Skocz do zawartości
Nerwica.com

Left Alone

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Left Alone

  1. Buddyści (z tego co sam zauważyłem, może po jakichś dziwnych buddystach patrzyłem) nie uznają Boga. Wydaje mi się, że dla nich Bóg jest energią wszechświata, naturą. A oni sami chcą osiągnąć wewnętrzny spokój poprzez medytacje, często jakieś prace z "energią". Ja jako Chrześcijanin w żadne energie nie wierzę. Wystarczy mi, że byłem na trzy dniowej bioenergoterapii. Terapeuta opowiadał, że można deszcz wywołać, gdy się chce, że poprzez jakieś tam określone medytacje można, gdy np. boli nas głowa po prostu powiedzieć sobie "głowa mnie nie boli" no i przestaje rzeczywiście boleć. Można podobno nawet tak schudnąć haha ba, nawet moja mama (kiedyś zafascynowana buddyzmem. Do czasu, gdy zauważyła co te zainteresowania z nią robią) zna faceta, który w parę miesięcy stracił chyba 40kg albo więcej. Właśnie dzięki medytacji. Terapeuta również przewracał ludzi nie dotykając ich, wiele rzeczy robił. Wydawało mi się to niesamowite. Potem dopiero zauważyłem skutki tych terapii, potem zacząłem oglądać, słuchać świadectwa ludzi, którzy byli bioenergoterapeutami, którzy pracowali z "energią", którzy zajmowali się okultyzmem.
  2. A jakie to ma znaczenie? Wybacz, że tak pytaniem na pytanie ale chciałbym pozostać choć trochę anonimowy.
  3. Właśnie. Dobrze byłoby, gdybyś napisała gdzie tej swojej winy upatrujesz. Rozumiem, że Ci ciężko o tym pisać ale jeśli oczekujesz pomocy, to opowiedz o problemie trochę dokładniej. I jeszcze wtrącę, że ja byłem w związku, niewiele dłuższym. Po zdradzie przez tą "drugą połówkę" rok albo i dłużej próbowałem zapomnieć o Niej. Zapomnieć się nie udało, bo to w końcu pierwszy poważny związek, ale teraz jak wracam myślami do tej dziewczyny, to wiesz co czuję? zupełnie nic. Ani smutku, ani radości, kompletnie nic. Wydawało mi się, że to już związek na zawsze, że ona jest idealna itp. Jakoś z 2 lata musiały przelecieć, żebym się przyzwyczaił do życia bez mojej byłej. No ale się udało, wiem że gdzieś tam jest jakaś Kasia, czy Klaudia, w której będę mógł się zakochać, i mi z nią wyjdzie. Może za 5 lat, może za 10 ale jest ta osoba, tego jestem pewien. Też do tego dojdziesz. Nie zaskoczę Cię pisząc, że do wszystkiego potrzeba czasu. No ale taka prawda. A tylko oczywiście nie myśl sobie, że poczekasz x lat czy miesięcy jeszcze i samo przejdzie. Czasowi warto pomagać. Pomagać nie zamykając się w sobie. Najgorsze jest zamykanie się na cały świat tylko przez to, że jedna osoba (nieważne, co do tej osoby czułaś) Cię zraniła. Owszem to bolesne, ale głupotą jest izolowanie się. Tym tylko pogarszasz sprawę. Zapijanie się na imprezach też nijak Ci pomoże. Samobójstwo, o którym wspominałaś tym bardziej. Nawet jeśli już nie zależy Ci na Twoim życiu, to pomyśl o Twoich rodzicach. Ty Po krótkim związku tak się przyzwyczaiłaś do partnera, że sobie rady nie dajesz, gdy odszedł (od Ciebie). Twoi rodzice Cię wychowywali i wychowują, są z Tobą o wiele dłużej, kochają Cię prawdopodobnie tryliard razy mocniej, niż Ty kochałaś/kochasz Twojego byłego. Pomyśl co oni by przeżyli, gdybyś Ty odeszła. I nie odeszła w sensie, że zerwała kontakt, tylko naprawdę odeszła, zmarła. Dobra ale kończąc moją straszliwie chaotyczną wypowiedź.. Izolowanie się, zamykanie na resztę to ogromny błąd, tym tylko pogorszysz sprawę. No bo nie tyle, że nie będziesz miała faceta, nie będziesz miała nikogo. kompletnie nikogo. Jeszcze raczej nie jesteś w tym na tyle pogrążona, żeby nie dało się z tym nic zrobić. Musisz pogodzić się z tym, że zerwaliście. Nie wierzę, żeby nie było nikogo, kto da radę wypełnić tą pustkę. No po prostu nie wierzę. Napisz dokładniej, czemu uważasz, że z Twojej winy zerwał z Tobą. Wtedy będzie można coś konkretnego doradzić. Tak myślę. Pozdrawiam :)
  4. No jasne, że potrzebny jest umiar. We wszystkim. Tylko właśnie problem polega na tym, że ja nie mam zupełnie nic innego. Książka/Film/Muzyka, koniec. I jako, że chcę to zmienić to pytam na tym forum jak to zrobić. Bardziej o to mi chodziło. Ja nie mam pomysłów, zwłaszcza że jestem BARDZO nieśmiały. Plus mam wiele widocznych od razu wad, przez które hmm jak to się mówi, wpadam w kompleksy. No i przez te kompleksy też zakładam (i nie umiem tego przezwyciężyć), że dana osoba nie będzie miała ochoty choćby podjęcia rozmowy ze mną.
  5. Left Alone

    Witam i ja

    Witaj człowieku pełen wiary :) Też byłem (i jestem nadal) zaskoczony. Pozytywnie oczywiście. Mam nadzieję, że bez problemu odnajdziesz się na forum. Pozdrawiam!
  6. Whoa, 24 lata? to istnieją tak starzy ludzie? haha bez przesady. Co do tych przyjaźni telewizyjnych/książkowych to dokładnie tak samo przez jakiś czas myślałem. No ale przecież znam paczki przyjaciół, którzy się ciągle ze sobą spotykają. A co do tych więzi to wiesz co? ja nawet nie chcę jakiejś mega mocnej mieć, po prostu przydałby mi się ktoś z kim mógłbym porozmawiać, wyjść, cokolwiek. A nie przejmowanie się samotnością to rzecz raczej nierealna. Samotność wytwarza uczucia, uczuć nie umiem stłumić. Nawet jakby mi się udało, to wtedy uczucie samotności wróciłoby po jakimś czasie, tyle że mocniejsze. Tak mi się wydaje. Pasję mam, jak napisałem wcześniej - muzyka. Nie tylko jej słucham. Też coś tam swojego "tworzę". To tak przy okazji skreślając trochę to co napisał Sesto, że uciekanie w muzykę daje ukojenie, ale szkoda życia. Z tego na pewno bym nie umiał zrezygnować. Okej, wracając jeszcze na sekundę do przemyśleń Pani "Starej".. Ciężko mi uwierzyć w zjawiającego się nagle "Super Ktosia". I właśnie wiem, że lepiej nie szukać na siłe, byle kogo byle był. Nie chcę tak, bo to jest oczywiste, że taka znajomość się zaraz rozleci. Z przeprowadzką to raczej będzie ciężko mając 17 lat, ucząc się jeszcze. Niezbyt wiem co robić. A zależy mi na tym, żeby zmienić swoje życie. Póki co jest nudne, puste. A moje teraźniejsze znajomości, skończą się, gdy internet padnie. Także taka znajomość marna raczej jest. A zresztą, przez internet się udaje przeważnie całkiem innego człowieka. Ale to temat rzeka, a ja znów się chcę rozpisać na tematy oczywiste i nieistotne. Tak więc postaram się tu skończyć swoją chaotyczną wypowiedź. W ogóle dziękuję Wam za odpowiedzi. :)
  7. Hej. Mam na imię Kuba, mam 17 lat. Piszę tutaj, ponieważ szukam pomocy. Pomocy w zwalczeniu samotności, ewentualnie w naucę życia samemu (nie chodzi mi tu tylko o kwestię związku. Także przyjaźni, znajomych itp.) Mój problem polega na tym, że nie mam ani jednej osoby, z którą mogę gdziekolwiek wyjść, cokolwiek zrobić, porozmawiać twarzą w twarz. Zero przyjaciół. To się za mną ciągnie od 6 lat. Przez sześć lat każdy mój dzień wygląda dokładnie tak samo. Pobudka, szkoła, powrót do domu, oglądanie jakiegoś filmu czy serialu na internecie, łóżko. I tak w kółko. No chyba, że jest wolne od szkoły to po prostu cały dzień coś czytam albo oglądam. Ostatni raz wyszedłem z kimś na podwórko jakoś z 3 lub 4 lata temu. Taki wyjątek. Mój kontakt z ludźmi wygląda tak, że raz na miesiąc lub parę tygodni ktoś z drugiego końca Polski, ktoś kogo nigdy w realnym świecie nie widziałem napisze coś do mnie na Gadu. A no i jest też mama, której mówię "cześć", gdy wróci z pracy. Czasem jeszcze w szkole ktoś się mnie zapyta coś typu "w której sali mamy?". Tylko dzięki muzyce jeszcze nie zwariowałem. Do mojego planu dnia napisanego trochę wyżej możesz sobie osobo właśnie te wypociny czytająca dodać muzykę. Ona mi towarzyszy przez prawie cały dzień. Naprawdę ważną rolę w moim życiu odgrywa muzyka. Problem także polega na tym, że mam uraz do młodych ludzi. W sensie bardzo mi nie podchodzi ich styl życia. Ogólnikowo to napisałem, przepraszam. Ale przynajmniej ja to tak odbieram. Nie znam człowieka moim mieście, w bliskim mi wieku, który by nie chwalił się, że właśnie spalił ileś tam gramów marihuany, albo, że wczoraj tak się "naje*ał", że coś tam. Albooo, że "je*ana ku*wa mać psiarnia" mu coś tam zawiniła wykonując tak naprawdę tylko swoją pracę. No nie znam. Ja takiego stylu życia nie zrozumiem, nie wiem być może to ja jestem w tym wszystkim najgorszy, bo nie podążam za tłumem. Swoją drogą nie lubię tłumów, jak jest gdzieś dużo osób jak na jakąś powierzchnię to pragnę jak najszybciej wyjść z tego miejsca. Ale dobra, koniec tego bełkotu. Do sedna. Pomimo tych lat życia samotnego wciąż przychodzą myśli, że beznadziejnie jest tak całkiem nikogo nie mieć, żadnego przyjaciela/przyjaciółki. Chciałbym albo to zmienić i jakoś się przełamać, wyjść gdzieś, poznać kogoś albo nauczyć się żyć z tą samotnością. Jakieś wskazówki? Dziękuję, jeśli ktoś wytrwał do końca, jestem pełen podziwu. Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru.
×