Jeszcze kilka miesięcy temu mimo, że od dawna miałam myśli samobójcze to bałam się śmierci. Miałam kilka nieudolnych "prób" ale nawet nie warto wspominać. Jednak zawsze miałam minimalną nadzieję, że coś może się odmienić, chodziłam na terapię, brałam leki, byłam w szpitalu, były okresy, że naprawdę z całych sił się starałam na miarę swoich możliwości.
Teraz śmierci się nie boję. Jestem zadziwiająco spokojna, wręcz czuję coś w rodzaju ulgi wiedząc, że "jutra" już nie będzie. Czuję takie zawieszenie wszelkich uczuć negatywnych i pozytywnych. Myślom samobójczym towarzyszy często rozpacz i w pewnym sensie tragizm - u mnie już tego nie ma. Teraz dni jakoś płyną, leżę w łóżku patrząc w sufit, śpię a czasem włączę komputer... Czas płynie a to i tak nastąpi, nieodwracalnie, może dziś, może jutro a może za tydzień? I tak już nie rozróżniam dni.