dżejem powiem Ci że w porównaniu z latami kiedy miałem naście lat, gdzie na wszystko miałem jakiś chory rytuał ... dziś jest o niebo lepiej. Może dla tego że zdałem sobie sprawę z tego że jest to po prostu choroba, że wszystkie te paranoje i natręctwa nie mają logicznych podstaw a także reakcje przyczynowo - skutkowe nie są zależne od tego czy położę tę rzecz tak czy inaczej. Co dzień staram się z tym walczyć mówiąc sobie przy każdym przyłapaniu się na natręctwie "STOP to tylko moja wyobraźnia" i o dziwo często mi to pomaga..po prostu szybko staram sie zmienić zajęcie... i nie myśleć o czynnościach które tak na prawdę powinny być mechaniczne... a my jednak o nich myślimy, i dorabiamy im ideologię.
W moim przypadku, gdy jestem poza domem, wśród znajomych, a nie mam jakieś deprechy, czy lęku (nieuzasadnionego, ale sami wiemy jak to działa:) jestem w miarę normalny. Nie odczuwam potrzeby natręctw...
W sumie wiem jakie konflikty są we mnie, przynajmniej znam te główne, tylko niestety w moim przypadku psycholog nie pomoże, przynajmniej tak uważam. Mówi się że trzeba zlikwidować przyczyny stresu i lęku, na razie nie mogę sobie na to pozwolić:/
Generalnie ostatnio wpadłem na pomysł, żeby spisać wszystkie swoje lęki, natręctwa które miałem przez te lata... osobno w tabeli, i stawić temu czoło.. uświadomić sobie że to tak na prawdę jest nieuzasadnione (bo czasem sam w to przestaje wierzyć), i że nie ma większych konsekwencji w rzeczywistości. Bo nie ukrywam że przez to niszczę sobie młodość a raczej jej końcówkę:)
Dobrym ostatnio sposobem dla mnie na lęk jest robienie mu na złość... każda myśl która mówi "jak nie zrobię tego to stanie się coś złego" powoduje we mnie myśl i reakcję , taką że po prostu to robię i myślę "lęk no dawaj, no pokaż czy potrafisz to zrobić cwaniaku to czym mi grozisz, czekam". No i jak wiadomo wszystko kończy się na groźbach:) Skótkuje w paru procentach.