Skocz do zawartości
Nerwica.com

Pchła

Użytkownik
  • Postów

    30
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Pchła

  1. Związek owszem, zaczął się wcześnie, ale jak napisałam, mieliśmy w nim półroczną przerwę. Przerwa nie miała być przerwą, była po prostu rozstaniem - tak wyszło, że do siebie wróciliśmy, ale każde z nas się przez te pół roku trochę "wyszalało". Ale i tak: jak wyobrażasz sobie wieloletni związek bez wygaśnięcia namiętności i bez udomowienia? Bez znajomości drugiej osoby od pięt do głowy? Nie da się tak, i już. Zawsze prędzej czy później następuje ten etap, niemożliwą rzeczą jest utrzymanie "motyli w brzuchu" latami. Niemniej sądzę, że zawsze powinniśmy czymś imponować partnerowi.
  2. Wow, chwilę mnie nie było i już 3 strony offtopu Hm, po zastanowieniu stwierdzam, że to nie do końca jest tak. Mój facet owszem, jest bierny i raczej brakuje mu wewnętrznej ambicji, ale nie mogę powiedzieć, że jest nieodpowiedzialny. Ma stałą pracę, zarabia lepiej ode mnie, zawsze stara się dbać, by niczego nam nie zabrakło (w sensie finansowym). Ja z kolei bardzo wystrzegam się matkowania - to, że w jakiejś kwestii jest nieporadny, zostawiam jako jego prywatny problem i nie angażuję się w "pomaganie" czy też załatwianie sprawy za niego. Szczerze mówiąc czekałam, aż taka wypowiedź się pojawi :) Bo i ja właśnie mam takie przekonanie gdzieś z tyłu głowy - że może jestem pazerna i za dużo chcę, szukam nieistniejącego ideału. Wizja zostawienia faceta z powodu przerwania studiów jakoś jednak nie wpasowuje się w moje osobiste przekonania i normy moralne...
  3. W takim wypadku trzeba było się powstrzymać od wyrażania swojej opinii, bo to co przed chwilą napisałeś jest zwyczajnie przykre i z całą pewnością nie podnosi mnie na duchu. Chyba wpadłeś tu tylko po to, żeby napisać, że kobiety bez ojców są generalnie do dupy i lepiej niech strzelą sobie w łeb, zamiast marnować życie facetom...
  4. Wyolbrzymiam głównie te cechy, które są przeciwieństwem tych pożądanych i poszukiwanych przeze mnie, o których tutaj pisałam. Czyli: nieporadność, brak ambicji i motywacji do pracy nad sobą, wieczny lęk przed porażką. Tak, bardzo go kocham. Gdybym nie kochała, to pewnie nie byłoby tego wątku Mam za sobą ładnych parę lat terapii. Twój opis pewnie pasowałby całkiem nieźle do mnie sprzed paru lat, ale uważam, że sporo od tamtej pory zmieniłam w sobie i jest jakiś progres. A przynajmniej na pewno nie jestem nieporadna i zagubiona
  5. Iskra, nie można być altruistą ponad wszystko. Trzeba trochę kochać samego siebie i odnaleźć w sobie odrobinę zdrowego egoizmu. Dostrzegłaś już, że byłaś wykorzystywana, więc nie próbuj temu zaprzeczać, tylko zajmij się wreszcie sobą, bo jesteś co najmniej tak samo ważna, jak inni ludzie (a dla każdego z nas tak naprawdę najważniejsza osoba to JA). Odetnij się całkowicie od tego człowieka zanim Cię pożre żywcem.
  6. Nie sądzę, by była to tylko próba racjonalizacji - owszem, z całą pewnością szukam tego, czego szuka większość kobiet w moim wieku, ale czy to normalne, że mam aż tak wielkie wymagania? Czy każda kobieta szuka mężczyzny, który będzie osiem razy mądrzejszy i bardziej inteligentny od niej? Czy każda chce opieki, a nie partnerstwa? Czy każda szuka faceta, który wejdzie w rolę mentora? Przecież to się kupy nie trzyma... Mnie nie chodzi o to, że jestem niezadowolona z obecnego partnera i ot, od razu szukam ojca. Po prostu nie jestem pewna, czy moje oczekiwania są zdrowe i normalne.
  7. Wygląda na to, że wpakowałaś się w bardzo toksyczną relację z bardzo toksycznym człowiekiem. Nie obwiniaj się, bo nie masz ku temu podstaw, tylko wiej w podskokach od tego człowieka. Facet o tak paskudnym charakterze będzie Cię tylko ciągnął w dół i emocjonalnie wykańczał. Jaki masz pożytek z bycia z kimś takim? Bo jeśli bilans korzyści wychodzi na minus, to z całą pewnością jest to tylko strata Twojego czasu i nerwów...
  8. Witam po dłuuuuugiej przerwie :) Postanowiłam wrócić na forum, mimo, że większość spraw, z którymi wylądowałam tu po raz pierwszy, ułożyła się pomyślnie. Udało mi się pożegnać depresję i nie wraca już od kilku lat, w międzyczasie wyprowadziłam się na "swoje" (co rozwiązało m.in. ustawiczny konflikt z moją mamą, o którym tu kiedyś pisałam - teraz nasze relacje są lepsze niż kiedykolwiek ), mam stałą pracę, rozpoczęłam kolejne studia i nawet na nich przetrwałam, obecnie kończę 4. rok i mam już pierwszy rozdział pracy magisterskiej A przede wszystkim moje nastawienie znacząco się zmieniło. Oczywiście jednak nigdy nie jest tęczowo, tak więc i tym razem pojawiłam się tu z pewnym problemem Mam nadzieję, że z Waszą pomocą uda mi się poukładać myśli - tak, jak te kilka lat temu, gdy się tu zarejestrowałam (dzięki! takie wsparcie od nieznajomych ludzi jest bezcenne!). Pozdrawiam ciepło.
  9. Wiem, że jest na forum wątek o wpływie braku ojca na relacje uczuciowe, ale jeśli to nie "zbrodnia" chciałabym założyć własny temat - bardziej szczegółowo opisujący problem - w którym odniosłabym się do moich własnych przeżyć i przemyśleń. [...] Tyle tytułem raczej smutnego wstępu. Przechodząc do meritum – mam wrażenie, że brak ojca silnie odbił się na mnie w postaci wiecznego poszukiwania "ojca" w innych mężczyznach. Obecnie jestem w związku z facetem starszym ode mnie o rok. Poznałam go będąc bardzo młodą dziewczyną (16 lat), po prawie 5 latach związku rozstaliśmy się (czego powód chyba nie jest tutaj istotny), ale po pół roku do siebie wróciliśmy. Od tego powrotu jesteśmy razem 4 lata, od 2,5 roku mieszkamy razem. Teoretycznie jesteśmy ze sobą szczęśliwi, planujemy wspólną przyszłość i nie bierzemy pod uwagę innej opcji, ale mnie wciąż czegoś brakuje. Nie mam poczucia bezpieczeństwa, które jest dla mnie ogromnie ważne. A dlaczego nie mam? To jest dobre pytanie... Mój partner jest dobrym, spokojnym człowiekiem, wiernym (a przynajmniej nie mam przesłanek wskazujących, by było inaczej ) i okazującym uczucia. Z całą pewnością nie jest typem "samca alfa", raczej kochanego, czułego misia. Problemem jest to, że każda jego wada w moich oczach urasta do rangi wielkiego problemu, czego strasznie się wstydzę, bo dostrzegam niedorzeczność tego dziwnego mechanizmu. Mój partner niczym mi nie imponuje, sam ma zresztą pewne problemy ze sobą – ze strachu przed porażką nie podejmuje żadnych działań. Studiował – rzucił studia na trzecim roku, kiedy miał już robić licencjat. Zaczął kurs prawa jazdy – zrezygnował po pierwszym niezdanym egzaminie wewnętrznym. Przeraża mnie jego brak ambicji i bierność, choć oczywiście wiem, że nie o to chodzi w byciu z kimś, by ta osoba wciąż wzbudzała w nas podziw. Boję się jednak, że to źle rokuje na przyszłość, że będę miała przy boku biernego chłopca, który kiedyś przecież sam będzie ojcem, a ja będę potrzebować "silnego męskiego ramienia", a nie człowieka, który boi się cokolwiek zrobić. Od zawsze pociągali mnie mężczyźni dużo ode mnie starsi, wykształceni, bardzo ambitni, męscy, zaradni i... po prostu tacy, którzy sprawiali, że przy nich czułam się małą dziewczynką, którą można poprowadzić za rączkę. To wręcz idiotyczne – pociągają mnie mężczyźni, przy których czuję się głupia i nieznająca życia. Zdaję sobie sprawę, że zapewne w ten sposób wciąż poszukuję "ojca". Zresztą jak sobie przypomnę, z jakimi mężczyznami umawiałam się podczas tej półrocznej "przerwy" w związku, to tylko potwierdza tę teorię – wszyscy byli starsi ode mnie, mieli dobre prace i wykształcenie, każdy czymś mi imponował. Jednak wciąż kołacze mi się gdzieś w potylicy: czy nie byłoby naprawdę głupią rzeczą, gdybym rzuciła faceta, którego kocham i który kocha mnie, który jest dobry i czuły, dla jakiegoś "samca alfa"? Nie wyobrażam sobie tego, tym bardziej, że mam wrażenie, że mój ewentualny związek z typem "ojca" byłby zwyczajnie toksyczny, właśnie ze względu na moje chore oczekiwania. Nie wiem już, czy ja w ogóle umiem być w partnerskim związku, czy ta tęsknota za modelem ojca nie będzie zawsze czegoś niszczyła... Napisałam o tym tutaj, bo z całą pewnością przydałoby mi się świeże spojrzenie kogoś "z zewnątrz". Jeśli podałam za mało szczegółów, istotnych w Waszej ocenie – pytajcie. I tak bardzo starałam się możliwie jak najbardziej skrócić ten post, bo wiem że ciężko się czyta takie eseje
  10. Wierz mi, że chciałabym się wyprowadzić i usamodzielnić, ale nawet jak już znajdę pracę to za studia będę musiała płacić, więc nie będzie mnie stać na wynajem mieszkania. Nie znajdę przecież pracy za 2-3 tysiące miesięcznie A co do rozmów: widocznie nie wynikło to jasno z mojego posta, ale ja jedynie próbuję rozmawiać z mamą - ona mnie nie słucha, czuję się jakbym mówiła do ściany, od razu się irytuje, przerywa mi, wyśmiewa moje argumenty i ogólnie rzecz biorąc daje mi do zrozumienia, że cokolwiek bym nie powiedziała, nie mam racji. A zapytała o mnie tylko dlatego, że przeszkadza jej to że z nią nie rozmawiam i czuje się samotna. Powiedziała coś w tym stylu, że nie chce znowu mieć w domu takiej atmosfery jak wtedy, kiedy mój ojciec z nami mieszkał.
  11. Witam wszystkich serdecznie. Dość długo tu nie pisałam, bo na jakiś czas szczęśliwie pożegnałam się z deprechą, ale ostatnio czuję, że wielkimi krokami nadciąga ponownie... tym razem jej przyczyną jest moja rodzona matka Jeśli ten post będzie chaotyczny i przydługi, wybaczcie, piszę go nieco wzburzona, bo dopiero co odbyłam przykrą rozmowę z matką (coby nie powiedzieć kłótnię), ale czuję że właśnie to ten moment kiedy chciałabym się tym z kimś podzielić i poprosić o jakąś radę. Mam nadzieję, że znajdzie się chociaż parę osób, które wytrwają do końca tego tekstu... Zaczęło się od tego, że ponad 5 lat temu związałam się z pewnym chłopakiem. Moja matka (z którą wciąż mieszkam) w sumie go lubiła, przynajmniej tak twierdziła, często pozwalała mi zabierać go na nasze rodzinne wyjazdy, zapraszala na obiad, jednym słowem on mógł czuć się u nas jak w rodzinie. Po 4,5 roku się rozstaliśmy... nie będę się tu już wdawać w szczegóły, bo to nie jest istotne dla tej sprawy, istotne jest to że po pół roku do siebie wróciliśmy. Teraz bardzo się staramy, próbujemy odbudować związek i póki co idzie nam bardzo dobrze, jesteśmy szczęśliwi. Z tym, że moja matka nie akceptuje mojej decyzji o powrocie do niego. Nagle zaczęła mi mówić że on nie jest odpowiednim facetem dla mnie, że jest - cytuję - "śmierdzącym leniem" (w tym momencie usłyszałam że ja też nim jestem), jest niezaradny, że będzie tylko ciągnął ode mnie pieniądze. Powiedziała, że go nie lubi, bo przez te wszystkie lata on ją wykorzystywał, jadł za nasze pieniądze, pożyczał je ode mnie, często bywał u nas w domu i wchodził tam jak do siebie (przy czym wtedy matka nie oponowała - jak mi dziś powiedziała, "to dlatego że widziała, że on jest moim jedynym szczęściem i nie chciała mi go odbierać, skoro waliło mi się wszystko inne"). Owszem, wtedy faktycznie nie spał na gotówce, ale teraz ma normalną pracę i przyznam że częściej on za mnie płaci niż ja za niego, kiedy przychodzi do mnie to wspólnie kupujemy jedzenie. Muszę tu dodać, że on przychodzi do mojego domu tylko wtedy, kiedy mamy nie ma - powiedziała, że nie chce go widzieć. Jest to dla mnie niesamowicie trudne, mam za sobą dwa epizody depresji, brałam leki, dwa razy zaczynałam i zawalałam studia, a potem rozstanie z Nim - byłam wrakiem człowieka. Miałam wrażenie, że moja matka cieszyła się, że się z nim rozstałam, mimo tego że przepłakiwałam noce przez miesiąc. Teraz, kiedy znów jestem z nim i staram się być szczęśliwa - od października zacznę kolejny raz studia, bo naprawdę chciałabym je skończyć, szukam pracy, chcę ułożyć sobie wreszcie życie - matka po prostu nie pozwala mi na to. Bez przerwy wypomina mi, że jestem nadal na jej utrzymaniu i mieszkam w jej domu, i w związku z tym muszę się do niej dostosować. A ja naprawdę szukam pracy, tylko panicznie się jej boję - do tej pory pracowałam przez 3 miesiące, ale w końcu zrezygnowałam bo mnie to zżerało - pracowałam w popularnej i obleganej kawiarni, miałam cały czas kontakt z dużą ilością obcych ludzi, co mnie stresowało przepotwornie. Teraz szukam jakiejś spokojnej pracy biurowej, ale ciężko mi taką znaleźć bez praktycznie żadnego doświadczenia - a po każdej rozmowie kwalifikacyjnej czuję się tak "wypompowana", wykończona nerwowo, że nie mam siły nawet myśleć. Panicznie boję się też, że na studiach kolejny raz mi nie wyjdzie, że nie dam sobie rady z nauką, z pogodzeniem tego z pracą (będę studiować zaocznie). Od matki słyszę tylko, że powinnam się wziąć w garść bo ona mnie nie będzie utrzymywać do końca życia. Tak czy inaczej, odkąd matka powiedziała mi, że nie chce widzieć mojego chłopaka (z którym związek ja traktuję bardzo poważnie), nie umiem jakoś tego przełknąć i jej unikam - nie mam ochoty z nią rozmawiać, nie mam po prostu takiej potrzeby, ograniczam się do odpowiadania na jej pytania i standardowej wymiany zdań na temat codziennych spraw. Tym bardziej mnie to boli, że moja starsza siostra, która zawsze była we wszystkim najlepsza - najlepsze szkoły, najlepsze wyniki, świetna praca, zawsze nienaganne zachowanie (a raczej po prostu zgadzanie się ze wszystkim co mówiła mama) - ma teraz męża, którego matka od początku uwielbia i uważa, że on jest wspaniałym mężczyzną i idealnym mężem. Może to brzmi jak użalanie się nad sobą, ale zawsze czułam że we wszystkim jestem od niej gorsza i mniej akceptowana... Nie umiem rozmawiać z matką, bo ilekroć próbowałam spokojnie wytłumaczyć jej, że jakieś jej zachowanie mnie boli, to ona wszystko odkręcała tak, że to ja byłam winna, że ja jestem tą "złą". Dziś podeszła do mnie i zapytała (niby z troską), dlaczego ostatnio chodzę taka przygnębiona, skoro już było ze mną tak dobrze. Nawet zapytała czy coś złego dzieje się między mną a moim chłopakiem, czy może jestem nim rozczarowana... na moje stwierdzenie że wręcz przeciwnie, z nim wszystko w jak najlepszym porządku, ale boli mnie brak akceptacji z jej strony i dlatego nie mam ochoty na przyjacielskie kontakty z nią, od razu się oburzyła. Już było: jak ja z nią mogę w ten sposób rozmawiać, ona przecież nie ma obowiązku go lubić, że nie będzie się dawała mu znów wykorzystywać. Za dosłownie każdym razem, kiedy próbuję wyjaśnić matce, że coś w jej zachowaniu jest dla mnie przykre i mi się nie podoba (spokojnym tonem, bez żadnego obrażania ani krzyczenia, nic z tych rzeczy), ona natychmiast twierdzi że mówię jej to złośliwie, żeby tylko jej dopiec, że wygaduję niestworzone głupoty i praktycznie zawsze kończy się to na stwierdzeniu że "jestem dokładnie taka jak tatuś" (mój ojciec był osobą despotyczną, złośliwą, obrażalską) i wprowadzam taką samą tyranię w domu. Na sam koniec zazwyczaj słyszę, że jestem przewrażliwiona na swoim punkcie, gryzę rękę która karmi i że jak chcę mogę się w każdej chwili wyprowadzić, a dopóki tu mieszkam muszę się dostosowywać do matki i choćby udawać (tak! to są jej słowa z dzisiejszego wieczora), że jestem szczęśliwa i zadowolona. Mam wrażenie, że matka uczepi się każdego argumentu, byle tylko nie wyszło na to, że popełniła gdzieś jakiś błąd... Nigdy nie słyszałam, żeby przyznała, że coś zrobiła źle. Naprawdę przepraszam że się tak rozpisałam, ale nie umiałam przedstawić tego problemu krócej... Jeśli ktoś z Was dotrwał do tego momentu to bardzo proszę o jakieś spostrzeżenia, sugestie, rady... Bo szczerze mówiąc sama już nie wiem, czy rzeczywiście mam prawo czuć się odrzucona i niesprawiedliwie traktowana, czy może coś jest ze mną nie tak
  12. Podziwiam Cię i gratuluję obrony - wątpię, czy ja dałabym radę. Na razie mam problemy ze skupieniem się na nauce, żeby nie uwalić zwykłego kolokwium, a nie wyobrażam sobie że miałabym się teraz bronić. Ja też zdaję się na upływ czasu, cóż innego mi pozostało - i wierzę, że kiedyś, w bliższej lub dalszej przyszłości, trafię na kogoś o wiele lepszego, kto będzie mnie kochał taką jaka jestem, komu się nie odwidzi bycie ze mną po kilku latach. Czego i Tobie z całego serca życzę.
  13. Ja mam ten sam problem, z tym że większość wspomnień łączy się z moim domem, w którym cały czas mieszkam, bo to w nim spędzaliśmy razem najwięcej czasu, w nim często pomieszkiwaliśmy ze sobą. Dlatego tak ciężko mi jest zasnąć w swoim łóżku bez niego obok, oglądać film który oglądałam z nim, przypominają mi o nim piosenki, przedmioty, miejsca... Niemal wszystko, bo przez te 5 lat robiliśmy masę rzeczy razem, w wielu miejscach razem byliśmy. I czasem nie da rady po prostu tych miejsc nie odwiedzać, zwłaszcza jak w jednym z nich się mieszka... Ja też schudłam, ale to akurat jest mi na rękę, bo wcześniej dość sporo przytyłam. A jego mina, jeśli kiedyś przypadkiem zobaczy mnie szczuplutką, piękną, idącą u boku innego - bezcenna Inna sprawa że właśnie myśli o tym, że on znajdzie sobie inną kobietę - innej będzie mówił "kocham", patrzył czule w oczy, inną będzie dotykał, sypiał z nią - są najbardziej męczące i bolesne, a w dodatku bardzo trudne do "przepędzenia". Byliśmy dla siebie pierwszymi pod każdym względem i może dlatego nie potrafię przywyknąć do myśli że on mógłby być z inną, to jest coś co najbardziej mnie boli i zżera od środka. Choć wiem że i tak nie mam na to najmniejszego wpływu, on już nie jest mój.
  14. No ja właśnie mam problemy ze snem - tzn. nie mogę zasnąć, bo jak tylko się położę to dopadają mnie myśli o nim, zwłaszcza jak zasypiam w łóżku, w którym wcześniej sypiałam z nim. Ale oglądanie tv dopóki nie zasnę zdaje egzamin, bo zajmuje mi myśli. Ja też nie mogę zostawać sama, wtedy jest najgorzej. Na szczęście mam dwie przyjaciółki, mamę, siostrę, które mnie wspierają, a na święta na 2 tygodnie wyjeżdżam za granicę więc zmienię otoczenie i może to mi przyniesie jakąś ulgę, bo tutaj wszystko niemal kojarzy mi się z nim. Wkurza mnie tylko, że tak się tym przejmuję, nie śpię, nie jem, podczas gdy on żyje dalej swoim życiem i w zasadzie jak sam stwierdził "tęskni tylko z przyzwyczajenia". Ale to wkurzenie daje mi siłę i pozwala wyzbyć się bezsensownej nadziei, że on jeszcze do mnie wróci - czego w głębi duszy wcale nie chcę, "bo to zły człowiek był", to tylko mój organizm będący teraz "na głodzie" się tego domaga.
  15. A Ty jak sobie poradziłeś? Ile czasu Ci to zajęło? Pytam, bo jestem pierwszy raz w takiej sytuacji i nie wiem czego się spodziewać... jak sobie radzić...
×