Skocz do zawartości
Nerwica.com

mokoto

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mokoto

  1. mokoto

    Dziewczyna z CHADem wita

    Taki byłby za duży...
  2. mokoto

    Dziewczyna z CHADem wita

    + za Beksińskiego w awatarze. :)
  3. Tak to wogóle nie myśl, obwinianie siebie to nie jest dobre droga. Masz zaniżone poczucie własnej wartości i nad tym powinnaś pracować. Jesteś wartościową osobą, ale kiedyś w jakiś sposób Twoje otoczenie pośrednio lub bezpośrednio przekonało Cię, że jest inaczej. Czyli jednak nie czułaś się do końca dobrze w ich towarzystwie. Zastanów się czy są jakieś podstawy do takiege stwierdzenia.
  4. Tak, są pewne rzeczy, których nie potrafię jej wybaczyć ani przejść nad nimi do porządku dziennego jak ta sytuacja w moje urodziny. Próbowałem już z nią rozmawiać w ten sposób, że jeśli nie chce żebyśmy byli dalej razem, jeżeli się spotyka z kimś lub po prostu jest mną znudzona to niech wyzna szczerze jak sprawy wyglądają i się oboje przestaniemy męczyć. Miewam wrażenie, że jestem czasami jakkolwiek bezpretensjonalnie to zabrzmi "za dobry", ale z drugiej strony troche irracjonalnie się boję, że jak będę bardziej stanowczy, zdecydowany, niezależny to to do końca nasz związek rozbije, zniszczę to co z niego zostało choć zdaję sobie sprawę, że chyba nie jest to zdrowe myślenie. Czuję się jakbym stał na rozdrożu nie wiedząc którą ścieżkę wybrać bojąc się, że mogę wybrać złą.
  5. O ile czytając post sympatyzowałem z Tobą i Twoją postawą, to tej rzeczonej już przerwy z związku z Twojej inicjatywy zrozumieć nie mogę. Jak można zostawić tak chłopaka na miesiąc? On nie przeżywał tego? Może zraniłaś go tym mocno? Wydaję mi się, że on nie traktuje Cię poważnie, nie szanuje i nie jesteś dla niego równoważnym partnerem w związku.
  6. Bardzo dobrze Cię rozumiem. Sam borykam się z bardzo ciężkim kryzysem w związku i chciałbym, żeby mojej dziewczynie zależało tak na mnie jak Tobie zależy na Twoim chłopaku. Szkoda, że on nie potrafi tego docenić, z zazdrością czytałem jak Ty się od niego starasz. Wiem jak to jest jak nie potrafi się od kogoś odejść, jak nie potrafi się żyć zarówno bez tej osoby jak i z nią. Obawiam się, że tak jak pisał któryś z przedmówców narkotyki mogą mieć niestety znaczący wpływ na jego psychikę a przez to zachowanie. A doctore zdecydowanie przedasza w swojej ostrej ocenie. Takie moje zdanie.
  7. Zgadzam się, że związek to codzienność i ja rozumiem jej chęć, żebyśmy się usamodzielnili. Natomiast zadaję sobie pytanie: Czy to w porządku, że ona do dalszego funkcjonowania związku wymaga usamodzielnienia -> usamodzielnienie wymaga pieniędzy -> ona nie pracuję, więc nie może się dokładać -> brak usamodzielnienia i brak związku? Twierdzi, że narazie nauka zajmuje jej tyle czasu, że nie ma możliwości pracować. A ja jej na to, że w porządku, ale dopóki nie możesz pracować to nie wymagaj, żebyśmy się usamodzielnili. Zaczynam się czuć troszkę jak bankomat.
  8. mokoto

    cześć

    Witaj, zdecydowanie warto poznać innych w podobnym położeniu. To zwykle pomaga.
  9. Refren -> Jasne, że rozmawialiśmy już o tym wielokrotnie. Rodzina po niej nie jeździ, zresztą jakbyśmy zamieszkali razem to i tak mieszkalibyśmy bez ślubu. Może i jej rodzinie trochę to przeszkadza ale nic na to nie poradzą, bo ani mi ani jej nie śpieszy się do formalizowania związku. Zarobić to jasne, że by mogła, ale narazie stwierdziła, że jest zbyt zajęta nauką. Łapa -> Chciałbym zatrzymać myślenie tego typu, ale jak pewnie domyślasz się jest to bardzo ciężkie po tym co obserwuję z jej strony. Absolutnie nie przybieram tu postawy jedynego sprawiedliwego i nie twierdze, że ja robie dobrze a ona jest wszystkiemu winna. Jak coś spieprzyłem w związku to zawsze byłem gotowy się do tego przyznać i pogadać o jakimś rozwiązaniu. Sytuację w powyżeszym poście postarałem się przedstawić jak najbardziej obiektywnie bez wyrokowania o czyjejkolwiek winie (choć to trudne). Oczywiście, że mówiliśmy już sobie, że za X czasu zamieszkamy razem, ale moim problemem jest dlaczego do tego czasu mamy się nie widywać jak dotąd? Candy14 -> Może i trochę wyolbrzymiam ale tak to jest gdy w grę wchodzą uczucia i to te najważniejsze. No właśnie dziwi mnie to samo co Ciebie, że ona wydaję się nie tęsknić i nie potrzebować już się ze mną widywać, a jednoczeście zapewnia, że kocha. potworek -> Nie chodzi o ślub. Ona jest przeciwniczką instytucji małżeństwa.
  10. mokoto

    Hej :)

    Mnie osobiście pomaga czytanie cudzych wypowiedzi. Mam wtedy wrażenie, że nie tylko ja borykam się z takimi problemami. Że jest pełno takich ludzi. Świadomość tego jakoś sprawia, że trochę mi lżej. Samotność i niemożność wyjścia z sytuacji potrafi żeczywiście bardzo ciążyć, ale trzeba walczyć i żyć nadzieją, że prędzej czy później sytuacja się polepszy. Musimy dawać radę i odpychać myśli o tym, że "zniknąć" byłoby lepiej.
  11. Postaram się napisać konkretnie i nie przynudzać. Proszę o opinie w sprawie poniższej sytuacji. Od 2007 jestem w zwiążku z dziewczyną. Mieszkamy 40km od siebie, ale jak dotąd nie było to problemem, 50min jazdy pociągiem i tyle. Raz ja jeździłem do dziewczyny, raz ona do mnie, zostawaliśmy u siebie parę dni co zawsze sprawiało nam ogromną radość. Ona mieszka z rodzicami, ja z matką. Moje jazdy do niej skończyły się po paru latach kiedy jej ojciec ni z tego i z owego zbulwersował się, że bez ślubu śpimy ze sobą pod jego dachem. Odtąd dziewczyna przyjeżdzała już tylko do mnie. Pod koniec zeszłego roku poszła na studia i przestała mnie odwiedzać. Bardzo, ale to bardzo mnie to zabolało, poczułem się odrzucony (jestem bardzo wyczulony na odrzucenie, czy to przez jedną osobę, czy jakąś grupę). Tłumaczyła na początku, że to przez brak czasu, że jest zmęczona nauką itd. Ja to rozumiałem, ale kiedy sytuacja zaczęła wyglądać tak, że nawet raz w miesiącu nie chciała mnie odwiedzić a godziła się tylko na spotkanie "na mieście, na chwilę", zbuntowałem sie i stwierdziłem, że tak być nie może. Rozumowałem tak, że jak się kogoś kocha to można przezwyciężyć nawet duże trudności, ja bym do niej pojechał na drugi koniec kraju gdyby była tak potrzeba, tak mi na niej zależy. Podejrzewałem, że znalazła sobie kogoś, pytałem, dociekałem, zarzekała się, że tak nie jest, że mnie kocha i, że jesteśmy cały czas razem. Nie rozumiałem jak można tak krzywdzić kogoś kogo się kocha. Zaczeliśmy żyć w pewnym zawieszeniu, niby jesteśmy razem ale dla mnie nie jesteśmy, nie spotykamy się już u mnie. Żyjemy nie jak para, ale jak znajomi. Za nic do mnie nie przyjedzie, co kiedyś robiła z radością. Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Bardzo cierpię z tego powodu. Rozmawiałem z nią o tym wielokrotnie, że nie mogę tego wytrzymać, że jeżeli mnie nie kocha niech mi powie i skończmy z tą meczarnią, jeśli kogoś ma niech mi to wyzna, bo dla mnie jest to nie do wytrzymania. Niczego takiego nie usłyszałem. Tylko zapewnienie, że jesteśmy razem i, że mnie kocha. Bolało mnie też to, że widziała jak cierpię, a nie próbowała mi pomóc, stała jakby z boku, jakby nie wiedząc jak się zachować. Dotąd uważałem ją za bardzo wrażliwą osobę, ale po tym zacząłem odkrywać, że może wcale nie znałem jej taką jaka była naprawdę. Twierdzi, że po kilku latach związku chce, żebyśmy zamieszkali razem, mówi, że takie dojazdy już jej nie odpowiadają.Też chciałbym, żebyśmy razem mieszkali, ale dla młodego człowieka w Polsce nie jest to takie proste. Pracuję, zarabiam, ale wspólne mieszkanie pochłaniałoby więcej niż moja cała pensja. Ona nie pracuję i nie dołoży się do utrzymania. Nalega, że takie mieszkanie byłoby usamodzielnieniem się, ale do mnie to nie przemawia, ja widzę to tak, że ona uzaleźnia nasze bycie razem od pieniędzy. Na moje przemyślenia, że miłość i bycie ze sobą polega na wzajemnym wspieraniu się nieważne od okoliczności reaguje niezrozumieniem. Wydaję mi się, że powinniśmy się wpierać, ja mimo, że nienawidzę tych jej studiów za to, że mi ją "odebrały" dopinguję ją do nauki i nawet w jakiś sposób (wewnetrznie masochistyczny) gratuluję jej sukcesów. Chciałbym, żeby ona rozumiała (tak jak pary znajomych które obserwuję z boku), że warunki mieszkaniowe są, jakie są i na razie trzeba funkcjonować na ile pozwalają możliwości. Zaczyna mi się wydawać, że ja kocham ją bardziej niż ona mnie. Ja nie mogę bez niej żyć, ona może bezemnie. Mieliśmy już nie jedną kłótnie na ten temat w przeciągu ostatniego pół roku, mam do niej bardzo duży żal, mam poczucie, że bez słowa mnie tak zostawiła przestając się ze mną spotykać. Tak jak byliśmy razem np. cały weekend, teraz widzimy się godzinę w tygodniu na mieście. Strasznie, ale naprawdę strasznie to przeżywam. Miewałem z powodu tej sytuacji już myśli samobójcze. Muszę powiedzieć, że cierpię bardziej niż kiedy parę lat temu umarła osoba z mojej nabliższej rodziny. Czuję się bardzo samotny. Mam dziewczynę i jednocześnie jej nie mam. Została mi rozmowa telefoniczna i krótkie spotkanie. Kilka razy tak się pokłociliśmy, że zrywałem z nią, ale po paru dniach łamałem się i dzwoniłem do niej. Myslę, że ona nie traktuje moich zrywań poważnie, nie wieży, że mogłbym ją rzucić. Nie chciała do mnie przyjechać nawet moje urodziny... Chyba ze dwa tygodnie potem nie rozmawialiśmy. Czuję, że już dłużej nie wytrzymam tego zawieszenia. Nie przebrnę przez lato w tej samej pieprzonej sytacji która teraz trwa. Zadaję sobie pytanie czy gra jest warta świeczki? Nie potrafię skończyć tego związku choćbym chciał. Za bardzo ją kocham. Czasem mam take myśli, że chciałbym się np. dowiedzieć, że mnie zdradziła bo wtedy było by mi łatwiej się od niej odciąć. Cały czas mam wrażenie, że jakaś wina leży po mojej stronie, że wystarczy, żebym powiedzał jakieś zdanie, żebym wykonał malutki krok i wszystko da się naprawić, ale wciąż nic z tego nie wychodzi. To nie daję mi spokoju, nie daje mi spokojnie spać w nocy. Ona często mi się śni. Śnię, że jesteśmy razem i jesteśmy szczęśliwi, ale tej nocy miałem straszny koszmar. Śniło mi się, że coś jej powiedziałem i ona z tego powodu popełniła samobójstwo a ja siedziałem naprawdę przerażony, bo wiedziałem, że to moja wina i, że będę musiał z tym żyć. To był jeden z tych snów z których budzimy się szczęsliwi orientując się, że to był tylko sen. Patrzę na siebie w lustrze, widzę w miarę przystojnego młodego faceta z paroma problemami, który chciałby w końcu być szczęśliwy. Czy ona mnie kocha jeśli mówi, że będziemy tak trwali w zawieszeniu póki razem nie zamieszkamy? Czy gdyby mnie kochała to spotykalibyśmy się niezależnie od okoliczności? Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy? Ona też jak ja ma problemy na tle nerwicowowym, fobii społecznej itp. Byłem pewny, że taka osoba mnie zrozumie. Mnóstwo kroków w swoim życiu zrobiłem dla niej. Odważyłem się iść do pracy, co dla człowieka z FS było tytanicznym wysiłkiem, poszedłem do szkoły policealnej, też dla niej, z myślą o naszej wspólnej przyszlości... Dziękuję wszystkim, którzy przebrneli przez całość tekstu. (Nie bardzo mi wyszło to strzeszczanie.) Proszę o opinie, co myślicie?
  12. mokoto

    Hej :)

    Witaj, To też mój pierwszy post. Zaburzenia podobne jak Ty plus chyba mam początki depresji i dzisiaj czuję się wyjątkowo strasznie, chyba najgorzej od 2-3 miesięcy, co zmotywowało mnie, żeby tu napisać. Bardzo ciężko mi ze sobą wytrzymać. Chyba mogę powiedzieć, że nienawidzę siebie. Forum czytałem już lata temu, ale nigdy nie odważyłem się napisać.
×