Witam. Naprawdę nie wiem od czego zacząć. Nie wiem właściwie dlaczego tu jestem. Zapewne dlatego, że przestałem sobie z tym wszystkim radzić.
Kiedy to wszystko się zaczęło? Dobre pytanie. Chyba w dzieciństwie. Miaszkałem w małej miejscowości, gdzie próżno było szukać rówieśników. Inne dzieci owszem były, ale dużo starsze. W domu również się wtedy nie przelewało. I tak dorastałem nie mając do towarzystwa nikogo poza własnym mózgiem. Myślę, że to był początek. Każdy problem zamykałem gdzieś w sobie. Poszedłem do szkoły, ale kumpli miałem tylko tam i jakoś się żyło. Poszedłem do technikum i poznałem wspaniałą dziewczynę. Mieliśmy wobec siebie dość poważne plany (z perspektywy czasu dość naiwne :) ) Mieliśmy wyjechać razem za granicę, najpierw ona do rodziny, po kilku miesiącach ja do niej. Planowaliśmy to cały rok i był to najszczęśliwszy okres mojego 20letniego życia. Ale im bliżej było do jej wyjazdu tym bardziej czułem, że moja skorupa, którą tworzyłem całe dotycchczasowe życie zaczyna pękać. Czara przelała się i tuż przed maturą załamałem się. Czułem się nikim, panicznie bałem się śmierci. Nie jadłem nie spałem, schudłem 9kg w miesiąc. Nie było dnia bez zwinięcia się w kłębek i płaczu. Ja, młody facet płakałam jak mała dziewczynka, leżąc na podłodze. Oczywiście rodzice i dziewczyna zauważyli to. Chcieli, żebym poszedł z tym do psychologa. Ale przecież wiem co by powiedział i doradził. Zdałem maturę, dość dobrze (o dziwo). Papierów na studia nie składałem bo przecież miałem emigrować. Trochę mi się polepszyło. Przy życiu i zdrowych zmysłach trzymał mnie fakt, posiadania planów na przyszłość z najlepszą dziewczyną jaką mogłem sobie wymarzyć. Pojechała pod koniec czerwca a ja znowu pękłem. Odzywała się coraz rzadziej i z końcem sierpnia zerwaliśmy. Stwierdziła, że zasługuje (ona) na coś więcej. Nie winie jej za to. Skoro jest teraz szcześliwsza... Za to mi nie zostało już nic. Żadnego celu, chęci, powodu by żyć. Chciałem się zabić. Zaczekałem, aż będę w domu sam, nałykałem się tabletek i popiłem wódka. Niestety przeceniłem swoje możliwości toteż zwymiotowałem. I znowu pojawiła się iskierka. Może to nie przypadek? Może i jest jakiś powód dla którego mi się nie udało? Znalazłem pracę. Pracuję już dobry miesiąc i myślałem, że wychodzę na prostą. Niestety czuje, że załamanie znowu się zbliża. Prawie co noc śni mi się była. Gdyby nie fakt, że chce mi się sikać, nie wstawałbym nawet rano z łóżka. Jem, śpię, pracuje i tak w kółko. A teraz opisuje to wszystko na forum bo nie mam pojęcia co robić i dokąd zmierzam.