Skocz do zawartości
Nerwica.com

agath.

Użytkownik
  • Postów

    26
  • Dołączył

Treść opublikowana przez agath.

  1. Radka Różycka z fundacji Aslan. Ale to jest terapia grupowa No i zależy ile masz lat, bo ona zajmuje się głównie studentami (chociaż starsi też bywają). Plusem jest to, że terapia jest darmowa.
  2. Ja chodzę do fundacji, gdzie terapia jest za darmo :)
  3. Po wizycie u psychiatry dowiedziałam się, że niestety benzo mają to do siebie, że po jakimś czasie ich działanie słabnie przez co trzeba zwiększać dawki, co może prowadzić do uzależnienia więc ja zakończyłam już swoją przygodę z tym lekiem. Przepisał mi zamiast tego Pramolan. ala1983, chyba najzdrowszy i najbezpieczniejszy sposób :) Ja właśnie zaczęłam terapię i tak mi ulżyło, że jedynie żałuję, że tak długo z tym zwlekałam Może nawet obejdzie się już bez leków.
  4. Z przykrością muszę stwierdzić, że chyba Cloranxen przestał na mnie działać. Brałam go jeszcze kilka razy i raz znowu zdarzył mi się napad paniki po jakiejś godzinie od zażycia a potem w ogóle nie czułam żeby w jakikolwiek sposób mi pomagał - nie było żadnej różnicy z czy bez. Nie wiem co mam robić... Mam ogólnie dużą niechęć do leków i nie chciałabym niczego brać na stałe, ale potrzebuję czasem czegoś co mnie wyciszy bez ogłupiania. ala1983, a Ty coś bierzesz czy radzisz sobie bez? :) W piątek będę u swojego psychiatry to się z nim skonsultuję, ale znając życie znowu będzie mi wciskał jakieś "pigułki szczęścia" ;p
  5. agath.

    Alice Miller

    Mi też bardzo pomogły książki Alice Miller. Otworzyły oczy na wiele spraw a przede wszystkim dały odwagę żeby wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy bez poczucia winy. Większość z nas bez skrupułów jest w stanie potępić rodziców-sadystów czy alkoholików (przynajmniej jeśli chodzi o ludzi patrzących na sprawę z boku), jest dużo grup pomagających dzieciom takich ludzi dojść do siebie. Ale jest też rzesza ludzi, którzy byli wychowani w pozornie normalnych rodzinach i przez to często nie mają nawet odwagi oskarżać swoich rodziców, bo uważają, że nie mają do tego podstaw a jednak ciągle czują, że coś jest bardzo nie tak. Ta książka uzmysłowiła mi, że jest multum sposobów na znęcanie się nad dzieckiem a także nieskończona ilość nadużyć, których dopuszczają się rodzice a które są powszechnie bagatelizowane. Mało tego, zwykło się je nazywać rodzicielską "miłością", mimo że z prawdziwą miłością nie mają nic wspólnego a ich skutki - nieuświadomione i nieprzepracowane - mogą się za nami ciągnąć przez całe życie. Dla mnie to jest babka, która nie bawi się w kompromisy, ale nazywa rzeczy po imieniu, czego wiele osób - nawet terapeutów - nie ma odwagi zrobić. Dowodzi, że wszystko zawsze tkwi w dzieciństwie i nie opisuje tego na przykładzie siebie (chociaż zdarzają się nieliczne wątki autobiograficzne), ale przede wszystkim opiera swoje spostrzeżenia na wieloletniej praktyce psychoterapeutycznej. Dzięki niej też zrozumiałam postępowanie swoich rodziców, ale przede wszystkim nauczyłam się, że zrozumienie nigdy nie powinno oznaczać usprawiedliwiania czy też wybaczania na siłę, bo cenę za to zawsze płacimy tylko my sami np. tracąc zdrowie. Zrozumienie ma służyć jedynie temu żeby nie powtarzać ich błędów w przyszłości np. na swoich dzieciach. Polecałabym ją każdemu kto ma problemy ze sobą typu depresja, nawracające lęki, nerwica itp. a nie może znaleźć źródeł swojego problemu. Chociaż wiadomo, że nic na siłę, każdy sam musi dojrzeć do tego żeby móc zmierzyć się ze swoją historią, czego życzę wszystkim, ale myślę, że jej książki mogą być cennym drogowskazem :)
  6. Arasha, ogólnie mam teraz znowu napad euforii, ale już sama nie wiem czy to ciągle działanie leku czy tak po prostu Też jestem ciekawa, bo skoro na Ciebie też tak podobnie działał tzn. zaostrzał stany lękowe to coś może być na rzeczy, ale zobaczymy. Na pewno dam znać. Pozdrawiam
  7. Arasha, mam nadzieję, że to jednorazowy epizod, bo do tej pory mi pomagał i wolałabym żeby tak zostało Na szczęście już mi przeszło, dziękuję
  8. A czy zdarzyło się może komuś mieć napad paniki po klorazepacie? Bo nie wiem co mam myśleć. Biorę dawkę 5mg jedynie doraźnie w stanach silnego napięcia i zwykle spisywał się świetnie. A dzisiaj przez godzinę odkąd zaczął działać było dobrze, wręcz lepiej niż zwykle, bo po prostu wpadłam w euforię a potem dostałam takiego napadu paniki, że myślałam, że umrę o.O Nie mogłam usiedzieć w miejscu, bałam się wyjść z pokoju i do kogokolwiek się odezwać, nie mam pojęcia co to było. W ulotce było napisane, że sporadycznie zdarzają się reakcje paradoksalne jak właśnie niepokój i pobudzenie, ale żeby aż tak?
  9. Ok, dzięki za przypomnienie Osobiście nie mogę się z tym zgodzić, ale rozumiem i szanuję Twój pogląd.
  10. A czemu Twoim zdaniem to pierwsze jest gorsze od drugiego? Bo brzmi jakbyś z zasady miała coś przeciwko tworzeniu nowego życia :) Zapachniało mi tu nihilizmem ;p Ty mówisz: "zepsucie tego świata" a ja mówię: świat jest piękny i mega ciekawy a warto żyć chociażby właśnie po to żeby przekonać się jak to jest kogoś kochać i być kochanym. Więc widać wszystko zależy od punktu widzenia i motywacji danej osoby
  11. Idąc tym tokiem myślenia, miłość i potrzeba posiadania kogoś do kochania w ogóle wynika z egoizmu Ja naprawdę rozumiem, że są różne sytuacje życiowe, pary nie mogą mieć dzieci itd. Tych ludzi nie oceniałabym aż tak surowo. Ale jeśli ktoś świadomie odkłada macierzyństwo na tak późny wiek dla kariery czy innych tego typu powodów to nie widzę usprawiedliwienia. W takiej sytuacji matka realnie naraża swoje przyszłe dziecko na niebezpieczeństwo dla swojej wygody. A potem jeszcze takie np. chore dziecko już w bardzo młodym wieku zostaje samo, ale to już osobny temat.
  12. To akurat nie zalezy od wieku ..wczesniaki rodza sie bz wzgledu na wiek matki Nie mówię, że młodym matkom się to nie zdarza, bo są kobiety, które np. z natury nie mogą donosić ciąży. Ale znowu: prawdopodobieństwo jest coraz wyższe z wiekiem matki więc nie można mówić, że tej zależności nie ma. Tym bardziej, że - jak już wspominałam - z moją siostrą nie było kompletnie żadnych komplikacji podczas ciąży.
  13. to nie jest sytuacja zero-jedynkowa, ze jeżeli nie urodze przed 40 stka, to znaczy ze urodze po 40. Oczywiście, że nie, ale jednak coraz więcej słyszy się o takich przypadkach Mimo to jest dużo bardziej ryzykowne niż rodzenie w wieku 20-35lat, zarówno dla dziecka jak i matki. Zresztą co tu dużo gadać, sama jestem tego przykładem - moją siostrę mama rodziła w wieku 20kilku lat i wszystko było super, mnie urodziła po 35roku życia i urodziłam się o ponad miesiąc za wcześnie. Więc nikt mnie nie przekona, że to jest mądre i nieegoistyczne
  14. z zapasem moze byc taki problem, że moze okazac sie niepotrzebny, bo jednak nie chce i mi przeszkadza lepiej nie eksperymentowac na koszt potomka A rodzenie dziecka po 40tce to nie jest eksperymentowanie na koszt potomka? :)
  15. Mam nadzieję, że nie zostanie to uznane za off-top, ale strasznie mnie nurtuje takie podejście: Ja bym był taki dla dziewczynki przynajmniej do pewnego wieku, natomiast chłopiec miałby bardzo dużo luzu Skąd to się ludziom bierze, może mi ktoś wytłumaczyć? Co do kobiet, które nie chcą mieć dzieci to na pewno jest sporo takich, chociaż pewnie są w mniejszości a z wiekiem ich liczba jeszcze bardziej maleje. Osobiście też kiedyś byłam święcie przekonana, że nigdy nie będę miała dzieci a teraz jak przechodzę przez dział z ubrankami dziecięcymi to oczy same mi się cieszą Więc widać pewne rzeczy często przychodzą z czasem i moim zdaniem lepiej już nieraz mieć dziecko "na zapas" niż potem doprowadzać do takiej kuriozalnej sytuacji kiedy kobieta ma pierwsze dziecko w wieku 40-50lat, bo jej się przypomniało, że jednak chce...
  16. Metoda małych kroków to dobry sposób. Zobaczysz, jeszcze będziesz się z tego śmiała. Ja tam z łezką w oku wspominam czasy kiedy człowiek był jeszcze taki młody i niewinny Chociaż wtedy nie było mi do śmiechu więc rozumiem to. W sumie to nie wiem ile masz lat, ale tak jakoś założyłam, że jesteś młodziutka :)
  17. Ale że w sensie te kłopoty ze wzrokiem to objaw nerwicy? Możesz opisać na czym to dokładnie polega? Bo jestem ciekawa
  18. Ja chyba mam nawrót nerwicy i ostatnio też zaobserwowałam u siebie podobne objawy tzn. czasem po prostu nie mogę zebrać myśli, tracę wątek, ucieka mi to co ktoś przed chwilą do mnie powiedział, nie mogę sobie przypomnieć różnych rzeczy, chociaż do tej pory zawsze miałam dobrą pamięć. Opisałabym to jako uczucie dezorientacji. Tyle że nie trwa to cały czas, ale np. kiedy mam gorszy dzień i ogólnie jestem ciągle jakaś niespokojna. Nawet zdarzyło mi się to na ostatniej wizycie u terapeutki, że pytała mnie o coś a ja kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć, byłam jakaś oderwana od rzeczywistości i powiedziałam jej o tym, ale na razie nic konkretnego się od niej nie dowiedziałam - zareagowała tak jakby to był normalny objaw nerwicy.
  19. Miałam kiedyś podobnie. Nie wierzyłam w to, że jestem atrakcyjna i że mogę się komuś podobać. Niby byłam otwarta, miałam wielu kolegów, ale np. towarzystwo nowo poznanych, młodych mężczyzn bardzo mnie onieśmielało a jak któryś próbował mnie podrywać to już w ogóle masakra Panicznie bałam się wtedy zostać z nim sam na sam. Wydaje mi się, że jest to kwestia przede wszystkim niskiej samooceny, przynajmniej u mnie tak było. Wszystko się zmieniło kiedy się zakochałam z wzajemnością i po prostu uczucie okazało się silniejsze niż lęk a ja miałam w końcu właściwą osobę do oswajania swojej fobii. A to co opisujesz powyżej to faktycznie normalne objawy zakochania Więc życzę odwzajemnienia i odwagi, wszystko powinno przyjść (lub przejść) z czasem
  20. Jak byłam na terapii grupowej to w momentach kryzysowych zdarzało się, że terapeuci przytulali ludzi - a mieliśmy dwójkę terapeutów: kobietę i faceta i zostałam kilka razy przytulona przez każde z nich, co osobiście zawsze odbierałam bardzo pozytywnie, ale ja po prostu lubię się przytulać Jak osoba była wyraźnie zamknięta w sobie to czasem najpierw pytali czy mogą. Wszyscy też mówili sobie na "ty" i to była zasada na grupie. Z tego co wiem, była ta to terapia poznawczo-behawioralna.
  21. Właśnie cały czas próbuję znaleźć jakieś inne wytłumaczenie, ciągle usprawiedliwiam rodziców, bo przecież wychowałam się w pełnej rodzinie, nikt nie pił, nie chodziłam głodna ani zaniedbana. Mam cały czas wrażenie, że większość ludzi powie mi: "Miałaś normalną rodzinę więc o co ci chodzi, nie wymyślaj". Ale nie potrafię inaczej wytłumaczyć tego, że ciągle czuję się jak totalne zero i poprzednia terapia przyniosła jedynie krótkotrwałą poprawę... Co do facetów to najgorsze jest to, że ja nie wiem czy naprawdę chcę to zmienić. Dużo osób mówiło mi, że mój były to nie jest dobry materiał na męża a ja mimo to brnęłam w to wbrew rozsądkowi, bo ten związek był dla mnie czymś na czym opierałam swoje życie i pewnie następnym razem będzie dokładnie tak samo. Bo to jest coś co dobrze znam i gdzieś w podświadomości cały czas uważam, że tylko w takiej relacji się sprawdzę. Dużo w tym prawdy. Ja czytałam gdzieś, że dziecko to jedyna osoba, która jest w stanie wybaczyć nam wszystko i z tym też się zgadzam. Jedyne czego nie potrafię zrozumieć to dlaczego akurat na mnie tak się wyżywała - moją siostrę traktowała przecież normalnie. Jedyną "winą" do jakiej mogę się przyznać jest to, że faktycznie jestem podobna do ojca. Ale chyba rzeczywiście chodzi o to, że małe dziecko jest po prostu najłatwiejszym celem do wyładowania frustracji. Smutne to... Dziękuję Wam bardzo za odpowiedzi :) -- 04 lut 2015, 20:39 -- Dostałam diagnozę: współuzależnienie od zaburzonego ojca. To tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś to przeczytał, odnalazł w tym siebie i zastanawiał się co ze sobą zrobić. Odpowiedź jest jedna: iść na terapię
  22. Witajcie, mam ogromną potrzebę wygadania się i poradzenia. Nie wiem czy komukolwiek będzie chciało się czytać ten elaborat, ale jeśli tak to będę bardzo wdzięczna. W styczniu zaczynam terapię grupową w związku z trwającymi od ostatnich miesięcy stanami depresyjnymi/nerwicą (sama dokładnie nie wiem co mi jest) i chciałabym najpierw zacząć na neutralnym gruncie tzn. na forum. Więc może zacznę od tego, że od zawsze czułam, że coś jest ze mną nie tak, ale nie wiedziałam dlaczego i skąd mi się to bierze. Nie będzie to moja pierwsza grupa, bo już kiedyś miałam nerwicę lękową i byłam na terapii, ale wtedy nie byłam gotowa żeby o tym wszystkim mówić, sprawy rodzinne to było totalne tabu. A w sumie jest o czym mówić… Moja matka nigdy mnie nie chciała. Cały czas powtarzała mi, że nie jestem jej córką, tylko ojca, że on chciał drugiego dziecka, nie ona. Kiedyś powiedziała mi w kłótni, że żałuje, że mnie nie usunęła (wiem, że na poprzednim dziecku dokonała aborcji). Jednocześnie opowiadała mi jakim okropnym mężem i złym człowiekiem jest mój ojciec a potem kwitowała to wszystko stwierdzeniem, że jestem do niego podobna. Biła mnie, poniżała i wyśmiewała, często do spółki z siostrą. Moi rodzice nigdy się dobrze nie dogadywali. Była to głównie zasługa matki, która nigdy nie okazywała mojemu ojcu miłości, była oschła i wredna, jego też w kółko poniżała i znęcała się nad nim psychicznie. Wiem, że mój ojciec miał romans kilka lat przed moim urodzeniem i myślę, że ona nigdy tak naprawdę mu tego nie wybaczyła, stąd jej zachowanie w stosunku do niego. Formalnie nie wzięli rozwodu, byliśmy rodziną, ale tak naprawdę zawsze była ona podzielona na dwa obozy: matka i siostra kontra ojciec i ja. Moja matka często próbowała używać do swoich zagrywek dzieci tzn. buntowała nas przeciwko ojcu a potem wmawiała mu, że go nie kochamy. Wykrzykiwała mu w kłótniach, że tak naprawdę wolimy ją, bo wiedziała, że najbardziej go to zaboli. Co do mojej siostry była to może i prawda, bo nawet całkiem niedawno stwierdziła, że nienawidzi ojca (a jest już dorosłą kobietą i ma własną rodzinę). Ja natomiast zawsze byłam między młotem a kowadłem. Jako dziecko kochałam matkę i chciałam zasłużyć na jej miłość więc czasem nie potrafiłam otwarcie się jej postawić i wziąć strony ojca. Jednak bardzo go kochałam, bo czułam, że jest jedyną osobą w domu, która mnie od siebie nie odpycha. Tata nigdy mnie nie bił ani nie wyzywał, w ogóle rzadko kiedy się na mnie denerwował. Kiedy był w domu nie pozwalał też matce mnie bić, ale większość dnia spędzał w pracy, zdarzało się, że wracał dopiero wieczorem. Jednak kiedy był w domu zawsze spędzaliśmy razem dużo czasu, bawił się ze mną, uczył mnie różnych rzeczy i ogólnie zawsze mogłam na niego liczyć. Niestety miał też swoje problemy. Ogólnie jest DDA, był maltretowany przez matkę. Odkąd pamiętam miał zaburzenia nerwicowe, leczył się na depresję. Zdarzały się takie okresy kiedy wracał z pracy i łapały go takie napady paniki, że tylko siedział i cały się trząsł dopóki się nie uspokoił albo w kółko wymyślał sobie jakieś śmiertelne choroby, nadużywał leków (zresztą to akurat trwa do dzisiaj). Pamiętam szczególnie pierwszy epizod depresyjny, który u niego widziałam. Kompletnie się wtedy załamał, miał myśli samobójcze. Były dni, że cały dzień chodził w piżamie, nie golił się albo tylko siedział przybity lub płakał. Strasznie się o niego bałam. Pamiętam, że często mnie wtedy tulił i powtarzał żebym się nie martwiła, że nic mu nie będzie i że tylko dla mnie żyje. Zresztą do tej pory często powtarza, że wtedy tylko dzięki mnie z tego wyszedł tzn. dzięki świadomości, że ma małą córeczkę, która go kocha i potrzebuje, bo inaczej nie wie jak by się to skończyło (jego słowa). Odkąd pamiętam towarzyszyło mi ciągłe uczucie niepokoju o ojca, czuję się w jakiś dziwny sposób za niego odpowiedzialna. Moja matka otwarcie okazywała mi wrogość i zazdrość, jeszcze bardziej utwierdzając mnie w przekonaniu o wyjątkowej roli, jaką odgrywam dla ojca. Często mówiła z wyrzutem, że on nigdy nikogo tak nie kochał jak mnie: ani jej, ani nawet mojej siostry albo że poza mną nikogo nigdy za nic nie przeprosił i bardziej szanuje mnie niż ją. Przechodząc do sedna, pół roku temu rozstałam się po długim związku ze swoim narzeczonym w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach (typ skrajnie niedojrzałego faceta, mitoman, potem okazało się, że mnie zdradzał a na koniec po prostu z dnia na dzień zerwał ze mną całkowicie kontakt). Zastanawiające jest to, że zawsze wybierałam tych popapranych emocjonalnie, skrzywdzonych, dziwnych facetów. Jak wyczuwałam, że chłopak normalny, zrównoważony to po kilku spotkaniach się to kończyło. Nie potrafiłam się odnaleźć w takiej relacji, czułam się niepotrzebna, nie miałam tam nic do roboty. Brakowało mi tego dramatyzmu. W moim byłym też najbardziej podobało mi się to, że był taki wrażliwy, delikatny, bardzo uczuciowy. Tak samo jak mój ojciec, miał zaburzenia nerwicowo-depresyjne, bardzo kiepskie relacje w domu, szczególnie z ojcem, który go bił i poniżał. A ja uważałam, że jestem od tego żeby mu pomagać, wspierać, chronić przed całym światem, w kółko wyciągałam go z jakiegoś dołka. Teraz, odkąd zostałam sama, nie mogę się w ogóle pozbierać, czuję się beznadziejna, bezużyteczna, brak mi motywacji do robienia czegokolwiek, mam objawy nerwicowe i czuję, że znowu potrzebuję pomocy. Myślicie, że jest sens poruszać na grupie te wszystkie wątki rodzinne? Że to może mieć jakiś związek z moją wiecznie niską samooceną i problemami w związkach? Jest mi strasznie ciężko o tym mówić, mam poczucie winy i nielojalności wobec rodziców i nie wiem czy inni też tak tego nie odbiorą i czy naprawdę to konieczne żeby o tym mówić. Z drugiej strony czuję, że od zawsze uciekałam od tego tematu, sama siebie oszukiwałam, że w domu wszystko było w porządku i chyba mam już tego dosyć, zaczyna mi to strasznie ciążyć…
  23. Ja też chętnie się pojawię :) skarabeusz, próbowałam Ci wysłać prywatną wiadomość, ale nie wiem czemu nie dochodzą do Ciebie.
  24. Nie lubię się uzewnętrzniać na forum, wolę rozmowy w cztery oczy a to chyba miejsce tak samo dobre na poznanie kogoś jak każde inne. Przynajmniej tak wywnioskowałam z opisu wątku :)
  25. Spokojnie, nikt nikogo nie zmusza więc nie wiem po co ta złośliwość
×