Skocz do zawartości
Nerwica.com

alejakto

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

Osiągnięcia alejakto

  1. Witam, poszukuję dobrego psychiatry na terenie Katowic albo okolic. Takiego, który przykłada się do diagnozy i jest w stanie pokierować pacjenta w dobrą stronę.
  2. alejakto

    Hej

    Moje uszanowanko
  3. Witajcie. Moja historia, zapewne tak samo jak i wielu z Was jest długa i skomplikowana więc dołożę wszelkich starań żeby ją maksymalnie streścić i żeby była w miarę zrozumiała. Jestem mężczyzną, mam 32 lata i jestem w związku. Moja partnerka jest ode mnie sporo starsza, ma także prawie dorosłe dziecko. 4 lata temu przeszedłem pierwszy poważny kryzys w swoim życiu. Rozstałem się po wielu latach związku, który był toksyczny dla obu stron. Była zdrada, nie z mojej strony. Wtedy pierwszy raz zetknąłem się z SSRI, które wyciągnęły mnie z mega bagna. Wtedy rozpoczął się bardzo intensywny w pozytywnym sensie okres. Pierwszy raz w życiu poczułem, że żyję. Poznawałem ludzi, imprezowałem, spotykałem się z kobietami, wszystko stało się proste kiedy byłem sam. Rok później po wielu już przygodach bez zobowiązań uznałem, że jestem gotów się zaangażować. Poznałem kogoś na kogo chciałem się otworzyć. Nie chciałem niczego rozgrywać więc oczarowany pierwszymi wspólnymi nocami myślałem, że spotkałem miłość swojego życia. Niestety w dalszej perspektywie spotkałem się z chłodem i odrzuceniem, z którym kompletnie nie umiałem sobie poradzić. To była bardzo krótka znajomość, w miedzyczasie odstawiłem SSRI i doznałem tramy porównywalnej z rozstaniem po wieloletnim związku. Nie umiałem się otrząsnąć. Wtedy trafiłem na terapię i usłyszałem diagnozę OCD. Znowu leki pomogły mi się z tego wydostać. W tym momencie tempa zaczęła nabierać relacja z moją obecną partnerką. Relacja ta była pokłosiem mojego chulaszczego życia, w którym czułem, że mogę przenosić góry co z resztą niemalże miało miejsce. Uwodziłem kobiety z ogromną łatwością co strasznie mnie dowartosciowywało . Nie brałem jednak pod uwagę angażowania się w relację z kimś kto ma męża. Wiecie. Bawiłem się. Jednak moja (wtedy jeszcze nie) partnerka była jedyną osobą, która podczas najgorszych momentów z moimi obsesjami związanymi z uwaga - inną kobietą - była przy mnie. Całe jej zaangażowanie w moją osobę sprawiło, że zacząłem ją dostrzegać. Generalnie nie oceniajcie jej źle. Jej małżeństwo umarło już dawno. W końcu okazało się, że mąż ją zdradza, rozpoczął się proces rozwodowy a nasza relacja rozwijała się w najlepsze. Po wielu miesiącach znajomości i otrząśnięciu się z poprzednich emocji uznałem, że jest mi tak dobrze z nią, że pomimo różnicy wieku chcę spróbować. W pewnym momencie czułem się tak dobrze, że postanowiłem rzucić pracę. Zawsze czułem się lepszy od wszystkich i stworzony do wyższych celów pomimo, że tych celów nie widziałem nigdy na horyzoncie ani nie potrafiłem ich w żaden sposób sprecyzować. Po 3 miesiącach okresu wypowiedzenia zostałem bez pracy. Na wierzch zaczęły wychodzić nowe aspekty mojej zaburzonej osobowości. Miałem nieokreśloną blokadę przed wszystkimi czynnościami związanymi z poszukiwaniem pracy. Kilka miesięcy zajęło mi przepracowywanie tego na terapii. Kiedy w końcu się przełamałem wytrzymałem miesiąc. Nie byłem w stanie znieść obecności szefa w biurze. Wyszły kolejne rzeczy. Strach przed oceną, przyszedł kolejny kryzys. Standardowo lęk, napięcie, natrętne myśli, bezsenność, zerowa samoocena. Zwolniłem się. W tym czasie od około 6 miesięcy nie brałem leków. Do tego momentu radziłem sobie nieźle. Zacząłem też dostrzegać problemy z kontrolowaniem ćpania. Nie było to codziennie, ale zioło zagościło na stałe w moim życiu. Zaczęło do mnie docierać, że chyba pogłębia moje rozstrojenie emocjonalne. Wcześniej po prostu to wypierałem. Wiecie, nikt mi nic nie mówił, sam to ogarnąłem w porę. Tak czy siak kolejne tygodnie mijały mi na walce o siebie, terapii, ale nadal bez leków. Czynności zastępcze na zmianę z pracą nad sobą i poszukiwaniem sensu życia przeplatały się ze związkiem który układał się bardzo dobrze. Moja partnerka bezwarunkowo wspiera mnie od samego początku. Mnie aż ciężko w to uwierzyć, wiecie - ta ciągła rozkmina - jak można kochać kogoś takiego jak ja ? Gdzie jeszcze 2 lata wcześniej czułem się mistrzem świata. Moja samoocena dość mocno zaczęła lecieć w dół albo jak dzisiaj na to patrzę, zawsze była niska a ja leciałem na trybie narcyz. Fakt, że od samego początku w pewnym sensie ostrzegałem ją przed sobą i mówiłem, że bywa różnie więc no nie obiecywałem cudów. I teraz zmierzając do sedna - mój aktualny kryzys rozpoczął się w wakacje tego roku. Jej były mąż dwa razy wparował do domu, w którym przebywałem z nią a który był nadal przedmiotem, że tak powiem procesów notarialnych. Gość po prostu sobie nie radził i ponosiły go emocje. Miał do mnie problem, groził mi i robił awantury. Generalnie w ostatnich latach ich małżeństwa było tam sporo emocji, przemocy takiej bardziej psychicznej niż fizycznej, ale rozwalanie mebli też się zdarzyło. Pamiętając krzywdy jakie wyrządził mojej partnerce poczułem się w obowiązku obronić ją przed nim i zrobić tak żeby gość raz na zawsze się uspokoił. Wyszedłem z domu i wezwałem policję. Kiedy wróciłem gość jescze przez 5 minut darł po mnie ryja i mi groził co nagrałem na telefon. Na drugi dzień skruszony dzwonił do mojej partnerki i obiecywał, że to się już nie powtórzy. Ponieważ w planach był patchwork to po wielu namowach ze strony mojej partnerki postanowiłem gościowi jeszcze nie robić koło dupy. Kilka dni później włamał się do domu w totalnym amoku i jakimś cudem udało się go okiełznać. Standardowo wykrzykiwał, że mnie zabije. Tym razem postanowiłem się już nie szczypać. Po przyjeździe policji dogadałem się, że chcę złożyć zeznania, że mam nagranie itd. W trakcie drogi na komisariat moja partnerka poprosiła mnie żebym się wrócił. Okazało się, że jej były mąż zalewając się łzami błagał ją na kolanach żeby odwiodła mnie od mojej decyzji. Byłem w szoku. Kiedy wzywałem policję dałbym sobie obie ręce uciąć, że ona chce tego samego, że gość jest niebezpieczny i że trzeba zrobić z nim porządek. Tymczasem po wcześniejszych deklaracjach ona uległa jemu. (staż ich małżeństwa to jakies 15 lat) a ja jej. Nie pojechalem na komisariat, ale poczułem się oszukany. Miałem ochotę powiedzieć jej że albo on albo ja. Pojechałem do domu, ale jeszcze tego samego dnia jej wybaczyłem. Kilka dni później się oświadczyłem ponieważ planowałem to już od dawna. Chciałem przejść nad tym do porządku dziennego, zrozumieć to, że ona jest w ciężkiej sytuacji, że musi walczyć o dom dla syna i że pogubiła się w emocjach. Ale wszystko wskazywało na to, że nie do końca jestem w stanie to udźwignąć. Stopniowo z każdym dniem zacząłem zmieniać do niej podejscie. Zaczalem sie odsuwac pomimo, ze starałem się robić dobrą minę do złej gry. Stałem się podejrzliwy, zacząłem być zazdrosny i zaborczy. Wróciły objawy, które towarzyszyły mi zawsze kiedy na poważnie się zaangażowałem. Z tym, że w tym przypadku byłem zaangażowany od dawna a do tej pory to była najbardziej zdrowa relacja jaką udało mi się w życiu nawiązać. Miałem totalne poczucie bezpieczeństwa, zero kontroli i kompletna swoboda. Wiecie było takie flow, które sprawia, że związek jest po prostu 10/10. Nagle weszła znowu toksyna. Po paru awanturach które wywołalem zacząłem uświadamiać sobie, że to nie ja, że to objawy i że znam to dobrze więc nie mogę się temu poddać. W międzyczasie ogarnąłem mega dobrą pracę. Byłem podjarany ale jednocześnie sytaucja z moją partnerką zaczęła mnie coraz mocniej dobijać. Nie mogłem spać spokojnie w tym domu bo miałem ogromne lęki. Ciągle wydawało mi się, że ktoś za chwilę wejdzie i nas pozabija. Dosłownie zespół stresu pourazowego. Bezsenność, lęk wolnopłynący, milion myśli, paranoje. Gwoździem do trumny była rozmowa o byłych partnerach mojej partnerki. Coś mi się standardowo nie spodobało w jej przeszłości i pozamiatało mnie to całkiem. Dodam, że zazdrość o przeszłość też już przerabiałem w swoim życiu więc starałem się do tego wszystkiego zdystansować i zacząłem znowu intensywnie chodzić na terapię. Tam usłyszałem, że zostałem zraniony w sytuacji w której moja partnerka obroniła swojego byłego męża. Że moje objawy to słumiona złość i że powinienem to przeboleć, zerwać z nią kontakt i dać się wyszaleć emocjom. Nie chciałem o tym słyszeć ponieważ jakakolwiek próba zrobienia sobie przerwy kończyła się jeszcze większą depresją. W pracy nie dałem rady. Poszedłem na l4, moje objawy przybierały na sile, kompletnie przestałem sobie ze sobą radzić. W końcu postanowiłem wrócić do SSRI, które po raz kolejny stawiają mnie na nogi. Nie rozwiązują jednak one za mnie problemów, które się nawarstwiają z każdym dniem. Całymi dniami rozmyślam, analizuje cały nasz związek, porównuje się do byłego męża, od którego zawsze czułem się lepszy aż do teraz. Czytam o zaburzeniach osobowości i szukam rozwiązania w necie. Czuje się jak totalne gówno a moja relacja przypomina teraz robienie dobrej miny do zlej gry. Wiem, że problem jest we mnie więc nie wyładowuje się na partnerce choć potrafię zmienić do niej stosunek z minuty na minutę. Zacząłem dostrzegać mnóstwo podobieństw do wielu zaburzeń osobowości aż w koncu praktycznie uwierzyłem w to, że mam borderline. Odwiedziłem nowego terapeute, który uznał, że taka diagnoze nalezy brac pod uwagę. Wskazywały by na to problemy z określeniem tożsamości, problemy z bliskimi relacjami czy problemy z testowaniem rzeczywistości. Jedna terapeutka twierdzi, że nie mam borderline i że to bardziej moja partnerka ma i że to jej wina a ja mam traume i mam uwolnic emocje a drugi twierdzi, że to normalne rzeczy po rozwodzie i w sumie to nie powinienem się wtrącać. Ja jestem kompletnie zagubiony, nie wiem co czuje, nie wiem jak mam sie zachowywac, ciagle wszystko analizuje, wszedzie widze zagrozenie, przestalem wierzyc w jej milosc do mnie, siedze w domu i sie nad soba uzalam. Ostatnio ssri troche mnie zaktywizowaly, dawno temu odstawilem wszystkie uzywki, zdrowo sie odzywiam i wrocilem do treningow, malymi krokami probuje spowrotem wrocic do zycia, ale czuje ze nie potrafie sam tego udzwignac, dodatkowo kazdy mowi cos innego co tez mi nie pomaga. Rozwazam oddzial dzienny. Czekam na konsultacje ale to dopiero w styczniu. Jestem na l4 jeszcze caly grudzien. Ogolnie w zyciu nie potrafie realizowac sie w swojej pasji, wlasciwie to nawet nie wiem co bym chcial robic, zaczynalem 2 kierunki studiow, żadnego nie skonczylem. Problemy ze snem mam mniej wiecej od 15 roku zycia. Zaburzenia emocjonalne wszelkiej masci tez mniej wiecej od wtedy. Rodzice ignorowali moje problemy. Matka byla nadopiekuncza a ojciec mial wyjebane. Bardzo czesto sie klocili i nie potrafili ze soba normalnie rozmawiac. Oczywiscie duze wymagania i dewaluacja moich zainteresowan. Ja cale zycie bylem mega wrazliwy, niesmialy, ale mialem mase znajomych. Sory za ten dlugi i chaotyczny wpis, ale z koncentracja tez mam niemale probemy w tym stanie. Moze komus starczy cierpliwosci i przeczyta do konca za co z gory dziekuje. Moze tez ktos napisze cos madrego, tez sie nie pogniewam...
  4. alejakto

    Moje uszanowanie :)

    Wiem wiem, ale przyszedłem tu po wsparcie i dać wsparcie jeśli będę potrafił i nie zamierzam tego odrzucać. Już sama świadomość, że jest ktoś kto weźmie to na klatę jest pokrzepiająca bo kiedy przychodzi kryzys to czasami choćby milion osób koło nas stało to i tak czujemy się samotni.
  5. alejakto

    Moje uszanowanie :)

    Dzięki wielkie. Może się odezwę. Chociaż w pierwszej chwili pomyślałem, że będę nielojalny względem mojej partnerki uzewnętrzniając się kobiecie na forum. Piszę to i sam się śmieje z siebie. Ale plan był taki żeby chociaż tutaj nikogo nie udawać bo czasami chyba nawet na terapii lecę w kule.. :)
  6. alejakto

    Moje uszanowanie :)

    Witam serdecznie wszystkich szanownych użytkowników forum. Jestem mężczyzną, mam 32 lata. Dawno temu pisałem już jakieś posty, ale od tego czasu nie korzystałem z forum więc się nie liczy. Po wielu latach moje problemy się nasiliły i aktualnie z uwagi na poszukiwanie pomocy oraz postępującą izolację od społeczeństwa postanowiłem zawitać tutaj, zwłaszcza, że regularnie czytuje. Od zawsze byłem wrażliwy i czułem ogólnopojęty dyskomfort związany z życiem. Na swoim koncie mam 2 nieukończone kierunki studiów, byle jakie prace, okresy bezrobocia, nieumiejętność realizowania się, 1 długi nieudany związek, szybkie zakochania i załamanie po odrzuceniu, okresy względnej stabilności, 2,5 roku nieregularnej terapii i aktualnie kryzys związany z długim bezrobociem oraz powtarzającym się schematem w związku (zazdrość, zazdrość o przeszłość, zaborczość, niska samoocena itp.). Bezsenność, natrętne myśli, zmiany nastroju, podejścia do życia itp objawy to standard Jedna diagnoza to OCD, ja tymczasem podejrzewam u siebie borderline, które jeden terapeuta neguje a drugi rozważa. Aktualnie czekam na konsultację w ośrodku leczenia nerwic i jestem na l4 przy czym umowa na okres próbny w mojej ostatniej pracy wygasła kilka dni temu. To by było na tyle. Dziękuję za uwagę
  7. Roznie ale na ogol niezle. Kiedys owszem odkładalem wszystko na potem i dzisiaj w pewnym stopniu tez mi sie to zdarza ale chyba w granicach normy bo pamietaj ze moim glownym celem jest takie odkopanie sie ze spraw albo zaspokojenie swojego ego zebym mogl z czystym sumieniem zajac sie pasjami. -- 21 wrz 2014, 15:02 -- To prawo mnie zaintrygowalo ale niezbyt musi byc popularne bo google nic nie pokazuja.
  8. Witam. Znam i czytuje to forum od dawna. Zazwyczaj w momentach kiedy gorzej sobie radze i szukam jakiegos pocieszenia. Zalozylem nawet kiedys swoj temat, ale zapomnialem hasla wiec zalozylem nowe konto poza tym nie chce nawet do niego wracac bo byl zbyt dramatyczny a na chwile obecna nieaktualny. Postanowilem jednak znowu sie uzewnetrznic bo uznalem, ze to co mi sie dzieje to juz lekka przesada i tak dluzej byc nie moze. Mianowicie mam niesamowity problem z zagospodarowaniem czasu wolnego. Ale tylko w konkretnych specyficznych przypadkach. Na codzien moje zycie wypelnione jest zadaniami i setkami problemow, ktore tylko czekaja w kolejce na odhaczenie z listy. Generalnie wiecej tego przybywa niz ubywa. Ale kiedy ktoregos dnia robie sobie wolne, ot tak po prostu mowie sobie dzisiaj olewam wszystko i nie robie nic to wtedy przychodzi mi do glowy milion pomyslow. Mam ochote robic rzeczy, na ktore nie mam na codzien czasu albo takie ktorych nawet nie tykam bo wiem, ze zaczne a i tak nie skoncze. I wtedy pojawia sie ogromny problem. Poziom niezdecydowania prowadzi do tego, ze w koncu zazwyczaj nie robie nic. Nie umiem sie zdecydowac miedzy czytaniem ksiazki, graniem w gre czy ogladanie zaleglych odcinkow jakiegos serialu. Nie umiem bo wiem, ze jakbym chcial zrobic z kazdego po trochu to ostatecznie nie zadowole sie zadnym wiec teoretycznie lepiej skupic sie na jednej rzeczy, ale niestety reszta nie daje mi spokoju i caly czas o nich mysle. I pojawia sie takie bledne kolo. Kolejna pula pomyslow sa najwieksze pasje, z ktorych juz pare lat temu zrezygnowalem na rzecz marnej i smutnej prozy zycia. A wszystko zaczelo sie od tego jak w liceum odkrylem, ze muzyka jest dla mnie lekiem na cale zlo. Niestety perfekcjonizm potrafi zniszczyc wszystko bez skrupulow i tak wlasnie stalo sie tez z moja najwieksza pasja. Na poczatku muzyka byla priorytetem, ale niestety nie szla w parze z wynikami w szkole a wyjazd na studia przybil juz ostatecznie gwozdz do trumny. Dzieje sie tak dlatgo, ze dla mnie nie ma kompromisow. Jesli cos robie to na sto procent. Wiec kiedy robilem muzyke wpadalem wrecz w furie kiedy nie moglem czegos dokonczyc bo mialem inne obowiazki albo ktos mi przeszkadzal. Z drugiej strony mialem ciagle wyrzuty sumienia z powodu zaniedbywania innych spraw. I tak na skutek powolnego procesu mijaly lata, nie skonczylem zadnych studiow i nie robie nic zwiazanego z muzyka juz od dawna. Efekt psychiczny mozecie sobie wyobrazic. Do tego dochodza inny typowo nerwicowe czady. Mam wrazenie ze podswiadomie wybralem zwykle zyciowe zmagania i nie dopuszczam swojej kreatywnej strony do glosu bo tak jest latwiej. Ja po prostu nie chce kolejnej niedokonczonej sprawy. A tak to niestety juz jest, ze kiedy cos tworze to sie w tym zatracam a na sama mysl o tym, ze nie moge tego skonczyc bo ide do pracy albo jutro mam zaplanowane cos innego dostaje szalu. Ten proces tworczy oddzialuje na mnie tak intensywnie uruchamiajac takie mechanizmy w mojej glowie, że ze strachu przed kolejnym murem, ktory postawi przede mna zycie w postaci nie wiem nagle zepsutego samochodu, telefonu od znajomego zeby mu w czyms pomoc, choroby mojej dziewczyny, zepsutego kranu czy komputera - po prostu go nie zaczynam. A kiedy czasami sie przelamie i juz zaczne cos robic to mam ogromne wyrzuty sumienia, ze to nie ta kolejnosc, ze powinienem w tej chwili robic cos innego, ze marnuje czasu, ze to jest nie rozwijajace, ze tak nic nie osiagne, ze moglbym juz byc tu a jestem dopiero tu i zajmuje sie bzdurami. Nie potrafie sie odprezyc. Nie dac sobie luzu. Moje zycie to ciagle rozwiazywanie problemow i wyrzuty sumienia kiedy tego nie robie. Nie wiem czy ja przyciagam te problemy, czy je wymyslam, czy mam po prostu w zyciu pecha, czy zaburzony obraz juz od lat, ktory prowadzi do tego, ze zamiast sie rozwijac to gmatwam sobie wszyzstko jeszcze bardziej. I coraz czesciej sklaniam sie ku temu ostatniemu. I powiem wam, ze piszac to dociera do mnie jaki jestem nienormalny a takze przypomina mi sie setki spraw o ktorych moglbym tu pisac godzinami, ale skupie sie narazie na tej chyba najwazniejszej opisanej powyzej. Czuje ktos ten klimat ?
×