów, gestów, przedmiotów. Bo co znajdę, to porządkuję i tego czegoś już się nie boję. Dziewczynka się nie boi, bo ja-dorosła wiem o co chodzi i umiem jej to powiedzieć. Pewne cechy wyniesione z koszmaru mogą być używane w obecnym życiu. Zapewne Ty tak samo jak ja masz w sobie bardzo silną kobietę. Bo musiałaś być bardzo silna, żeby przetrwać koszmar. Taka baba-potwór, po zidentyfikowaniu i poddaniu kontroli (umiem ją już włączać i wyłączać)wielce jest przydatna. Jest zimna, działa jak maszyna do wygrywania, realizuje cele inteligentnie i umiejętnie i ma wysoką skuteczność. Do walki z bezdusznymi urzędnikami jest idealna. Nie każdy takiego kogoś ma. Jednocześnie ta sama baba-potwór przed oswojeniem przysporzyła mi wielu problemów, bo się włączała nie wtedy, kiedy trzeba i co gorsza nie w tych sytuacjach, w których powinna być używana. Czyli teraz baba jest już "dobra", choć była mocno kłopotliwa i szkodliwa. Tak ogólnie to po to, żeby sprawdzić, co jest dla mnie dobre najpierw muszę poodnajdywać różne baby we mnie istniejące. Konfrontacja to nazwanie rzeczy po imieniu. Boje się tego. Łatwiej udawać. Ale już ze sprawcą biernym jest lepiej. Jestem w stanie w miarę spójnie napisać, co sp... jako mój ojciec. Pisząc nie odlatuję w emocje. To znaczy nie tak bardzo jaki przedtem. I nie rozsypuję się całkiem w trakcie pisania, tylko troszkę. Jak przestanę odlatywać i rozsypywać się, to nie wiem. Może mu to powiem, może wyślę listem, może wygłoszę przed jego zdjęciem. A może nad jego grobem. Nie wiem. Zdecyduję potem Pozdrawiam cieplutko.
  9. Z własnego doświadczenia w terapii powiem Ci, że chyba jednak się nie uporałaś. Ja miałam tak samo - sprawca bierny, który nie obronił, wypłynął bardzo silnie i ewidentnie zajął pierwsze miejsce w sile odczuć w czasie terapii. pozornie można by przypuszczać, że jest ważniejszy. A potem się okazalo, że był po prostu dla mnie ( a być może i dla Ciebie) w pewnym sensie łatwiejszy do pojęcia i uporania się. Teraz temat sprawcy biernego mam w fazie finalnej (zbliżam się do konfrontacji) i zaczynam dopuszczać do siebie świadomość, że sprawca czynny jest znacznie ważniejszy, i że spychanie go na dalsze pozycje to moja technika obronna. Ja się tego sprawcy czynnego bałam i boję tak potwornie, że wszystko bym zrobiła, żeby nie stanąć w prawdzie wobec tego co miało miejsce. Ale już jestem świadoma, że sprawca bierny by nie zaistniał, gdyby czynnego nie było. Nie było lepiej żyć w zakłamaniu. Choć pozornie łatwiej. Z tego co piszesz nie zaczęłaś nawet budować swojego życia. Stąd ta pustka i niepewność. Też to miałam i mam do pewnego stopnia nadal. Rozleciało się absolutnie WSZYSTKO. Ale w tym, co się rozleciało istnieją kawałki, na których można budować. Sztuką jest je odnaleźć i właściwie zidentyfikować. W Twoim życiu są też rzeczy Twoje i rzeczy dobre. Na tym zbudujesz coś jedynego i niepowtarzalnego - swoje życie. Ale ty mi się nasuwa taka rzecz z własnych terapii - ilekroć dochodziło do tematu wybaczania sprawcy zawsze zaczynało zgrzytać i robić się bez sensu. Nareszcie wiem dlaczego. A długo mi to zajęło. Odkryłam mianowicie ogromną różnicę między wybaczeniem a pojednaniem. Wybaczyłam czyli nie szukam zemsty i nie czuję potrzeby "odpłacenia pięknym za nadobne". Samo mi odeszło, a było strasznie męczące, bo akurat ja miałabym możliwości techniczne. A odeszło mi jak sobie uświadomiłam, że wcale nie muszę się ze sprawcami pojednać. Nie muszę się nimi i ich sprawami zajmować. Mogę spokojnie żyć jakby nie istnieli. Nic im nie jestem winna. ze spokojem mogę i powinnam (mam prawo, nie zawsze jeszcze umiem) zająć się sobą, a nie nimi. Jak się będą chcieli pojednać to oni się muszą postarać, a nie ja. I oni mnie muszą przekonać do pojednania, a nie ja sama siebie. Ot, tyle od ofiary pedofilii, kazirodztwa, sadyzmu itd, nareszcie w skutecznej (po latach) terapii. Samej mi trudno w to uwierzyć, ale nareszcie jest lepiej.
×