Skocz do zawartości
Nerwica.com

dermaglif

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez dermaglif

  1. Właśnie haczyk jest tu, że jeśli się zdecyduję to wyjeżdżam na minimum 6 tygodni. Ściślej mówiąc do Austrii.
  2. Witajcie, mam dość nietypowy problem. Będę bardzo wdzięczna za pomoc, bo wierzę już tylko w internet. Moja "przygoda" z nerwica i depresja trwa już 4 lata. Do tego mam wkrętkę, że umieram na różnego rodzaju groźne choroby (przechodziłam już ziarnicę złośliwą, teraz chyba znów wróciła; do tego ostatnio mam nieuleczalne choroby układu trawiennego i stwardnienie rozsiane, rzadką chorobę neurologiczną i różności). Uczęszczam na terapię (jeśli to można nazwać terapią - widzę się z psychologiem średnio raz na miesiąc, nie ma miejsc na NFZ), swego czasu brałam leki, ale niestety wątroba zaczęła szwankować i musiałam przestać [fluoksetyna]. Przestałam brać lekarstwa mniej więcej w listopadzie, od tamtej pory było wszystko ze mną w porządku aż do teraz. Znów wracają okropne myśli o śmierci, ogarnia mnie niemoc, w każdej chwili mogę się rozpłakać i nawet nie potrafię nad tym zapanować. Dziś, dla przykładu, rozpłakałam się w szkole na przerwie po tym jak kolega powiedział mi "cześć", dosłownie nie wiem dlaczego. Poszłam się wypłakać do toalety i mi przeszło. Ciągle czuję narastający lęk, jakby siekiera wisiała mi nad głową i niczym nie mogę pozbyć się tych myśli. Źle sypiam, źle się czuję i wyglądam, ciągle jestem zła i smutna na zmianę, no same skrajności. Wraz z psychiatrą, psychologiem wydedukowaliśmy, że za bardzo wpływa na mnie otoczenie. W domu mam bałagan, 6 osób i nikt się do siebie nie odzywa od kilku lat (wiecie jakie to straszne, jak najukochańsze osoby dla mnie się nawzajem nienawidzą?), matka mojego chłopaka jest mega hermetyczna, nie chce tak jakby wpuścić mnie do rodziny (mimo, że leci piąty rok jak jesteśmy razem), ciągle pokazuje mi swoją wyższość a ja zwyczajnie czuje się przy niej gorsza. Kilka lat temu zaczęło mi się sypać zdrowie, bo ze strachu przed samotnością w nowej szkole schudłam 20kg w 3 miesiące (ważyłam 45 kg przy wzroście 170 cm), co było tylko równia pochyłą aby dalej psuć sobie organizm. No i mogłabym wymieniać w nieskończoność moje lęki i obawy, ale to nie ma najmniejszego sensu. Dostałam jednak szansę od losu, aby się ustatkować i odciąć od zgniłego towarzystwa - trafiła mi się dobra praca.. za granicą. No i tak się zastanawiam, jak ja mam sobie tam poradzić zupełnie SAMA, w obcym kraju, obcym środowisku z obcymi ludźmi tymbardziej, że mam problem porozumiewać się ze znajomymi.. Lęk jaki mnie ogarnia myśląc, że musze tam jechać jest nie do opisania, ale nie mam wyjścia - muszę zawalczyć. Ktoś może poradzić co zrobić aby dać sobie radę z niezłym bagażem emocjonalnym w całkiem nowym miejscu? Boję się, że mnie wyśmieją tam, nie będą lubić. Boję się, że dostanę ataku paniki w środku nocy i nikt nie przyjdzie, żeby przejść to ze mną (a mam te ataki dość często i nadal nie umiem ich opanować, co drugi atak kończy się na pogotowiu, bo boję się umrzeć). Rozłąka z moim chłopakiem to już w ogóle jest dla mnie coś kosmicznego, jestem od niego uzależniona a najgorsze jest to, że zdaje sobie z tego sprawę to nie mam ochoty z tym walczyć. Ktoś mógłby doradzić, pomóc choć troszeczkę jak sobie pomóc, jak się przygotować?
  3. Witajcie, mam dość nietypowy problem. Będę bardzo wdzięczna za pomoc, bo wierzę już tylko w internet. Moja "przygoda" z nerwica i depresja trwa już 4 lata. Do tego mam wkrętkę, że umieram na różnego rodzaju groźne choroby (przechodziłam już ziarnicę złośliwą, teraz chyba znów wróciła; do tego ostatnio mam nieuleczalne choroby układu trawiennego i stwardnienie rozsiane, rzadką chorobę neurologiczną i różności). Uczęszczam na terapię (jeśli to można nazwać terapią - widzę się z psychologiem średnio raz na miesiąc, nie ma miejsc na NFZ), swego czasu brałam leki, ale niestety wątroba zaczęła szwankować i musiałam przestać [fluoksetyna]. Przestałam brać lekarstwa mniej więcej w listopadzie, od tamtej pory było wszystko ze mną w porządku aż do teraz. Znów wracają okropne myśli o śmierci, ogarnia mnie niemoc, w każdej chwili mogę się rozpłakać i nawet nie potrafię nad tym zapanować. Dziś, dla przykładu, rozpłakałam się w szkole na przerwie po tym jak kolega powiedział mi "cześć", dosłownie nie wiem dlaczego. Poszłam się wypłakać do toalety i mi przeszło. Ciągle czuję narastający lęk, jakby siekiera wisiała mi nad głową i niczym nie mogę pozbyć się tych myśli. Źle sypiam, źle się czuję i wyglądam, ciągle jestem zła i smutna na zmianę, no same skrajności. Wraz z psychiatrą, psychologiem wydedukowaliśmy, że za bardzo wpływa na mnie otoczenie. W domu mam bałagan, 6 osób i nikt się do siebie nie odzywa od kilku lat (wiecie jakie to straszne, jak najukochańsze osoby dla mnie się nawzajem nienawidzą?), matka mojego chłopaka jest mega hermetyczna, nie chce tak jakby wpuścić mnie do rodziny (mimo, że leci piąty rok jak jesteśmy razem), ciągle pokazuje mi swoją wyższość a ja zwyczajnie czuje się przy niej gorsza. Kilka lat temu zaczęło mi się sypać zdrowie, bo ze strachu przed samotnością w nowej szkole schudłam 20kg w 3 miesiące (ważyłam 45 kg przy wzroście 170 cm), co było tylko równia pochyłą aby dalej psuć sobie organizm. No i mogłabym wymieniać w nieskończoność moje lęki i obawy, ale to nie ma najmniejszego sensu. Dostałam jednak szansę od losu, aby się ustatkować i odciąć od zgniłego towarzystwa - trafiła mi się dobra praca.. za granicą. No i tak się zastanawiam, jak ja mam sobie tam poradzić zupełnie SAMA, w obcym kraju, obcym środowisku z obcymi ludźmi tymbardziej, że mam problem porozumiewać się ze znajomymi.. Lęk jaki mnie ogarnia myśląc, że musze tam jechać jest nie do opisania, ale nie mam wyjścia - muszę zawalczyć. Ktoś może poradzić co zrobić aby dać sobie radę z niezłym bagażem emocjonalnym w całkiem nowym miejscu? Boję się, że mnie wyśmieją tam, nie będą lubić. Boję się, że dostanę ataku paniki w środku nocy i nikt nie przyjdzie, żeby przejść to ze mną (a mam te ataki dość często i nadal nie umiem ich opanować, co drugi atak kończy się na pogotowiu, bo boję się umrzeć). Rozłąka z moim chłopakiem to już w ogóle jest dla mnie coś kosmicznego, jestem od niego uzależniona a najgorsze jest to, że zdaje sobie z tego sprawę to nie mam ochoty z tym walczyć. Ktoś mógłby doradzić, pomóc choć troszeczkę jak sobie pomóc, jak się przygotować?
  4. dermaglif

    Brak diagnozy.

    Nie jesteś sam. Ja co wieczór myślę o ludziach, których dotknęło to, co mnie. Więc myślę także o Tobie. :) Generalnie rozmyslam duzo nad sensem tego wszystkiego. Łatwo mówić, panią. Jak ja mam być jego pania, skoro tak długo zle sie czuje i nie umiem znalezc zadnego sensownego rozwiazania dlaczego dzieje sie tak a nie inaczej, dlaczego ciagle cos mnie boli, dlaczego co chwile szpital, lekarz, badania.. ;/
  5. dermaglif

    Brak diagnozy.

    Nadobojczykowe i z tyłu głowy. 3 razy robiłam już USG - na jednym nic, na drugim tez nic, na trzecim guzy do 1cm, ale radiolog powiedział, że to zapalne a nie przerzutowe. Przez tydzień po ostatnim USG było okej ze mną, wierzyłam mu. Potem wróciły czarne myśli. Od wczoraj mam bardzo spłycony oddech, nadal boli mnie brzuch - naczytałam się o przepuklinie. POwrzechna choroba itd., ale ja oczywiście panicznie się boje, że w końcu coś mi się przez nią stanie.. A do lekarza nie pójdę, bo znów mnie odeśle z syropkiem na kaszel..
  6. dermaglif

    Brak diagnozy.

    Witajcie. Muszę się komuś wygadać, bo już dosłownie nie daję rady. Mam 19 lat, źródłem mej depresji jest fakt, zę od 3 lat choruje na "coś", czego nikt nie może/nie chce zdiagnozować. Powiększone węzły chłonne, ciągle bóle brzucha.. Ilości zwiedzonych specjalistów nie pamiętam nawet. Ilość badań, od najprostszych do najbardziej inwazyjnych przeszłam multum. Nikt nie zwraca uwagi na moje samopoczucie, tylko na wyniki badan, które są w porządku. Wszystko zaczęło się od zmiany szkoły (rozłąka z chłopakiem), cały wrzesień nic nie jadłam, prawie ciągle spałam i płakałam, aż w końcu on przeniósł się do szkoły w tym samym mieście, potem przeniosłam się tam też i ja. Schudłam 20kg, z pięknej krągłej dziewczyny zrobił się ze mnie wieszak. Do dziś waże 53kg, nie mogę przytyć, skóra na mnie wisi, ogólnie nie podobam się sobie. Mam 165 cm wzrostu. Wraz z nagłym spadkiem wagi zaczęły się kłopoty z żołądkiem, jelitami i i węzłami, które towarzyszą mi do dziś z mianem "niewiadomej choroby". Węzły ciągle bolą, powiększają się, mam mieszaną temperaturę ciała (36,6 - 37,5). Od małego mam skłonności hipochondryczne, wkręcałam sobie że to jakiś kosmiczny chłoniak. Bardzo dużo czytam na ten temat w internecie, i mogę śmiało powiedzieć, że mam większą wiedzę niż niejeden internista, co tak na prawdę mnie przeraża. W ogóle każdy najmniejszy sygnał ze strony mojego organizmu wpisuję w google i szukam przyczyny.. Przez 2 lata było to znośne, pogodziłam się z tym, że tak mam żyć, że jakoś muszę to znieść, ludzie chorują na gorsze rzeczy. W marcu br. zmarła babcia mojego chłopaka chora na.. nowotwór. Poznałam ją w czwartek, w niedziele już jej nie było. Rozmawiałam z nią na temat chorób, mówiła zebym koniecznie porobila badania itp. Kilka tygodni pozniej dostałam swojego pierwszego ataku paniki - drętwienie kończyn, palenie całego ciała, drgawki, chęć ucieczki i ten cholerny lęk, że zaraz umrę. Od tamtego czasu zaczęłam wariować - macam sobie węzły co 15 minut czy aby się nie powiększyły, w toalecie sprawdzam czy aby nie krwawię, ważę się dwa razy dziennie, temperaturę mierzę kilka razy dziennie.. Zaczęła swędzieć mnie skóra. Wczoraj wróciłam ze szpitala - miałam gorączkę i ostry ból brzucha w nadbrzuszu. Już drugi raz w tym miesiącu. Nikt nie chce powiedziec od czego to, spławiaja mnie stanem zapalnym i już. Nie wiem jak mam sobie radzić z tym wszystkim, marnuję sobie nerwy tylko na rozmyślanie czy jeszcze dużo życia mi zostało. Aktualnie nadal boli mnie brzuch i mam kłopot z oddychaniem, jak sobie pomyśle, że mam znów isc do lekarza i spiewac setny raz to samo to mam ochotę się zabić, tak po prostu, żeby to wszystko ominąć i mieć święty spokój. Kiedy pomyśle o tych wszystkich ludziach w moim wieku, którzy imprezują, są zdrowi to ogarnia mnie żal. Ja nie wyjeżdzam dalej niż do miasta, bo boję się, że coś mi się bedzie dziać, nikt nie zainterweniuje i umrę. W każdej przychodni spotykam ludzi minim 30 lat starszych ode mnie, w szpitalach tak samo. Mój narzeczony wyjeżdza ode mnie późnymi nocami, a rano wraca, bo boję się, że już go więcej nie zobaczę.. ;/ Czuję się gorsza, nie mogę już znieść tego, że to na mnie padło ganianie po lekarzach. Boję się umrzeć, boję się, że to jakaś straszna choroba, którą znajdą w ostatnim stadium. Bardzo często wyobrażam sobie swój pogrzeb, wyobrażam sobie żal mojego narzeczonego i wszystkich moich bliskich. Ciągle myślę, że nie będę miała już dzieci, własnego domu, bo po prostu umrę młodo i nie doczekam. Psychiatra dał raz leki, ale okazało się, że jestem uczulona - wtedy to na prawde myslalam, ze umre. wszystko sie spotęgowało. Jestem zapisana na psychoterapię, ale ten psycholog mi nie odpowiada, mam wrażenie, ze sie ze mnie smieje jak mu to opowiadam.. Dlatego szukam pomocy u kogoś z pola bitwy. :) Pozdrawiam.
×