Bardziej chodzi o to, że ona nie rozumie tego, że ja lubię być sama. I myśli, że jak cały wolny czas spędzam w pokoju, to znaczy, że nic nie robię w nim. Inna sprawa, że to jest bardzo żywe dziecko, a ja jestem słaba psychicznie. Przyznam też, że mi się nie chce.
Co nie znaczy, że nie kocham tego dzieciaczka, bo kocham. I w sumie najbardziej jest mi właśnie przykro, że ona mi wmawia, że ja nic do niego nie czuje, że jestem bez uczuć. Do tego egositką, na którą nie można liczyć.
A właśnie uważam, że egositką byłabym jakbym chciała, żeby płacili mi za opiekę nad dzieckiem. A skoro tak się nie zachowuję, to chyba dowód, że chcę żyć dla siebie, nie?
No i inna sprawa, że wmawia mi ona też, że ja ciąglę chcę jakiejś pomocy od nich. I teraz nie wiem, czy ja jestem zapatrzona w jeden punkt i nie widzę realistycznie. Nie czuję bym prosiła ich o pomoc od dawna, dawna.
A co do ojca dziecka, to zazdroszczę jej jego wsparcia. Mało jest takich zżytych z dzieckiem ojców. Dlatego ona ma dużo czasu dla siebie. Stąd bardziej proszą mnie o pomoc, jak chcą gdzieś razem wyjść, bądź do pracy w tym samym czasie, jak ja akurat jestem w domu.
Już sama nie wiem, co myśleć.