Cześć. Trafiłam tutaj bo potrzebuję pomocy jak wytrwać do wizyty u psychologa. Odkryłam niedawno, ze mam depresję. Wcześniej nie wiedziałam, dopiero ktoś mi podpowiedział, że to może być to.
Wcześniej tylko sobą pogardzałam. Mam stany nie odczuwania emocji w ogóle. Co nie jest z oczywistych względów dobre. Lub stany kilku dniowe - tygodniowe kiedy nie robię nic, poza spaniem i płakaniem. Jest mi ze sobą tak niedobrze, że autentycznie odczuwam nudności. Mam ochotę zasnąć i nie budzić się nigdy, ale o samobójstwie nie myślę, bo nie stać mnie na to…
Kiedyś byłam szczęśliwa. Nie smuciłam się dłużej niż 1 dzień, bo kolejny dzień był nową szansą. Myślałam, że mogę być kimkolwiek tylko zechcę. Potem było 5 lat studiów, których nie chciałam, robiłam je ze względu na rodziców, takie mieli oczekiwania. W końcu rok temu rozpoczęłam naukę na wymarzonym kierunku… a teraz boję się, że go zawalę… Bo nie mam mocy robić czegokolwiek. Nic mi się nie chce. Jestem na siebie zła, że nic nie robię.
Taki stan utrzymuje się około pół roku, jest lepiej lub gorzej, ale coraz częściej bywa gorzej. Mam chłopaka, przyjaciół, znajomych, ale czuję się tak bardzo samotna. Mój chłopak też miał lub ma podobne stany. Wcześniej nie rozumiałam go, denerwowało mnie, że nie interesuje go tak wiele rzeczy, że tak wiele rzeczy zawalił. Katowałam go tekstami, że musi się wziąć w garść. W ogóle tego nie rozumiałam.
Istnienie boli, więc wyłączam emocje. Potem brak odczuwania czegokolwiek zaczyna doskwierać i desperacko szukam bodźców. Oglądam się za innymi facetami, prowokuję sytuacje, w których mogłabym zdradzić, chcę poczuć jakikolwiek dreszczyk emocji. Zatapiam się w muzyce do tego stopnia, że nic innego się dla mnie nie liczy… Potem czuję się strasznie. Jestem na siebie zła. Chciałabym kochać mojego chłopaka, bo wiem, że nie bez powodu jesteśmy razem. Wiem, że jest to człowiek, z którym mogłabym spędzić życie, ale nie wiem czy coś do niego czuję… Jestem zagubiona.
Kiedyś myślałam, że sensem życia jest miłość. Potem odkryłam, że można być w fajnym związku, a mimo tego jesteśmy skazani na sytuacje kiedy jesteśmy sami. Np. śnimy sami. To spowodowało, że odkryłam, że sensem życia nie może być tylko miłość, trzeba być samym ze sobą szczęśliwym i nie znalazłam żadnego innego sensu życia… Po prostu wydaje mi się, że moje życie sensu nie ma.
Miałam też moment kiedy szukałam Boga, poznałam ludzi, którzy mówili, że codziennie czują jego obecność, są szczęśliwi i rzeczywiście na takich wyglądali. Też tak chciałam! Ale z jakiegoś powodu nie wyszło. Pokazali mi, że upijanie się, imprezy, przygodny seks dają chwilową przyjemność, ale nie trwałą radość z życia. Nie da się nie zgodzić, prawda? Ale nie znalazłam niczego co by mi zastąpiło te chwilowe przyjemności… Boga nie odnalazłam, co spowodowało jeszcze większe pogorszenie nastroju i odczucie beznadziejności. Teraz zażywam używki, żeby chociaż na chwilę poczuć się szczęśliwą.
Nie wiem czego chcę, chciałabym się zapaść pod ziemię albo nieustannie płakać… Jestem tak strasznie zagubiona, ale też wściekła na siebie, że przecież nic złego się nie dzieje, powinnam być szczęśliwa… Na psychologa mnie nie stać, więc czekam na wizytę, a trochę jeszcze poczekam. Chociaż zaczynam się zastanawiać, czy nie przydałby się psychiatra…