Skocz do zawartości
Nerwica.com

Istil

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Istil

  1. Znowu przegięłam z alkoholem. Wróciłam totalnie pijana, zmenelona nad ranem do domu. Mąż się wkurzył, zdjął obrączkę, prawie się do mnie nie odzywa. Wyzwał mnie od żuli. Wcale mu się nie dziwię, ale to boli. To tak strasznie boli. Znowu się wszystko sypie, a ja tym razem jestem sama. Skończyła się jego cierpliwość, rodziców zresztą też. Nikt nie ma ochoty słyszeć o tym, że znowu jest źle, bo przecież sobie sama zasłużyłam. Nie brałam leków, nie podjęłam terapii. Oni wszystko załatwili, a ja wszystko zepsułam... Jak uzyskać kolejną szansę? Jak znaleźć siły, żeby tym razem przetrwać? Znowu płaczę...
  2. Istil

    kolejna depresantka

    Hej, Miałam w planach opisać Wam historię mojej depresji, ale okazała się ona za długa, a nie chcę nikogo zanudzić. Więc w skrócie - samą końcówkę. Podczas planowania próby samobójczej trafiłam do psychologa na "terapię rodzinną". Uparł się mąż i tak długo mnie tym męczył, że w końcu się zgodziłam dla świętego spokoju. Pani psycholog szybko zrozumiała, że jest coś ze mną nie tak, wyprosiła męża i spędziłą większość czasu na rozmowie ze mną. Gdy mąż wrócił, zasugerowała, żebym poszła do psychiatry. Dość szybko udało się załatwić wizytę i zapadła decyzja - szpital psychiatryczny, oddział zamknięty dla kobiet. Diagnoza - zaburzenia adaptacyjne, depresja. Spędziłam tam miesiąc - po wyjściu czułam się doskonale. Zaczęło się układać, więc porzuciłam branie leków. Nawrót nastąpił parę miesięcy później. Na początku się leczyłam, stawiałam się u psychiatry po tabletki i zwolnienia. Ale znowu - wydawało mi się, że poukładałam sobie w głowie, że teraz będzie lepiej i przestałam brać leki po raz kolejny. Bliskim mówiłam, że czuję się dobrze, a po lekach było mi słabo, że już jest ok. I było. Przynajmniej tak czułam. Cały czas powtarzałam, że nie jestem chora, że nie muszę się truć psychotropami, że nad wszystkim panuję. Teraz wiem, że to tylko pozory i znowu staczałam się na dno. O ile może zaprzestałam myślenia o samobójstwie to jednak okazuje się, że robiłam wszystko, by stracić to co mam. Taka forma samoagresji. Miałam prześwity, że jeśli stracę wszystko, co mam, nic mnie nie będzie trzymało przy życiu i wreszcie ze sobą skończę. Efekt? Jestem na skraju rozwodu, mąż chce zabrać mi dziecko, teściowie się nie odzywają, rodzice uważają za idiotkę, straciłam świetną pracę, a psychiatra stwierdziła, że ona nie może mi pomóc, bo przez rok od diagnozy szpitalnej nie zrobiłam kroku do przodu. Przyszło otrzeźwienie. Jestem w dole, ale chcę się z niego wygrzebać. Liczę, że nie wszystko jest stracone. Na 21.07 mam umówioną pierwszą wizytę z psychologiem, wracam do leków i planuję porozmawiać z lekarzem, żeby dalej prowadziła mój przypadek. Boję się... Boję się czy znowu mi nie odbije. Mam wrażenie, że to nie jest czysta depresja. Trochę to wygląda (choćby z tego krótkiego opisu), że mam również epizody manii. Podwyższony nastrój, chęć do działania, ale wszystko, za co się wtedy zabieram prowadzi raczej do autodestrukcji - pomysły o ucieczce i nowym początku, o rzuceniu się w wir zabaw i nie myśleniu o przyszłości... Z psychiatrą zawsze się kontaktowałam przy stanach smutku, może stąd taka diagnoza? Ostatnia z nią wizyta odbyła się, gdy znowu myślałam, że jest ok. Byłam sarkastyczna, opryskliwa i nie dałam sobie niczego powiedzieć. Uparłam się, że nie potrzebuję leczenia. Powinnam ją poprosić o powtórną diagnozę? Bo chyba jednak powinnam się leczyć... Tak czy inaczej witam Was serdecznie, Istil
×