Skocz do zawartości
Nerwica.com

flowerpower

Użytkownik
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez flowerpower

  1. flowerpower

    Czy to ddd?

    Mam nadzieję, bo chyba zagoszczę tu na dłużej :) Dla mnie najgorsze jest to że nie potrafię się z przeszłością rozliczyć/zapomnieć.
  2. Mój mąż uważa że to jak handel wymienny, i nie na tym powinno się opierać małżeństwo. Ale tak naprawdę to ty masz rację. On dostaje coraz więcej (mam tu na myśli np. sferę łóżkową) a ja na nic nie mogę liczyć w sferze emocjonalnej. On jest zadowolony, ja się cieszę że on się cieszy, ale sama w pewnych sferach nie czuję się spełniona. A jeśli chodzi o sprawy łóżkowe to doszło u mnie nawet do tego że nie jestem w stanie poczuć podniecenia dopóki nie zobaczę że jemu jest dobrze. A z obawy że mnie zostawi robię rzeczy których wcześniej nie chciałam. Choć nie okazały się takie straszne jak myślałam, a nawet wręcz przeciwnie, są fajne i podniecające, ale pobudki dla których godziłam się to robić na początku nie były najlepsze.
  3. flowerpower

    Czy to ddd?

    Witam. W sumie od niedawna znam pojęcie ddd i zastanawiam się czy ja też pochodzę z takiej rodziny. Od kiedy pamiętam moi rodzice ciągle się kłócili.Od zawsze. O wszystko. Ojciec po ślubie dopiero wyprowadził się z rodzinnego domu i poznał smak życia bez rodziców więc korzystał do woli chodząc do kolegów i pijąc. Matka przestała korzystać z życia bo tuż przed ślubem okazało się że jest w ciąży. Podobno oboje bardzo się cieszyli z tej wpadki. Tyle że jakoś ja widzę to inaczej. Jak miałam 3 miesiące to wywieźli mnie do dziadków na cały miesiąc żeby matka mogła się uczyć do sesji poprawkowej (oczywiście ja tego nie pamiętam ), bo ojciec był zbyt zajęty życiem towarzyskim żeby się mną zająć. Później dopóki nie skończyłam 3 lat i nie poszłam do przedszkola to w okresie od jesieni do wiosny oddawali mnie do drugich dziadków (którzy mieszkali blisko) bo uznali że mają złe warunki do wychowywania dziecka w tym okresie jesienno-zimowym (że zimno w mieszkaniu, wilgoć, grzyb itd) - tyle że inne rodziny jakoś sobie radziły i nie oddawały swoich dzieci. Ja choć tego nie pamiętam podobno bardzo to przeżywałam. (Może dlatego sama nie jestem w stanie zostawić swoich dzieci - mają 4 i 5 lat a ja przez długi czas miałam wielki problem żeby wieczorem gdzieś wyjść i zostawić dzieci pod opieką dziadków, nie mówiąc już o zostawieniu na noc beze mnie - to akurat jeszcze nigdy nie miało miejsca :) ). Później już na dobre zamieszkałam z rodzicami. Jeśli gdzieś mnie wywozili to tylko na wakacje. I teraz zaczynają się moje wspomnienia. Jedyne co pamiętam z dzieciństwa to ciągłe kłótnie. O wszystko. Matka wiecznie nafochowana, ojciec wkurzony itd. Nawet specjalnie nie pamiętam żeby się mną zajmowali jak byliśmy w domu. Bawiłam się albo z dziećmi sąsiadów, albo sama w pokoju. W zasadzie to nie pamiętam żebym kiedykolwiek się w cokolwiek z rodzicami bawiła. Zajmowali się mną dopiero wieczorem jak szłam spać. Wtedy czytali bajkę i usypiali, ale poza tymi sytuacjami nic innego nie pamiętam. Pamiętam za to doskonale jak za byle g..... matka mnie tłukła. Sznurem od żelazka. Nie przypominam sobie żeby kiedykolwiek próbowała mi wytłumaczyć na spokojnie że coś źle robię, że tak nie wolno, albo żeby karała mnie w inny sposób. Od razu chwytała za sznur i lała. Pamiętam do dziś jakie miałam pasy sine na tyłku od tego. Później dziadkom musiałam kłamać że ze schodów spadłam (choć wiem że nigdy w to nie wierzyli) a później matka się dziwiła że jej nie znosili. Ojciec nigdy nie stanął w mojej obronie. Nie bił mnie. Czasem krzyczał, ale to już jak byłam starsza, ale nigdy też nie stanął w mojej obronie. Najgorsze jest to że matka do tej pory przechwala się tym że mnie biła sznurem od żelazka i jest z tego dumna. Nie rozumie że moje posłuszeństwo było spowodowane strachem, a nie dobrym wychowaniem. Najgorsze że przecież byłam dzieckiem i wielu rzeczy nie rozumiałam, że coś robię źle, że tego nie wolno itd. Zamiast wytłumaczyć to ona się wściekała że przynoszę jej wstyd i dawała manto. I to czasem za takie głupoty, np: 1. bo pocięłam książkę 2. jak szłyśmy w gości, ja wbiegłam w kupę zgrabionych liści się pobrudziłam i musiałyśmy się wracać żebym się przebrała 3. zapytałam się znajomej matki w którym jest miesiącu ciąży (za to po łbie dostałam) itd dodam że to są sytuacje gdy miałam jakieś 4-5 lat. I nie wiem, może nie mam racji, ale czy to jest od razu powód żeby katować dziecko sznurem od żelazka??? Matka też ciągle strzelała fochy. I nie była zbyt delikatna jak się wkurzała. Pamiętam jak kiedyś nawrzeszczała na ojca że jeśli czegoś nie załatwi to ma cyt. "spierdalać z domu". Krzyczała to przy małym dziecku (miałam wtedy też ok. 5 -6 lat). Pamiętam jak kiedyś w okresie później podstawówki wyszłam z koleżankami na spacer wieczorem. Miałam być w domu na 19 lub 20 (nie pamiętam) i nie wróciłam. Bo akurat spotkałyśmy jakiegoś chłopaka który mi się podobał więc chciałam chwilę z nim pogadać. Po jakiś 15-20 minutach od mojego spóźnienia zobaczyłam matkę która z furią mnie szukała po osiedlu. Nie dość że narobiła mi wstydu to jeszcze w drodze do domu mi groziła że wybije mi zęby i mi się odechce włóczyć po osiedlu. Na szczęście to były już czasu kiedy mnie tak nie lała więc na groźbach się skończyło. Były też głupie sytuacje kiedy przychodziły do mnie koleżanki i ja je czymś częstowałam. Matka wracała z pracy i o coś zostało zjedzone i afera bo ona kupuje a później tego nie ma. To przestałam częstować koleżanki, nawet jak się pytały czy mogą się poczęstować no bo później nie chciałam słuchać gderania matki. Najgorsze że matka przed znajomymi to była milutka, słodziutka i później sama moje koleżanki częstowała a one na mnie patrzyły jak na wariatkę i skąpca. Że to niby ja byłam taka niedobra i nie chciałam ich częstować. Przykładów z dzieciństwa mogłabym mnożyć, ale to za dużo. Te najbardziej utkwiły mi w pamięci. Niestety to że stałam się dorosła i samodzielna nie przeszkodziło jej w dalszym wtrącaniu się w moje życie i strzelaniu fochów. Nigdy nie mogłam nic zrobić jeśli jej się nie podobało. Zawsze uwielbiałam tatuaże - to moja pasja. Może dziwna pasja, nie wszyscy to zrozumieją, ale po prostu kocham tatuaże i już. Zrobiłam po kryjomu bo bałam się przyznać bo wiem że ona ich nie znosi. O jednym się dowiedziała i była afera. Że mam za dużo pieniędzy, że jestem głupia itd. Ale jak ona wydaje pieniądze na papierosy to już nieważne. Bo jakim prawem ja jej się wtrącam, to jej pieniądze i jej sprawa. Chcieliśmy kupić z mężem nowy samochód. (Oboje pracujemy, dosyć dobrze zarabiamy.) Afera. Że nie możemy. Bo ona później nie będzie za nas spłacać kredytu. Poza tym uważa chyba że powinna być najważniejsza w moim życiu. Pamiętam jak pochwaliłam się jej kiedyś że dostałam podwyżkę w pracy. No to się ucieszyła ale przestrzegła żebym nic nie mówiła mężowi bo będzie się wściekał że zarabia mniej ode mnie (!), a potem sama pyta ile zarabiam!! To co? Mąż nie może wiedzieć, ale ona musi?? Najgorsze jest to że ma też drugą twarz. Potrafi był miła i kochana. Oddała mi i mężowi mieszkanie (może raczej użyczyła na czas nieokreślony), żebyśmy nie musieli wynajmować, i mogli wybudować sobie dom, a sama przeniosła się do mojego ojca z którym wiele lat temu wzięła rozwód. Niby dużo potrafi dla mnie poświęcić, choć z drugiej strony czuję że robi to po to by móc mną dalej dyrygować. No bo przecież ja Ci dałam mieszkanie, dałam to, zrobiłam tamto a ty mnie nie słuchasz. Matka swoimi fochami ciągle szantażowała że się wyprowadzi, przez to bałam się cokolwiek wbrew jej zrobić. Posuwała się też do szantażu. Np jak nie chciałam wziąć ślubu kościelnego, to odgrażała się że nie przyjdzie. Oczywiście przyszła ale szantaż musiał być. Potrafiła też moim kosztem pokazać jaka to ona jest wspaniałomyślna i cudowna: w okresie kiedy moi rodzice się rozstali, rodzice mojego kuzyna też się rozwodzili. I mój kuzyn postanowił ojca do sądu podać o podwyższenie alimentów. Ja wtedy stwierdziłam że może też powinnam (to był czas kiedy z ojcem w ogóle kontaktu nie miałam), ale matka mi odradziła. Ale to nie było z mojej strony jakieś zaawansowane działanie, raz o tym wspomniałam, ona powiedziała że nie ma sensu i tyle. Na tym koniec. Po wielu latach, kiedy relacje między mną a ojcem się ułożyły całkiem nieźle matka mu o tym powiedziała cyt. dlaczego bo jak to sama stwierdziła "ona mnie wtedy odwiodła od tego pomysłu". Ojciec się wkurzył, pokłóciliśmy się po tym bardzo. Do tej pory tego nie rozumiem po co to zrobiła. Jaka matka kosztem własnego dziecka pragnie siebie w lepszym świetle postawić? Mam ciotkę która ma naprawdę wyrodną córkę (a raczej miała wyrodną córkę, bo córka się opamiętała i teraz jest ok) i ciotka choć też nie miała długi czas z córką w ogóle kontaktu (z winy córki) to złego słowa nie powiedziała o niej nigdy, bo to jej córka i ją cały czas kochała. I opłaciło się. Odzyskała córkę. A moja matka się dziwi że prawie z nią kontaktu nie utrzymuję. Czy ja przesadzam czy też moja rodzina podchodzi pod ddd?
  4. Rola potulnej żony mi nie odpowiada, inaczej bym nie narzekała. I owszem boję się jego reakcji na coś co bym zrobiła bez jego zgody. I chcę z tym walczyć, bo tak nie może być. Prawda jest taka że nigdy o sobie nie decydowałam. Najpierw rządziła mną matka (jak robiłam coś wbrew jej woli to był foch), teraz mąż. Mam po prostu dosyć.
  5. Chyba oboje powinniscie naauczyc sie i stawiac grance i mowic dokladnie o co wam chodzi . I nie tylko w stosunku do tesciowej ale i do siebie Próbuję czasem mówić. Ostatnio po moich bezsensownych scenach zazdrości mu tłumaczyłam dlaczego tak się zachowuję, jak się czuję itd. To było ze 2 miesiące temu. Najpierw mnie wyśmiewał że głupoty sobie wymyślam (z niską samooceną). Później rozmawialiśmy i obiecywał poprawę że zacznie bardziej okazywać uczucia. Fakt częściej przytula ale reszta się nie zmieniła. Nigdzie mnie nie zabrał, choć wyraźnie mu mówiłam że chciałabym czasem gdzieś wyjsć, nawet powiedział że będzie o tym pamiętał. Jak widać pamiętał przez 5 minut. Warczeć dalej warczy, zwłaszcza jak mu coś w pracy nie idzie, a przecież to nie moja wina. Niech powarczy na koleżanki z pracy, nie na mnie. A jak mu ostatnio w czymś z pracy pomogłam, to nawet pół słowa dziękuję nie usłyszałam. Nie wiem już sama. Są dni kiedy jest dobrze, naprawdę dobrze, ale tak mniej więcej co drugi dzień jest beznadziejnie. Oczywiście to moja wina bo ja się czepiam. Może i się czepiam. Może jak urodzę dziecko to moje hormony przestaną wariować i się uspokoję i znów wrócę do roli potulnej posłusznej żony która nie ma nic do powiedzenia. Najgorsze jest to że popełniłam ostatnio wielki błąd - zrezygnowałam z terapii, po jednej wizycie. Po samej wizycie czułam się świetnie. Między mną i mężem zaczęło być dobrze. Chyba mnie to zmyliło, bo pomyślałam że damy radę, że trzeba tylko rozmawiać, a widziałam że mąż niechętnie patrzy na tą terapię, i pod pretekstem że to jednak prywatnie i trzeba za terapię płacic to z niej zrezygnowałam. Baaardzo bardzo żałuję, bo już następnego dnia mąż znów pokazał jak bardzo mnie "kocha" i jak mu zależy na tym żeby było między nami dobrze. Tzn niby potem przepraszał ale... myślę że jak poszłam na terapię to go trochę wystraszyło, a teraz znów poczuł się pewniejszy siebie. No ale cóż. Spróbuję na terapię wrócić, może tym razem w ramach nfz w końcu na coś te moje składki idą, a ja w ogóle z tego nie korzystam...
  6. Oczywiście że tak. Wcześnie stracił ojca i jego matka zrobiła sobie z niego swojego partnera. Moi rodzice mieli siebie i mnie nigdy nie dopuszczali do spraw dorosłych. Zawsze słyszałam "nie wtrącaj się to sprawy dorosłych", a moja teściowa od dzieciństwa mojego męża traktowała jak partnera i rozmawiała z nim o wszystkim. Zresztą przez długi czas chciała być tą pierwszą w naszym związku. Np jak planowaliśmy ślub i sami wszystko organizowaliśmy i sami znaleźliśmy lokal to ona miała pretensje że jak to sami wybraliśmy tak bez konsultacji z rodziną?? Albo po ślubie jechaliśmy do znajomych, a moja teściowa dzwoni do męża i mówi że jest w sklepie i ma ciężkie zakupy i żeby po nią przyjechał. A on że nie może bo jedziemy do znajomych itd. I o, psikus. Bo jak to on do znajomych jedzie jak ona ma ciężkie zakupy. A on oczywiście nie wiedział o tym wcześniej, ale teściowa przywykła że on jest na każde jej zawołanie. Po urodzeniu pierwszego dziecka też chciała grać pierwsze skrzypce. Jeszcze w szpitalu pamiętam jak przyjechała, akurat wtedy kiedy mieliśmy wychodzić z dzieckiem ze szpitala. I ja się szykowałam do wyjścia, synek płakał więc powiedziałam mężowi żeby dał mu smoczka. No to on daje smoczka, a teściowa: NIE DAWAJ MU SMOCZKA!! I podważa moje zdanie. I co mąż ma biedy zrobić? Albo ubrałam się i chciałam synka ubrać a teściowa stoi przy tej kuwetce w której dzieci w szpitalu leżą i dojść mi do dziecka nie daje bo cyt "nie potrzeba tylu osób do ubierania dziecka". Mąż trochę ją utemperował, choć ze względu na wiek to nie jest niestety takie proste. A obecnie to wygląda tak że np. mąż spotyka znajomego i mówi mi o tym że go spotkał. Ja pytam: co u X słychać? Mąż: Wszystko w porządku. I koniec rozmowy. Przychodzi teściowa i mąż mówi jej też że spotkał X. I że ten powiedział to, że tamto, a jego córeczka to choruje, chodzi do przedszkola, itd itd. I cała rozmowa ze znajomym prawie że z kropkami i przecinkami dokładnie zreferowana. Albo wraca mąż z synem z jakiejś imprezy dla dzieci na którą ja pójść nie mogłam. Wracają i pytam jak było. Jednym zdaniem odpowiada że tak sobie. Dzwoni teściowa i dopiero wtedy jak mąż mówi to teściowej co mój synek na tej imprezie dla dzieci robił, to ja się dokładnie o wszystkim dowiaduję. I tak jest bardzo często. Mąż twierdzi że to dlatego że teściowa po prostu go dokładnie wypytuje a ja.... Ja może też powinnam go mocniej wypytywać ale ... no właśnie ... nauczona z dzieciństwa nie chcę być nachalna z pytaniami. Ogólnie tak z różnych względów czuję że to ona jest kobietą jego życia a nie ja. Ale może to też wynika z zazdrości, że on ma takie dobre relacje z nią, a ja ze swoimi rodzicami nie?
  7. Tak, chyba tak... Ale ja naprawdę jestem straszną pedantką i jak widzę bałagan to cholery dostaję, i nie jestem w stanie się zrelaksować czy odpocząć.
  8. Ja nie wiem czy ze mną jest coś nie tak, czy z moim mężem. Chętnie znów usłyszę jakąś postronną opinię. Z tym że temat nie dotyczy już zazdrości, ale spraw codziennych. W piątek po pracy jechaliśmy z mężem na działkę na cały weekend. W domu panował straszny bałagan więc uprzedziłam domowników że w poniedziałek jak wrócimy z pracy to sprzątamy, bo w niedzielę wracaliśmy późno i już nie miałam sama chęci na sprzątanie. Dodam że był naprawdę straszny bałagan. Do dzieci do pokoju w ogóle nie dało się wejść. No i wróciliśmy w poniedziałek po pracy do domu, a mój mąż co? On jedzie do mamy bo jest dzień matki!. Wyszedł o 19, wrócił o 21. Zostawił mnie z dziećmi i bałaganem samą. Dodam że jestem w ciąży i już szybko się męczę. Co prawda łaskawie powiedział żebym odpoczęła i jak on wróci to mi pomoże sprzątać, ale kto się bierze za sprzątanie o 21? Poza tym ja nie znoszę bałaganu i jak w domu jest bałagan to nie jestem w stanie usiedzieć w miejscu, a już tym bardziej się relaksować. No i posprzątałam sama. W dwie godziny się uwinęłam prawie ze wszystkim. I teraz jestem na niego trochę zła, bo wiedział że mieliśmy sprzątać. Mógł mi pomóc a do matki jechać później, w końcu ona o 20 spać nie chodzi. Mogliśmy oboje w godzinę się uwinąć i mógł sobie do mamusi jechać. Takie jest moje zdanie.
  9. eh, mój małżonek twierdzi że wyszedł tylko dlatego żeby przetestować dwie knajpy z żarciem i ewentualnie mnie tam później zabrać. I że to nie on organizuje wyjście więc nie ma wpływu na to kto idzie na takie spotkanie. I fakt że jechał od razu po pracy na chwilę, i o 21-22 już był w domu. Niemniej jednak jest mi smutno bo ja też bym chętnie się wyrwała No i miał przetestować te dwie knajpy żeby mnie tam ewentualnie zabrać i jakoś pół roku minęło a on dalej mnie tam nie zabrał
  10. Szczerze mówiąc nie podejrzewam męża o podrywanie innych dziewczyn, to nie w jego stylu. Niestety nie wiem jakby się zachowywał gdyby któraś podrywała jego. On twierdzi że to nie robiłoby na nim wrażenia, ale myślę że to nieprawda. On sam ma wiele kompleksów i myślę że taki podryw by podniósł jego ego.
  11. Nie wiem, naprawdę nie umiem powiedzieć co nim kieruje, zwłaszcza że nie ma najmniejszego problemu z pozostawieniem dzieci pod opieką dziadków. Dziadkowie mieszkają blisko i są na każde zawołanie. Nie wiem. Może po prostu nie pomyślał. Może nie chciał wyjść na pantoflarza który bez żony nigdzie się nie może ruszyć Nie wiem...
  12. Mi szczerze mówiąc też ciężko coś powiedzieć. On nie proponuje, ja nie pytam czy by mnie nie zabrał. Choć raz się go zapytałam ale już po fakcie to chyba wtedy stwierdził że inni koledzy też chodzą bez żon. Ale szczerze mówiąc dokładnie już tego nie pamiętam.
  13. Dziękuję Wam. Myślałam że znów ze mną jest coś nie tak. Nie wiem czemu mój mąż tak postępuje. Zupełnie nie wiem. Wiem że na piwo chodzi rzadko i chodzi tylko dlatego żeby "nie wyjść na pantoflarza" jak to sam stwierdził. A mój problem z komunikacją to już odrębna sprawa. Rozmawiać to oczywiście z mężem rozmawiamy, normalnie na różne tematy, poruszamy różne sprawy, ale ja faktycznie mam ogromny problem z tym żeby mówić o swoich oczekiwaniach. co już na pierwszej wizycie terapeuta zauważył. Za to jak ktoś mnie o coś prosi, to z kolei nie umiem odmawiać. I na stopie prywatnej i zawodowej. Już nawet koleżanka w pracy ostatnio na mnie naskoczyła że mam być trochę bardziej asertywna
  14. Tu absolutnie nie mam nic przeciwko. Jeśli o mnie chodzi to może sobie z kolegami na piwo chodzić. Może nie co tydzień, ale raz-dwa razy w miesiącu - droga wolna :). On nie zabrania, tylko nie proponuje. A ja nie mam śmiałości poprosić żeby mnie zabrał bo nie chcę się narzucać
  15. Dziękuję, też liczę na to że nam się uda. Szkoda byłoby tyle lat i rozbicia rodziny. A teraz mam pytanie, bo jestem ciekawa opinii postronnej. Mąż i ja jesteśmy razem od kilkunastu lat, w tym kilka lat po ślubie. Od początku stale byliśmy razem. Mieliśmy wspólnych znajomych, zawsze wychodziliśmy wszędzie razem. Żadne z nas nie miało osobnego towarzystwa. Mi to nie przeszkadzało, ani mężowi. Było nam razem dobrze. Później jakoś tak spotkania się zaczęły urywać porodziły się dzieci, przestało stawać czasu na wspólne wypady. Nadal od czasu do czasu spotykamy się ze znajomymi, najczęściej w domu albo u nich, albo u nas. Raz z jednymi, raz z drugimi. (To nie tak że kompletnie znajomych nie mam, po prostu brakuje mi jakieś prawdziwej przyjaźni). Mąż nigdy PRZENIGDY nie miał chęci żeby gdzieś chodzić beze mnie. NIGDY. To nie były moje prośby kierowane do niego, bo tak naprawdę nigdy nie chciałam go w jakikolwiek sposób ograniczać, to były jego własne decyzje. Nawet kiedyś jak miał spotkanie po latach ze znajomymi z podstawówki to mnie ze sobą ciągnął mimo że nie chciałam i broniłam się rękami i nogami żeby nie iść, bo nie znałam tych ludzi i nie czułam się komfortowo idąc tam. Aczkolwiek poszłam i było ok. Jeszcze jedna na przykład taka sytuacja była kiedy byliśmy zaproszeni na wesele do jakiegoś jego kuzyna do innego miasta. Ja była 3 miesiące po porodzie drugiego dziecka i nie miałam ochoty jechać, bo wiedziałam że targanie się z niemowlakiem będzie i dla córci i dla mnie uciążliwe. Zwłaszcza że córeczka źle znosiła podróże samochodem. Ale przede wszystkim chodziło mi o to że: trzeba się spakować (rzeczy dla mnie, dla dzieci, dla męża, pieluchy, kosmetyki - generalnie pół domu zabrać bo przecież dwójka małych dzieci - 3 m-ce i 1,5 roku) - oczywiście kto pakuje wszystko? Ja. Druga sprawa - targać się w podróży jeszcze z teściową. Ja siedzę z tyłu więc oczywiście mam najgorzej, bo albo się będę gnieździć z dwoma fotelikami, albo z jednym fotelikiem i teściową. Kolejna sprawa: do kościoła na ślub nie idziemy, ale na wesele już tak. Trzeba się wyszykować, ubrać (bo w dresach nie pójdę), pomalować, uczesać i to tylko po to żeby na dwie godziny się w towarzystwie pokazać i zaraz z dziećmi lecieć do pokoju spać, bo przecież dzieci za małe i za długo na weselu nie wytrzymają, i same w pokoju też nie zostaną. Mówiłam, tłumaczyłam że nie ma sensu żebym jechała. NIE. Zaparł się że jesteśmy rodziną i musimy jechać razem. Oczywiście pojechałam. Dodam jeszcze że mąż był zawsze raczej typem który wolał siedzieć w domu, zapraszać gości do domu, czy chodzić na domowe spotkania w ograniczonym gronie niż do pubu, o dyskotekach nie wspominając (tam to już w ogóle nie bywał i nie bywa). Ja też nigdy nie miałam takich potrzeb. Wręcz nigdy nie chciałam nigdzie bez niego chodzić. Byliśmy razem, byliśmy parą nie widziałam powodu żeby od niego uciekać. To czego potrzebowałam to był on. Teraz mam wrażenie że u niego to się zmieniło, choć nie wykluczam że wyolbrzymiam. Sami praktycznie nigdzie nie wychodzimy. Jeśli gdzieś chodzimy to całą rodziną: do kina, do zoo itd. Jeśli byliśmy gdzieś sami to w zeszłym roku ze 2 razy w kinie i raz w teatrze i tyle. Za to mąż był 2 razy na piwie z kolegami z pracy. (Tak wiem - strasznie dużo razy się wyrwał , w perspektywie całego roku to prawie tyle co nic, ale w perspektywie tego ile razy razem my wyszliśmy to robi się dużo ) I teraz ja mam do tego takie podejście: Jeśli idzie z kolegami z pracy - proszę bardzo. Może chodzić, dla mnie to nie problem bo rozumiem że musi czasem wyjść, odreagować, pobyć w męskim towarzystwie. Problem dla mnie się robi w momencie gdy idą też koleżanki z pracy. Męskie grono to męskie grono, ale jak idą inne baby to czemu ja nie mogę iść? Tutaj wtrącę że znam ludzi z jego pracy, może nie za dobrze, ale nie są to dla mnie obce osoby. Więc jak oni zabierają na piwo koleżanki, to czemu mnie nie mogą zabrać jako kolejnej koleżanki. Bo to jest dla mnie tak: skoro nie ma czasu/chęci by wychodzić ze mną to czemu z nimi może? Przecież my w gruncie rzeczy nie spędzamy tak dużo czasu razem. W pracy się nie widujemy, po pracy jesteśmy zaabsorbowani dziećmi i sprawami domowymi i tak naprawdę mamy mało czasu dla siebie. Więc jeśli znajduje czas by wyskoczyć z nimi na piwo to dlaczego nie może mnie zabrać? Wstydzi się? Ja na piwo ze znajomymi z pracy nie chodzę. Zresztą teraz to nawet nie mogę :), ale gdybym szła w gronie mieszanym to bym chętnie męża wzięła. On też w końcu zna ludzi z mojej pracy, to nie są dla niego obce osoby. Dla mnie nie ma problemu z tym. Wręcz przeciwnie. Fajnie byłoby razem gdzieś w końcu się wyrwać. Problemu z opieką do dzieci nie ma. A to co byłoby dla mnie przykre w tej sytuacji to to że on na pewno by nie chciał z nami iść, ale nie robił by problemu z tym żebym sama poszła. I też tu robi się taka przykra sytuacja - dlaczego nie ma ochoty wyjść ze mną, a z koleżankami z pracy tak. Oooo, nawet przypomniała mi się teraz taka sytuacja: ostatnio kolega nasz wspólny, nawet wręcz bardzo dobry kolega mojego męża robił urodziny w knajpie. Zapraszali nas i miałam szczerą chęć iść. A mąż nie, bo zmęczony bo tamto bo sramto. Ale ja mogę iść nie ma problemu. Oczywiście nie poszłam, bo bez niego nie miałam ochoty. Znam tego kolegę, znam jego żonę - bardzo się lubimy, ale to jest bliższy kumpel mojego męża i dlatego uważałam że nawet głupio że ja bym poszła a mój mąż nie. I teraz jak ja mam się czuć, jak raptem parę tygodni wcześniej czy parę tygodni później na piwo z koleżankami nie był zmęczony - fakt nie był długo, wyskoczył raptem na 3 godziny, ale jednak. Ze mną nie może na tyle wyskoczyć. No. Także ja mam takie podejście. Jeśli idę w damskim towarzystwie, to wiadomo - idę sama. To samo jeśli on wychodzi w towarzystwie męskim - idzie sam. Jeśli natomiast towarzystwo jest mieszane to co za problem zabrać partnera? Zwłaszcza że jak pisałam wyżej, sami praktycznie nigdzie nie wychodzimy, a wspólnie spędzany czas ogranicza się do siedzenia w domu, gdzie poza łóżkiem nic wspólnie nie robimy. I teraz chciałabym prosić o obiektywne opinie. Tylko błagam oszczędźcie złośliwych uwag czy komentarzy
  16. Ja powiem tak: ja wiem skąd wszystkie moja zaburzenia takie jak właśnie niska samoocena czy zazdrość wynikają. Miało na to wpływ całe moje dotychczasowe życie, przede wszystkim relacje z matką, toksyczna przyjaźń w okresie podstawówki i liceum itd. Ja tylko nie wiem jak się z przeszłością rozliczyć, jak sobie z tym poradzić. Liczę że terapia mi w tym pomoże. Co do męża to obawiam się że masz rację, choć myślę że on też nie robi tego świadomie i celowo. W końcu nikt nie jest święty, on również. Ale to też wszystko jeszcze wyjdzie w praniu. Na razie pracuję nad sobą, ale mąż z tego co widzę jest chętny żeby iść też na terapię małżeńską jeśli zajdzie taka potrzeba, więc myślę że może to jemu też otworzy oczy na pewne sprawy, że jego zachowanie w stosunku do mnie też nie jest do końca takie jak powinno. Pewnie i ja się dowiem paru ciekawych rzeczy o sobie.
  17. Wróciłam w pierwszej wizyty u terapeuty. Nie będę się oczywiście wdawać w szczegóły co i jak bo chcę żeby to zostało między mną a nim, ale ogólnie z pierwszej wizyty jestem zadowolona. Oczywiście efektów (poza chwilową poprawą mojego samopoczucia) jeszcze nie ma i pewnie długo nie będzie. Pogadałam, popłakałam. Mogłabym jeszcze gadać i gadać godzinami ale to już na kolejnych wizytach Póki co cieszę się że zrobiłam ten pierwszy krok.
  18. Tutaj muszę napisać na jego obronę że on mnie nie izoluje. Sama się odizolowałam, bo nie miałam chęci chodzić nigdzie bez niego. Tu akurat jest moja wina. Zresztą w większości jest moja wina... Przywykłam... Ale... idę dziś do psychologa, a to już jakiś krok na przód.
  19. miałam iść w ramach nfz ale jakoś nie dotarłam. Znalazłam prywatnie, z dobrą opinią, w całkiem przystępnej cenie. Dziś idę. Boję się tylko że całą rozmowę zamiast mówić będę płakać - w takiej jestem rozsypce
  20. łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Najgorsze jest to że od kiedy się poznaliśmy z mężem zawsze byliśmy razem. Zawsze. Wspólni znajomi, wspólne udzielanie się na tych samych forach internetowych itd. Nigdzie bez siebie nie wychodziliśmy. Ani jemu ani mi to nie przeszkadzało. Teraz widzę jaki to był błąd. Obecnie pracujemy w jednej firmie, ale w innych kompletnie nie związanych ze sobą działach. On ma całą listę znajomych (fajnych młodych ludzi) z pracy na gg , ja nie mam nikogo. Moje koleżeństwa pracowe szybko się kończą. Nigdzie nie wychodzę, siedzę w domu i zajmuję się dziećmi. On udziela się na innych forach, gdzie ja już nie wchodzę. I tak trochę chyba straciłam kontrolę, której potrzebuję i która dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Fakt że mąż też specjalnie nigdzie nie wychodzi z kolegami, nie siedzi w pracy po godzinach itd. Ale mimo wszystko on ma swoje pasje, zainteresowania których mi brakuje. On może o nich sobie z kimś pogadać, ja jeśli o czymś gadam z ludźmi z pracy to są to w zasadzie sprawy służbowe tylko. Nawet gdybym chciała to zmienić to i tak nie mam do powiedzenia nic ciekawego. Bo ile można opowiadać o swoich dzieciach? Może gdybym sama miała z kim pogadać, z kim wyskoczyć w pracy na obiad to byłoby mi lepiej. A nie mam z kim. Sama boję się narzucać i komuś zaproponować wspólny posiłek, a mi nikt nic takiego nie proponuje. Co nie znaczy że nie jestem w pracy lubiana. Po prostu jakoś tak odstaję od wszystkich. Może dlatego że nie wychodzę na spotkania na piwo po pracy, nie jeźdżę na intergracje. Nie wiem. Wracająć do męża to jeszcze dodam że jest ode mnie młodszy parę lat i np bardzo przeżywa że jest już po 30. Już teraz zaczyna się czuć staro, a to przecież najlepsza droga do tego żeby znaleźć młodszą i się tym odmłodzić siebie. A jeśli teraz tak się czuje to co będzie jak będzie mial lat 40 czy 50? Ja natomiast boję się że on jest ze mną ze względu na swoje kompleksy i dlatego mnie nie zostawi, bo mi one nie przeszkadzają, a przed inną dziewczyną może się wstydzić. Poza tym myślę że przy mnie czuje się lepszy. Ja jestem beznadziejna, nic mi nie wychodzi, wszystko robię źle. On jest totalnym przeciwieństwem - zresztą ostatnio sam mi to powiedział - że przecież przeciwieństwa się przyciągają. To też nie wpłynęło dobrze na moje samopoczucie. Bo o ile przeciwieństwa się przyciągają, to jak długo można być z taką żoną, co nawet obiadu nie umie ugotować, przy ludziach się odezwać, czy z którą nie można porozmawiać bo na każdym kroku okazuje swoje braki w wiedzy i myśleniu? Do tej pory jedyną mocną stroną mojego życia była moja praca. Przez wiele lat się w niej wykazywałam a ostatnio nawet w tej dziedzinie nic mi nie wychodzi. Od kilku miesięcy ciągle wszystko co w pracy robię to robię źle. Ciągle o czymś zapominam, nie wyrabiam się z terminami itd. Jeżeli jescze chodzi o męża to najgorsze jest to że ja mam problemy w komunikacji. Nie umiem się z mężem porozumieć. Nie umiem mówić o swoich potrzebach ani oczekiwaniach - boję się że za dużo będę wymagać i przez to on mnie zostawi. On nie ma tego problemu, co więcej widzę że łatwo mną manipuluje i tym samym dostaje to czego chce. Ja tak nie umiem. Nawet jak się kłócimy to łatwiej mi usiąść i napisać co do niego na gg czy na maila i wtedy powiedzieć mu np o co mi chodzi. Może to dlatego że on zawsze potrafi tak obrócić sprawę że nawet jeśli ewidentnie wina jest jego, to on tak to zakręci że będzie moja. I to ja płaczę i przepraszam i znów to ja jestem ta zła. Wiem że jest ze mną źle. Próbuję wybrać się do psychologa, ale jakoś nie mogę się zebrać i ruszyć tyłka. Choć ostatnio nawet się zapisałam ale odwołali mi wizytę w ostatniej chwili, a ja jeszcze nie byłam łaskawa zapisać się drugi raz. Błagam, nie piszcie nic co jeszcze bardziej pognębi moje samopoczucie, bo jestem na takim dnie psychicznym nie wiem czym się to by się skończyło a ja i bez głupich, złośliwych i nieprzyjemnych komentarzy wiem że jestem beznadziejna. Ja po prostu muszę się gdzieś wygadać, wyżalić i wypłakać, a nie mam nikogo bliskiego przed kim mogłabym to zrobić. Zresztą tak anonimowo jest łatwiej.
  21. Witam. Jestem tu nowa i mam nadzieję że znajdę tu pomoc. Jestem z natury wielką zazdrośnicą. Myślę że jest to w dużej mierze spowodowane tym że mój ojciec zdradzał matkę, tym że nasłuchałam się od matki nie raz że każdy facet zdradza, a także bardzo niską samooceną. Generalnie uważam że jestem beznadziejna, brzydka, głupia, nigdy nie mam nic ciekawego do powiedzenia itd. Jestem od wielu lat mężatką, mamy 2 dzieci + 3 w drodze. Mąż jest bardzo fajnym człowiekiem. Do tej pory ufałam mu bez problemu, i dałabym sobie rękę uciąć że nigdy mnie nie zdradzi. Choć mimo tego zawsze byłam o niego zazdrosna. Ale to było takie spokojne, normalne uczucie, bez paranoi, obsesji i kontroli. Od kilku tygodni popadłam w obłęd. Przestałam mu ufać, zaczęłam być zazdrosna i to chorobliwie. Być może jest to wywołane moją ciążą, tym że czuję się jeszcze grubsza i brzydsza niż dotychczas. Nie wiem. Nie wiem skąd mi się to wzięło. Mąż jest domatorem i nie ugania się za panienkami, nie wychodzi z kumplami a jednak szaleję z zazdrości o koleżanki z pracy, zwłaszcza że sobie z nimi gada na gg w godzinach pracy. Wiem że nie flirtuje, i nie omawia naszych prywatnych spraw, nie zwierza się im ani nic z tych rzeczy, z żadną się nie przyjaźni. Ale jeszcze wczoraj zapewniał mnie że rozmawiają przez gg o sprawach zawodowych, i że w zasadzie obecnie tylko z jedną się kumpluje w pracy. I ok. Akurat o tamtą dziewczynę nie jestem zazdrosna, choć może akurat powinnam bo wiem że w sumie łączą ich wspólne pasje (np. motory). A dziś byłam u niego i zobaczyłam że jedna koleżanka coś do niego napisała na gg. To nie było nic zdrożnego, ani nic co by wykraczało poza zwykłą koleżeńską pogawędkę, a jednak poczułam się zazdrosna i oszukana, bo wczoraj mówił coś innego, że poza zawodowymi sprawami o niczym z nią nie gada. Dlaczego się tak czuje. To uczucie mnie wykańcza. Przecież on nie pracuje z tymi dziewczynami od wczoraj. Skąd nagle taka obsesja? Może jest to wynikiem tego że sama czuję się samotna, nie mam przyjaciół, a nawet tych z którymi się spotykam prywatnie to mam problemy żeby coś ciekawego powiedzieć. A z ludźmi z pracy to w zasadzie mam kontakt bardzo luźny. Ja kiedyś byłam towarzyska, a mój mąż nieśmiały. Miał kilku znajomych i tyle. Teraz role się odwróciły. On jest towarzyski i powszechnie lubiany, a ja zamknięta w sobie i nieśmiała, bez żadnych pasji. Bardzo mi źle z tego powodu, bo gdyby on mnie zostawił to to zostałabym kompletnie sama (nie licząc dzieci oczywiście). Marzę o tym by zacząć z kimś internetową przyjaźń. Najchętniej z jakimś mężczyzną, żeby to w końcu mąż poczuł co znaczy zazdrość - choć wiem że to złe co teraz piszę. Proszę o pomoc. Co mam ze sobą zrobić. Nie chcę się tak czuć. Chcę być znów normalna.
×