Skocz do zawartości
Nerwica.com

annap

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia annap

  1. Nawet nie mam z kim pogadać, więc piszę tutaj... Już myślałam, że moje samopoczucie się poprawia... a jednak nie. Dziś kolejny raz miałam spięcie z moim facetem w bardzo błachej sprawie. Zawsze się denerowałam a od jakiegoś czasu postanowiłam podchodzić do jego zagrań i tekstów nie krzykiem ale z miłością. I tak źle i tak niedobrze... Wychodzi na to, że dobrocią nic nie wskuram... on i tak musi postawić na swoim nawet w kwestii, że lampka nocna ma być po prawej stronie a nie jak była zawsze po lewej stronie łóżka. Uparł się. Postanowiłam nie krzyczeć a podejść do niego z innej strony... niestety. Przemilczałam to i zaczęłam płakać. Wyszłam do pokoju a on poszedł spać. I tak siedzę zalana łzami, że nie mogę mieć nawet własnego zdania w swoim domu- moim domu.
  2. Witam wszystkich serdecznie! Szczerze powiedziawszy, nie mam nawet z kim porozmawiać... więc postanowiłam napisać tutaj. Odkąd pamiętam, byłam szczęśliwa i cieszyłam się pełnią życia, mimo iż dało ono czasem popalić. Od 6 latek wychowywała mnie praktycznie mama, ponieważ ojciec znalazł sobie inną i rozwiódł się z moją mamą. Biedna kobietka, bo bardzo to przeżyła i się załamała. Wcześniej straciła 3 dzieci w trakcie, podczas porodu a też i po... także z 5 rodzeństwa zostałam ja i mój braciszek... Niestety, nie było mu dane długo życ- w wieku 17 lat przejechało go auto. I chyba wtedy się zaczął mój problem. Dopadł mnie stres. Mama zapadła w głęboką depresję a ja nie umiałam jej pomóc. W tym samym czasie zaczęłam studia. Na początku było ok, ale jakby z opóźnieniem to wszystko doszło do mnie i zaczęły się pierwsze kłopoty na studiach. Na jednym kierunku wzięłam dziekankę a z drugiego zrezygnowałam. Miałam trochę czasu dla siebie i wtedy myślałam, że wszystko zaczęło się układać... Poznałam moją miłość- jesteśmy już ze sobą prawie 3 lata, niedawno się zaręczyliśmy... od przesżło roku mieszkamy razem... i chyba nie był to najlepszy pomysł. Na początku nasz związek był cudowny i mój ukochany też taki był. Z biegiem czasu zmienił się- pojawiły się pierwsze kłótnie i było ich coraz więcej. Kochamy się jak w niebie a czasem kłócimy sie i niebo przeradza się w piekło... Od śmierci brata- dzień po jego śmierci zaczęłam się jeść i jeść- tak chyba reagowałam na stres- chyba jest tak nadal, ale najlepsze jest to, że kiedyś waga rosła w górę ( ale i tak niewiele) a od dłuższego czasu potrafię się opychać i opychać a waga spadła i stoi. Jestem wysoka- 180 cm wzrostu a ważę ok 58 kg a czasami 56... wyglądam można powiedzieć idealnie- jak się na mnie spojrzy- nie za chuda nie za gruba. Kolejnym problemem jaki pojawił się wraz z chwilą wspólnego mieszkania z moim mężczyzną, było to, że zaczęłam się stresować jeszcze bardziej i będąc na 3 roku studiów, wzięłam kolejną dziekankę... w pewnym momencie poddałam się i miałam dość. Zaczęłam miewać bóle w okolicy serca- pomimo dobrych badań- nikt mi nie mówił, że to coś innego niż serce... Dziś, będąc u lekarza opisałam wszystkie swoje objawy- niechęć do wszystkiego, stres prawie na każdym kroku, obawy, lęki, bóle klatki piersiowej a szczególnie okolicy serca- wcześniej jakby wbijanie szpilek a teraz przewlekłe bóle, duszności, ostatnio bóle nóg, bezsenność... Pani doktor powiedziała, że to początek depresji... Ten fakt mnie zabolał. Moje objawy narastają a ja mam wrażenie, że wszystko przez związek w którym jestem. Na pozór jestem silna, ale w środku taka szara myszka. Czasami mam wrażenie, że tego lęku i stresu nabawiłam się z powodu mojego faceta, który w tak wielu kwestiach mnie rani i nie szanuje. Doszło do tego, że podniósł na mnie rękę, powiedział rzeczy, które tak bardzo mnie ranią i o których potrafię tyle myśleć... Zawsze bowiem żyłam przekonaniem, że spotkałam prawdziwą miłość, a teraz widzę i czuję, że cierpię a mimo wsyztsko wcią go kocham. Jestem cierpliwą osobą, ale też i upatrą i nerwową. Zawsze mocno stąpałam po ziemi a teraz coraz częsciej boję się wyrażać własne zdanie, przytakiwać na wszystko. Doszło do tego, że nie wychodzimy nigdzie i ja też sama nie wychodzę. Zmiana mojego stylu życia, gdzie zawsze byłam duszą towarzystwa, miałam pełno znajomych, potrafiłam się bawić i brać z życia, to co najlepsze na zupełną odwrotność jest dobijająca. W tej chwili nie mam znajomych, ciężko mi nawiązać nowe znajomości- chyba nawet nie chcę albo się boję, że już nie potrafię. Chciałabym wyjść gdzieś a nie mam gdzie i do kogo. Nawet podczas Świat próbowałam nawiązać kontakt ze starymi znajomymi- większość wogóle nie odpowiedziała. Zastanawiam się nad sesnem tego wszystkiego. Nie chcę takiego życia- chcę dawną siebie. Jak mam to odzyskać, jak sobie poradzić z otaczjącymi problemami?
×