kochani!!! Otóż pisze tu ponieważ nie daje rady już żyć.
zacznę od początku. 8 długich lat tyle trwał nasz związek... Tyle 'TRWAŁA" moja rodzina dla której byłam w stanie poświęcić wszystko....
Związałam się z człowiekiem który używał wobec mnie przemocy psychicznej, emocjonalnej a także fizycznej. Wiedzialam że ma zaburzoną osobowość ,ale kochałam go , walczyłam o niego ..... ZAPISAŁAM GO DO AA , DAWAŁAM MU MOTYWACJE , SIŁE..... WALCZYŁAM RAZEM Z NIM. Próbowałam rozumieć go , podporządkowałam całe życie mu. Otworzyliśmy razem firmę w której harowałam jak wół po 14 godz dziennie. Wyniosłam go na piedestał...... wkońcu jego agresja tak rosla iż został skazany na wyrok za znęcanie się psychiczne i fizyczne w zawieszeniu na 4 lata. wyprowadzałam się od niego po 1000 razy i tyle też razy wracałam z nadzieją że wszystko się ułoży. Byłam zdradzana wielokrotnie. Wkońcu ostatecznie wyprowadziłam się od niego wraz z 5 letnim synkiem.
Nadal go kochałam ale chciałam aby zrobił coś z sobą, chodzil na terapie, aby pracował nad sobą..... dlatego nie wybaczałam mu , myślałam że potrzebuje dostać kopa aby wziąć się w garść ....... CAŁY CZAS WALCZYŁAM O NASZĄ RODZINĘ KTÓRA BYŁA DLA MNIE SWIĘTOŚCIĄ. On po 3 miesiącach uświadomił mi że się zakochał, że to ja zniszczyłam nasz związek, naszą rodzinę , że starał się aż (?) 3 miesiące a ja traktowałam go wtedy ja szmate. Gdy tylko się widzimy obwinia mnie o wszystko, jest agresywny a JA GŁUPIA NADAL GO KOCHAM . I tak bardzo cierpie. Byliśmy jednością, rodziną a teraz on wyjeżdza do niej na weekendy , dotyka ją... a przecież to ja znam i kocham każdy milimetr jego ciała. Nie wyobrażam sobie żyć bez niego . To jest jak narkotyk ,a ja nie potrafie wyjść z tego nałogu mimo tego że na dłuższą mete nigdy nie byłam z nim szczęśliwa