Skocz do zawartości
Nerwica.com

Framboisee

Użytkownik
  • Postów

    22
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Framboisee

  1. Witam wszystkich bardzo serdecznie. W lipcu ubiegłego roku odbyła się moja pierwsza wizyta u psychiatry. Moim problemem były napady paniki, autoagresja, myśli samobójcze, wahania nastroju, napady płaczu oraz stany depresyjne. Lekarz przepisał mi Mozarin 10 mg/dzień oraz Absenor na stabilizację nastroju (2 tabletki, rano i wieczorem). Leki okazały się strzałem w dziesiątkę, bo już po kilku dniach poczułam się świetnie (pomimo wciąż utrzymujących się napadów paniki) i ten stan rzeczy trwał przez kilka kolejnych miesięcy. Na następnej wizycie zgłosiłam lekarzowi, że po lekach jestem trochę senna i śpię dłużej niż zwykle, co trochę przeszkadza mi w codziennym funkcjonowaniu. Psychiatra zmniejszył mi dawkę Absenoru i zwiększył Mozarinu do 20 mg dziennie ze względu na wyżej wspomniane ataki. No i tutaj zaczęły się schody. Po wprowadzeniu tych zmian zaczęłam coraz dłużej spać (nawet do 18h ciągłego snu w ciągu doby) i dopadła mnie kompletna demotywacja. Przestałam wychodzić z domu, zaniedbuję pracę. zaprzestałam aktywności fizycznej, zaczęłam tragicznie się odżywiać, czasami ciężko mi się zmusić do takich czynności jak kąpiel czy umycie zębów. I nie jest to na zasadzie "nic nie ma sensu, jestem nieszczęśliwa, więc po co mam się starać", tylko "mam to gdzieś, zwisa mi to, że śmierdzę i zaraz wywalą mnie z pracy, bo ją olewam". Zawsze chciałam nabrać większego dystansu do życia, ale tego, że popadnę ze skrajności w skrajność się nie spodziewałam. Dodam, że od zwiększenia dawki minęły już 3 miesiące. Czy ktoś z Was miał podobne doświadczenia? Czy istnieją jakieś antydepresanty, które mogłyby mnie pobudzić, czy raczej powinnam pogodzić się z takim stanem rzeczy? Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
  2. Bardzo dziękuję za odpowiedź. Tak, ostatnio mam sporo stresujących sytuacji (praca) i faktycznie moje objawy się nasiliły. Ale nawet jak jest w miarę spokojnie, zawsze znajdę powód, żeby siebie ukarać (czasami jestem w stanie wywlec jakąś sytuację sprzed kilku lat). O wizycie u psychiatry oczywiście myślałam, ale jak już podejmę decyzję, że udam się na wizytę, to zostaję sprowadzona na ziemię, a to przez lekarza, bo "przecież każdy się stresuje, poza tym to na pewno wina Hashimoto i nic z tym nie zrobię", a to przez kogoś bliskiego, bo "przecież leki uzależniają i otępiają, nie pakuj się w to". Jedyną osobą, która nieśmiało zasugerowała mi wizytę u psychologa była moja gastrolog, która przez wiele miesięcy bezskutecznie próbowała złagodzić moje gastryczne dolegliwości (bardzo silne i częste bóle brzucha). Dlatego mam potworny mętlik w głowie i chciałabym, żeby ktoś mi po prostu konkretnie doradził, co mogę zrobić, żeby sobie pomóc i w końcu po wielu latach udręki zacząć żyć normalnie.
  3. Witam wszystkich. Postanowiłam założyć ten wątek, bo pilnie potrzebują porady, a wiem, że w tym miejscu można spotkać ludzi z rozmaitymi doświadczeniami. Tak naprawdę każda odpowiedź będzie dla mnie cenna, bo nie mam z kim o tym porozmawiać, a boję się, że niedługo dojdzie do jakiejś tragedii… Żeby rozjaśnić sytuację, napiszę kilka słów o sobie. Mam 26 lat i od zawsze mam problemy natury psychicznej. Niemal od urodzenia miewam stany depresyjne, wahania nastrojów (napady histerii i euforii/podniecenia w ciągu kilku minut) oraz myśli samobójcze (ciągła wizualizacja własnej śmierci, szukanie sposobów na odebranie sobie życia). Sama nie wiem skąd to się wzięło. Wychowałam się w normalnej, pełnej rodzinie, bez awantur, nadużywania alkoholu i problemów finansowych. Od zawsze zmagam się z niską samooceną, nieśmiałością, poczuciem niższości wobec innych i nienawiścią do siebie samej. Do tego dochodzi nadwrażliwość, ogromna podatność na stres i ataki paniki w miejscach publicznych. Jednak od jakiegoś czasu moim największym problemem jest robienie sobie krzywdy… Nie daję już rady z ciągłym napięciem psychicznym, które często bierze się z niczego. Ot, po prostu jest. Jako małe dziecko (ok. 3-4 lat) zaczęłam obgryzać paznokcie i skubać skórki do krwi, co trwało aż do 23 roku życia. Później troszkę się opamiętałam, bo zaczęłam wstydzić się swoich dłoni, choć nawyk skubania i gryzienia skórek pozostał do dzisiaj. Jak uda mi się zapanować nad tym okropnym nawykiem i doprowadzić dłonie do normalnego stanu, to pojawia się stresująca sytuacja i znowu muszę chować ręce pod stół… Kilka miesięcy temu zaczęłam odreagowywać stres w inny sposób. Najpierw było to wyrywanie sobie włosów z głowy, później bicie się butelką z wodą po twarzy. Następnie przerzuciłam się na wbijanie paznokci w różne części ciała (brzuch, twarz, nogi, szyja) uderzanie w twarz pięścią lub butem z gumową podeszwą (chyba nie muszę mówić, jak okropne ślady mam po tym). Ostatnio „na topie” jest gryzienie się po rękach. Kiedy jestem zestresowana lub poirytowana, wbijam sobie zęby w rękę i mocno zaciskam szczękę. Trwa to tak długo, aż całkowicie się „rozładuję”. Czasami towarzyszy temu płacz, ba, wręcz histeria ! Warto wspomnieć o tym, że zdarza się to w rozmaitych sytuacjach. Np. jak mam stres w pracy, zawiesi mi się komputer, nie mogę czegoś znaleźć, albo nie potrafię czegoś zrobić. Bywa tak, że na zakupach w centrum handlowym, czy na spacerze z psem kumuluje się we mnie złość lub żal (bez powodu), wtedy chowam się przed ludźmi, podwijam rękaw i gryzę się po tych rękach, pozostawiając na nich bardzo głębokie, czerwone ślady. Wiem, że jeżeli tego nie zrobię, wybuchnę płaczem i ludzie będą patrzeć na mnie z politowaniem, co zresztą nie raz się zdarzyło. Nie raz, będąc w domu, złapałam za nóż i byłam gotowa pociąć sobie brzuch, nogi, albo ręce, ale zawsze się powstrzymywałam (strach przed bliznami). Dodam, że jakiś czas temu zdiagnozowano u mnie Hashimoto (TSH, ft4, ft3 w normie, bardzo wysokie przeciwciała). Opowiadałam endokrynologowi o swoich problemach, które on skwitował słowami „No wie pani, dzisiaj każdy jest zestresowany, taki urok tej choroby. Jak będzie pani miała kolejny atak, musi pani sobie wytłumaczyć, że nic złego się nie dzieje, to tarczyca daje o sobie znać”. Na pytanie, czy da się coś z tym zrobić, usłyszałam „nie bardzo” i wtedy mój świat jeszcze bardziej się zawalił… Powiedzcie mi proszę, czy naprawdę nie ma dla mnie ratunku ? Czy powinnam gdzieś szukać pomocy ? Robię sobie coraz gorsze rzeczy i boję się, że w końcu popełnię samobójstwo, albo zrobię krzywdę, której będę żałować do końca życia. Chorobę zdiagnozowano u mnie niedawno, a przecież moje problemy pojawiły się już w dzieciństwie. Powiedzcie mi proszę, co ja mogę zrobić ? Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi i serdecznie pozdrawiam.
  4. kobieta28, bardzo dziękuję Ci za odpowiedź w moim wątku, Twoje słowa, jak i pozostałych użytkowników bardzo mnie motywują ! Wiem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę...chyba to jednak prawda, że żeby pokonać lęk, trzeba się z nim po prostu zmierzyć i nawet wiem to z własnego doświadczenia, bo pamiętam jak to było z moją poprzednią pracą. Ja już dawno uświadomiłam sobie, że niszczę własne życie, ale nadal jakoś nie mogę się zmobilizować i skończyć z zawracaniem sobie głowy takimi rzeczami Tak, to prawda. Ja bez przerwy myślę i to negatywnie. Rzadko kiedy powtarzam sobie, że "dam radę, będzie dobrze, poznam nowych ludzi, usamodzielnię się, zarobię pieniądze, nie będą mieli mnie za obiboka" przeważnie jest tak "nie poradzę sobie, pewnie nikt mnie nie będzie lubił, wyrzucą mnie, jestem głupia". Zdarza się, że budzę się w nocy i nie mogę zasnąć ze stresu, bo ciągle myślę ! To jedyna rzecz, która tak naprawdę jest w stanie mnie jakoś podnieść na duchu. Byłam najsłabsza, a skończyłam jako jedna z lepszych. Przetrwałam dość ciężkie studia, nawiązałam fajne znajomości. Wiem, że potrafię, tylko bardzo niska samoocena jest dla mnie barierą ciężką do przeskoczenia... Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa. Chciałabym zmienić tok myślenia i przestać siebie za wszystko krytykować, tylko jak ? Tyle razy próbowałam i wciąż jest to samo. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem wobec siebie zbyt krytyczna. Absolutnie nie chcę, ale nie potrafię o swoje życie zawalczyć i to powoduje u mnie złość i łzy. Chcę korzystać z życia ile się da, ale sama stwarzam sobie jakieś przeszkody, problemy. Mam wiele zapału do pracy, a ludzie niestety mają mnie za zwykłego lenia Sama sobie na taką opinię zapracowałam. Mogę dodać jeszcze tyle, że wciąż stoję z miejscu. Szukanie pracy ogranicza się tylko do przeglądania ogłoszeń. Nie wysłałam ani jednego CV. Usprawiedliwiam się jedynie w ten sposób, że w moim mieście nie ma ciekawej pracy dla osób z wykształceniem podobnym do mojego. Większość moich znajomych powyjeżdżało do różnych miast Polski. I mi nadarzyła się taka okazja. Wiem już wszystko o firmie, w której miałabym pracować i wiem, że jest dobra atmosfera, świetne warunki, nie tylko finansowe, możliwość rozwoju. Bardzo chciałabym spróbować, ale oczywiście się boję i negatywnie nakręcam, że nie dam rady, że nie wytrzymam rozłąki z rodziną, że jako typowy introwertyk będę się strasznie męczyć w nowym miejscu, wśród nowych ludzi. Z drugiej strony myślę, że może właśnie taki wyjazd wzmocniłby mój charakter, udowodniłabym sobie i innym, że jednak jestem zaradna i samodzielna. Może dodałoby mi to wtedy pewności siebie ? Myślicie, że to realne ?
  5. Naprawdę trudno powiedzieć. Boję się pójść do lekarza rodzinnego po skierowanie, bo przed oczami mam sytuację, gdzie ten mi odmawia i tylko się skompromituję. Nie miałabym oporu przed pójściem prywatnie, bo tam płacę, dostanę to, czego wymagam i na pewno będę życzliwie potraktowana. Nie mam problemu z robieniem zakupów, np. ubraniowych, ale będąc w przymierzalni nigdy nie poproszę o inny rozmiar, tylko sama pójdę po mniejsze/większe ubranie, nie będę pani zawracać głowy, no i wstydzę się. Będąc w knajpie złożę zamówienie, a z zaczepieniem kelnera i poproszeniem o rachunek mam już problem, bo "nie chcę przeszkadzać, widzę, że jest zalatany". Nie wejdę do restauracji, w której nigdy nie byłam i nie zamówię jedzenia na wynos - a może nie da rady na wynos i zrobię z siebie głupka ? A co jak tam nikogo nie ma i będę sama ? Dziwnie tak. Nie ma mowy o wykonywaniu połączeń telefonicznych gdziekolwiek - jak mam problemy techniczne z dekoderem/komputerem/inne, zawsze proszę o to rodziców. Nawet do znajomych nie dzwonię, bo może akurat im w czymś przeszkodzę ? Nigdy nie odbieram połączeń od nieznajomych. Chciałabym podciąć włosy, ale nie pójdę do fryzjera, bo może akurat będą inne klientki i nie będzie miała dla mnie czasu ? Jak ja w ogóle mam czelność komukolwiek przeszkadzać i się narzucać ? Nie pójdę sama na basen, bo może będzie dużo ludzi, dojdę jeszcze ja i ciężko będzie pływać innym ? Najbardziej w tym wszystkim chyba boję się kompromitacji i jakichś niezręcznych sytuacji, że ktoś powie mi coś niemiłego, że komuś zawracam głowę, że powiem coś głupiego. Jeszcze trochę i zacznę wszystkich przepraszać za to, że żyję, chodzę i oddycham.Dlatego też siedzę ciągle zamknięta w swoim pokoju, bo wszystko mnie stresuje. Nawet najprostsze czynności, niezbędne do codziennego funkcjonowania.
  6. Dziękuję, że pytasz. No więc, niestety muszę powiedzieć, że bez zmian. Cały czas wyznaczam sobie jakieś granice " od lipca na pewno zacznę szukać pracy". Jest lipiec, to powtarzam sobie, że jednak w sierpniu i tak w kółko. "Posiedzę w domu, poduczę się angielskiego, będę miała większe szanse", "możliwe, że to moje ostatnie takie długie wakacje, więc z nich skorzystam, a od września wezmę się w garść" i wiele innych. Takimi argumentami oszukuję samą siebie. Obiecałam sobie, że pójdę do specjalisty, powiem o swoich lękach, ale oczywiście nic w tym kierunku nie zrobiłam, bo nawet głupie pójście do lekarza to dla mnie nie lada wyzwanie. Od kilku tygodni wybieram się po zwykłe skierowanie na morfologię i odkładam to w nieskończoność. Nie z lenistwa, a ze stresu. Prawie każda prosta czynność, która wymaga ode mnie kontaktu z drugim człowiekiem jest dla mnie często nie do nieprzezwyciężenia, co powoduje, że moja i tak już bardzo niska samoocena pogłębia się jeszcze bardziej. Chyba już zawsze będę tkwiła w tym bagnie.
  7. Tak, zaglądam tu od czasu do czasu :)
  8. Dzisiaj uświadomiłam sobie, że jednak nie dam rady. Lęk przed pracą, ludźmi, nowymi sytuacjami i ogólnie życiem jest zbyt duży, dlatego też postanowiłam zamknąć się w domu i tak przetrwać najbliższe lata. Co będzie później ? Nie wiem. Niestety wizyta u specjalisty to dla mnie też za dużo. Nie jestem w stanie wszcząć poszukiwań psychoterapeuty, bo nawet to wywołuje u mnie zbyt duży stres. Bardzo dziękuję Wam za wszystkie wskazówki oraz chęć pomocy i każdemu z osobna życzę wszystkiego dobrego. Pozdrawiam
  9. Bardzo dziękuję Wam za odpowiedzi :) Mam nadzieję, że tak będzie. Bardzo na to liczę. Tak, badałam i wyniki wyszły w normie. Jeszcze nie byłam, ale się wybieram w najbliższym czasie.
  10. Framboisee

    Depresja a hormony

    Od lat miewam stany depresyjne i bardzo intensywne wahania nastroju. Napady płaczu, myśli samobójcze, poczucie beznadziei - przez to wszystko przechodziłam. Stało się to na tyle dokuczliwe, że postanowiłam w końcu coś z tym zrobić, bo tak nie da się już żyć. Jednak nie zaczęłam od wizyty u psychiatry/psychologa. Ostatnio natknęłam się na artykuł dotyczący wpływu hormonów na nasze samopoczucie i dowiedziałam się, że zaburzenia hormonalne mogą powodować depresję i lęki. Czytałam też opinie czytelników i okazuje się, że wielu psychoterapeutów zaczyna rozmowę od pytania, czy z hormonami wszystko w porządku. Sama więc wybrałam się do endokrynologa i opowiedziałam o swoich objawach. Pani doktor bez wahania przepisała mi skierowanie na badania i okazuje się, że są odstępstwa od normy (podwyższony testosteron i prawdopodobnie nadmiar estrogenów). Teraz zastanawiam się, czy źródłem moich problemów faktycznie mogą być zaburzenia hormonalne. Chociaż wydaje mi się to trochę mało prawdopodobne. A czy Wy spotkaliście się z czymś takim ? Czy ktoś z Was miał, albo zna osobę, która miała depresję przez rozregulowaną gospodarkę hormonalną ? Czy uważacie, że taka zależność jest możliwa ? Będę bardzo wdzięczna za odpowiedzi :)
  11. Mam 25 lat, a paznokcie obgryzam od 4 roku życia. Moje palce, opuszki są zniekształcone, nieodwracalnie. Skórki obgryzam aż do krwi, wokół paznokci robią mi się obrzydliwe strupy i rany, a mimo to i tak je gryzę, mimo ogromnego bólu. Tak naprawdę palce trzymam w buzi prawie cały czas. Próbowałam już wszystkiego : gorzkie lakiery, malowanie paznokci, tipsy, zajmowanie rąk czymś innym, skubanie pestek dyni czy słonecznika. NIC kompletnie NIC mi to nie daje, bo zawsze te pazury i skórki zjem. Przeraża mnie to, bo czasami jestem w takim transie, że trudno nazwać to zwykłym obgryzaniem. To jest nachalne żarcie paluchów. I nieważne że boli, że krew mam na dłoniach, ustach, czy ubraniach, bo nie przestanę gryźć dopóki się nie uspokoję. Czy ktoś z Was ma, albo miał podobny problem i jakoś sobie z nim poradził ? Bo jestem bardzo ciekawa, czy dla mnie jest jeszcze jakiś ratunek. Pewnie napiszecie mi, że silna wola przede wszystkim. Owszem, zdarzało się, że paznokcie zapuściłam, pomalowałam, rany się wygoiły i moje dłonie wyglądały całkiem znośnie, ale nawet wtedy trzymałam palce w buzi i musiałam je chociaż delikatnie przygryzać, a z czasem oczywiście całkiem obgryźć i wrócić do punktu wyjścia. Czy to czas udać się do jakiegoś specjalisty ? Psychiatra, terapeuta ? Czy to ma sens ? Będę bardzo wdzięczna za wszelkie sugestie i z góry dziękuję :)
  12. To duży sukces, że coś jednak znalazłeś, a ja czuję, że nawet na to mnie nie stać...
  13. Ja mam bardzo podobnie. W dzień najchętniej nie wychodziłabym z domu i nie mogę doczekać się późnego wieczoru, bo wtedy czuję się lepiej, bezpieczniej. Może dlatego, że wtedy nie rzucam się w oczy tak jak w dzień, tak to sobie tłumaczę...
  14. Prakseda, tak, raczej mnie wspierali i byli przy mnie, kiedy tego potrzebowałam. Chociaż pamiętam sytuacje, kiedy celowo dawałam im znaki, że coś się ze mną dzieje (zawsze wstydziłam się mówić wprost o swoich problemach), moja mama potrafiła skwitować to słowami "oj wymyślasz, wyrośniesz z tego, przesadzasz, itp." czasami to moje marudzenie ją nawet wkurzało i miewałam poczucie, że jestem z tym wszystkim sama. Wiem, że gdybym powiedziała wprost, co mi dolega, że potrzebuję pomocy, to bym ją otrzymała, ale wolałam cierpieć w samotności, wstydziłam się.
  15. Bardzo dziękuję za informacje. Niebawem udam się do lekarza po skierowanie. Kika7, orientujesz się może jak jest z psychoterapią na NFZ ? Czy możliwe jest odbywanie spotkań regularnie raz w tygodniu, czy za każdym razem trzeba czekać na swoją kolej i wtedy spotkania mogą odbywać się nieregularnie ?
  16. carlosbueno, a próbowałeś to zmienić ? Jakaś terapia, cokolwiek ? Ciekawa jestem, czy w ogóle jest jakaś szansa, żeby uwolnić się od tego lęku. mentalvaccine mniej więcej Cię rozumiem. Wiele miałam takich sytuacji kiedy postanowiłam, że gdzieś pójdę (fryzjer, lekarz, urząd i inne) a wiałam sprzed samych drzwi, więc wiem jak podle musiałeś się czuć Super, że chcesz coś z tym zrobić, nie poddajesz się i próbujesz dalej. Chyba nic innego nam nie zostaje, jak upadać i się podnosić, bo najgorzej jest potknąć się i nie próbować wstać
  17. Kika7, czyli to nie musi być skierowanie od psychiatry, a od lekarza rodzinnego wystarczy ?
  18. Kika7, nie wiem czy to ma znaczenie, ale dodam, że ta niska samoocena nie pojawiła się nagle, a towarzyszy mi od zawsze. Już jako dziecko byłam bardzo zakompleksiona. Często płakałam bo nie podobałam się sobie i nie lubiłam tego, jaka jestem. Byłam chorobliwie nieśmiała i zamknięta w sobie. Mając 4 lata zaczęłam obgryzać paznokcie i trwa to do dzisiaj. Już w podstawówce pojawiły się u mnie myśli samobójcze, a w wieku 12 lat nałykałam się tabletek (do tej pory nikt o tym nie wie). Zastanawiam się skąd to się bierze ? Dlaczego ? J-23, na pewno jest wiele prawdy w tym co piszesz. W dzieciństwie czułaś się bezpiecznie, beztrosko bo miałaś nad sobą rodziców, którzy Cię chronili przed światem, ale Ty w tym dzieciństwie tkwisz nadal - próba stania się dorosłym (niebezpieczeństwa, odpowiedzialność i wszystko to co się z tym wiąże) wywołuje u Ciebie lęk. - nie raz doszłam do podobnych wniosków, ale z drugiej strony ja bardzo chcę, wręcz potrzebuję oderwać pępowinę, bo wiem, że dzięki temu nabrałabym dużej pewności siebie, a takie życie pod skrzydłami rodziców już mnie męczy. Ale za bardzo boję się zaryzykować, boję się porażek i bycia ocenianą przez innych. Mam wrażenie, że tak będzie od zawsze
  19. Kika7, dziękuję za odpowiedź. Dzieciństwo wspominam bardzo dobrze. Nigdy niczego mi nie brakowało, a nawet miałam więcej niż moi rówieśnicy. Nigdy mi niczego nie brakowało. Wychowałam się w normalnym domu, gdzie nie było nadużywania alkoholu, przemocy i awantur. Relacje z rodziną mam bardzo dobre. Można powiedzieć, że jestem oczkiem w głowie rodziców (najmłodsze dziecko). Czasami mam wrażenie, że mój problem częściowo bierze się stąd, że nigdy niczego ode mnie nie wymagali, zero obowiązków, wszystko podane na tacy. Tylko moja mama bardzo naciskała na to, żebym się dobrze uczyła i mimo wielkich starań, według niej zawsze mogłam więcej i lepiej. Odpuściła dopiero, jak poszłam na studia. Ja i moi bracia zostaliśmy wychowani dokładnie tak samo, a mimo to oni nie mają takich problemów jak ja. Mogę śmiało powiedzieć, że w ich życiu było więcej porażek niż jakichkolwiek sukcesów, a mimo to są bardzo pewni siebie.
  20. Witam wszystkich serdecznie. Mam na imię Karolina, mam 24 lata i chciałabym opisać swoją przypadłość, ponieważ nie mogę już tego dłużej dusić w sobie. Potrzebuję jakiejś rady, pomocy. Post jest dość długi, ale będę bardzo wdzięczna osobom, które dotrwają do końca i udzielą mi jakiejś rady. Mój problem to ogromny strach przed pójściem do pracy mimo tego, że o niczym bardziej nie marzę. Już jako dziecko nie mogłam doczekać się chwili, kiedy stanę się dorosła, samodzielna, będę mogła rozwijać się i zarabiać dobre pieniądze. Pierwsza możliwość pojawiła w wakacje po szkole średniej. Koleżanka zaproponowała mi wyjazd na miesiąc do Holandii, a ja oczywiście z euforią się zgodziłam, bo to było spełnienie moich marzeń : samodzielność i własne pieniądze. No i pojechałam, ale...na miejscu wpadłam w panikę i zaczęłam mieć myśli typu : że po co to wszystko, że nie dam rady, że przecież zrobię z siebie idiotkę. Poza tym towarzyszyła mi straszna tęsknota za domem, rodzicami, dosłownie po 2 dniach mojego pobytu tam. Z tego wszystkiego zaczęłam symulować chorobę, płakać, że boli mnie brzuch, łykałam nawet tabletki przeciwbólowe, a tak naprawdę nic mi nie było. Marzyłam tylko o tym, żeby wrócić i tak zrobiłam. Nawet nie spędziłam jednego dnia w pracy, nie spróbowałam. Przez całą drogę powrotną chciało mi się wyć, że nie dałam rady i jestem taka słaba. Już nawet nie wspomnę o tym ile pieniędzy przeznaczyłam na ten wyjazd... Później poszłam na studia. Wszystkie moje koleżanki pracowały, szukały różnych zleceń, chodziły na zajęcia dodatkowe, a ja nie. Bo się bałam. Bardzo im zazdrościłam, że nabywają doświadczenia, ale wmawiałam sobie, że jeszcze mam czas na pracę, że może lepiej korzystać z ostatnich lat beztroski. Nie powiem, studia były ciężkie, bardzo dużo czasu spędziłam na nauce, chciałam mieć najlepsze wyniki i to mi się udało. Ale co z tego ? Dzisiaj jestem magistrem bez perspektyw. Moje koleżanki uczyły się troszkę gorzej ode mnie, ale ze to znalazły świetne prace i dobrze sobie radzą. A ja ? Ja nawet nie szukam, a jestem rok po studiach. Mam mały epizod za sobą, jeśli chodzi o aktywność zawodową. Na ostatnim roku studiów pracowałam jako kelnerka. Samo podjęcie tej decyzji kosztowało mnie wiele nerwów i płaczu, że na pewno się nie zdecyduję, że jestem nikim, że sobie nie poradzę, że jestem za głupia i za brzydka na tę pracę. Ale po kilku dniach ostatecznie się zgodziłam, tylko dlatego, że mój pracodawca (moja dobra znajoma) sam do mnie zadzwonił. Oczywiście odbyło się bez wysyłania CV, czy rozmów kwalifikacyjnych, wiadomo. Bo gdyby to było konieczne, to na pewno bym się nie zdecydowała. Początki były bardzo trudne, nie radziłam sobie zbyt dobrze, ale dano mi szansę. Jak się później okazało, słusznie, bo zaczęłam sobie bardzo dobrze radzić. Z czasem nawet dostałam podwyżkę i premię, ale niestety...zaczęłam czuć jakiś dyskomfort, nie czułam się dobrze. Nagle poczułam jakąś presję, że muszę być najlepsza, chociaż nikt tego ode mnie nie oczekiwał. Nawet małe potknięcia sprawiały, że się załamywałam. No i zrezygnowałam, a mój pracodawca i współpracownicy naprawdę nad tym ubolewali. Oczywiście i tę decyzję zaczęłam sobie głupio tłumaczyć, żeby mieć czyste sumienie : przecież nie będę kelnerką po studiach, przecież nie chcę tego robić do końca życia, chcę się rozwijać, iść do przodu. Tłumaczyłam to sobie to też w ten sposób, że chociaż będę miała motywację do znalezienia nowej pracy, ale nic z tego... Od trzech miesięcy siedzę w domu. Owszem, przeglądam ogłoszenia o pracę codziennie, ale o wysłaniu CV nie ma mowy. Nawet przed chwilą miałam taką sytuację, że trafiłam na bardzo ciekawe ogłoszenie. Wiem, że miałabym sporą szansę na tę pracę. Ogłoszenie to znalazłam miesiąc temu, ale wysłanie CV odkładałam w czasie tak długo, jak tylko mogłam, aż w końcu dzisiaj sobie powiedziałam : muszę to zrobić, mam na to jeszcze tylko 2 dni, z racji tego, że rekrutacja dobiega końca. Z zapałem siadłam do komputera, weszłam na stronę internetową za pośrednictwem której mogę złożyć aplikację i co ? Nic. Nie wysłałam. Bo wpadłam w panikę. Zaczęłam płakać, wyrywać sobie włosy i bić pięścią w ścianę, że nie dam rady tego zrobić. Lęk jest zbyt duży. Strach przed tym, że zadzwonią, że będę musiała pójść na rozmowę, że się skompromituję i na pewno nie dostanę tej pracy. A jak dostanę ? To jeszcze gorzej ! Nowi ludzie, obowiązki, to straszne ! I sami widzicie... Bez przerwy tylko wszystkich okłamuję, że szukam, ale bezskutecznie. Jest mi tak wstyd przed rodziną i znajomymi, że czasami mam ochotę się zabić, serio. Niektórzy z Was mogą pomyśleć, że to zwykłe lenistwo. Ale tak naprawdę nie jest. Ja MARZĘ o tym, żeby mieć zajęty dzień od rana do nocy, mieć dużo obowiązków, pracować, rozwijać się, wyjść do ludzi. W poprzedniej pracy często spędzałam po 11 godzin po kilka dni pod rząd i wtedy czułam się taka spełniona i usatysfakcjonowana, bo naprawdę nie lubię marnować czasu. Poza tym strasznie przygnębia mnie to, że nie jestem w stanie pomóc finansowo rodzicom, którzy radzą sobie coraz gorzej. Pociesza mnie jedynie fakt, że mam troszkę oszczędności więc nie muszę prosić się od nich o pieniądze na nową bluzkę czy kosmetyk. Ale pieniądze się skończą, a poziom mojego załamania wzroście o 100%. Dobija mnie też to, że oni zawsze tak we mnie wierzyli, byli dumni z tego, że studiuję i dobrze sobie radzę i bardzo mi źle, że ich zawiodłam. Powiedzcie mi proszę, jak ja mam sobie z tym poradzić ? Pewnie większość napisze : przełam się, zaryzykuj i owszem, to jest jakaś myśl, wiem to z autopsji, że czasami warto zaryzykować, ale nie potrafię przełamać lęku. A nie chcę tak dalej żyć. To nie jest życie, tylko gnicie w łóżku od rana do nocy i popadanie w coraz większą depresję. A lata lecą... Bardzo dziękuję tym, którzy wytrwali do końca i będę bardzo wdzięczna za jakiekolwiek wskazówki. Pozdrawiam Was serdecznie.
  21. Witam serdecznie wszystkich forumowiczów. Mam na imię Karolina i mam 24 lata. Od jakiegoś czasu śledzę to forum, jednak dopiero teraz postanowiłam napisać, ponieważ zauważyłam u siebie niepokojące objawy i może wystąpiły one również u kogoś z Was. Chodzi o to, że od bardzo dawna mam niepokojące wahania nastroju. Zdarza się tak, że w pierwszej połowie dnia leżę w łóżku, płaczę i towarzyszy mi uczucie totalnej beznadziei, czasami nawet dochodzi do autoagresji (wyrywanie sobie włosów z głowy, bicie po twarzy) a po kilku godzinach pojawia się u mnie taka euforia, że mam ochotę krzyczeć, tańczyć, śpiewać i czuję, że mogę wszystko. To nie jest zwykła radość, a ogromne podekscytowanie, nadmiar energii, ciarki na całym ciele i gęsia skórka. Po chwili takiego podniecenia często znowu dopada mnie przygnębienie, kładę się i płaczę. Coś takiego spotkało mnie np. wczoraj i przyznaję, że bardzo mnie to zaniepokoiło, bo wydaje mi się, że to nie jest normalne i bardzo dziwnie się z tym czuję. Czy ktoś z Was przeżył coś podobnego ? Czy to znak, że powinnam udać się do specjalisty ? Jak sobie z tym poradzić ? Z góry dziękuję za odpowiedzi.
×