Witam wszystkich. Wiem, że może to jest temat jeden z wielu, a może następny taki ale chce wam napisać co mnie spotkało. W kwietniu zmarł mój dziadek, z którym byłem bardzo zżyty, razem z babcią mnie wychowywali itp. Na początku wszystko było ok rozumiałem to choć przeżywałem na swój sposób. Aż pewnego wieczoru przed weekendem majowym, zacząłem myśleć o temacie śmierci, co jest po drugiej stronie a co jeśli nie ma nic, nie ma Boga ? I wpadłem w taką paranoję i lęk, że od tego momentu cały czas myślę o śmierci normalnie nawał myśli, nie potrafię się skupić na niczym innym tylko o tym. Cały czas w głowie mam myśli przecież życie zaraz minie, już nie długo 30 potem 40 i śmierć. Do tego doszły problemy religijne oczywiście. Które mi czasami potrafią pomóc a czasami szkodzą. Mam 22 lata jestem Katolikiem, zawsze wierzyłem w Boga chodzę do Kościoła nie jestem jakimś gorliwcem pod tym względem, zwykłym człowiekiem który po prostu wierzy, mam swoje za uszami jak pewnie każdy, ale czasu nie cofnę. A tu nagle pękło wszystko jak bańka zacząłem mieć wątpliwości co do Boga, zawsze go miałem za przyjaciela za miłościwego a teraz widzę go czasami jako okrutnego. To mnie przygniata Ciągle się zastanawiam nad wszystkim czy to co robię Bóg widzi jako dobro czy zło. Nigdy nie miałem z tym problemu. A tu nagle wszystko prysło. Te ciągłe analizowanie i myślenie o śmierci, że koniec, że nic tam nie ma itp. Doprowadza mnie normalnie na skraj przepaści, mam wrażenie, że głowa mi od tego eksploduje czasami. Raz jest lepiej raz jest gorzej, ale nie umiem oderwać się od tych myśli. Wiem, że to nie jest normalne myśleć cały czas o tym, ale mam wrażenie, że te myśli zostaną mi w głowie na zawsze. Jak sobie tylko pomyśle o tym że kiedyś będę może mieć 70 lat to mnie na wymioty bierze od lęku Co wtedy będę myślał itp. Przez te natrętne myśli tracę kontakt z rzeczywistością, totalnie się zmieniłem zawsze byłem żywy uśmiechnięty teraz nie umiem się śmiać cieszyć bo cały czas w głowie mam tą myśl śmierć. Znajomi mi się pytają a tobie co jest itp. A ja nie umiem im tego powiedzieć. Przez te myśli czasami mam taki ścisk w klatce jakbym cały czas był pod wpływem stresu. Trwa to już tyle, że myślę nad wizytą u psychiatry albo u księdza jakiegoś nie wiem sam to wszystko mnie przytłacza. Można bać się śmierci ale chyba nie trzeba cały czas o tym myśleć prawda ? Co wy o tym sądzicie ? Opowiedział był coś więcej o tym wszystkim ale wydaje mi się że nie od tego jest forum. Proszę o poradę.