Zastanawiam się czemu tak mam. Już nie pamiętam kiedy po raz ostatni się popłakałem. Szczerze ciężko mi z tym.
Z tym, że to nie tak, że w ogóle łez nie ronię. Bardzo szybko wzruszam się np. przy filmach. Generalnie jestem osobą bardzo wrażliwą. Nigdy nie jest to jednak typowy płacz, a raczej uronienie kilku łez. I nie mam też tak, że nie chce mi się płakać- wręcz przeciwnie- czasami, kiedy mam doła, albo coś sie stało, to mam ochotę dosłownie wybuchnąć i krzyczeć, ale tego nie robię, bo najczęściej dzieje się to w miejscach publicznych. Na powstrzymywanie się tracę wtedy naprawdę sporo energii, ale kiedy już mogę sobie na to pozwolić, to siedzę, mam mocny ścisk żołądka i ogólnie czuję, że zbiera mi się na ten płacz, ale nic z tego nie wynika. W czym leży problem? Ktoś w was ma podobnie?