Skocz do zawartości
Nerwica.com

ComfortablyNumb

Użytkownik
  • Postów

    21
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ComfortablyNumb

  1. Ciężko, żebyś będąc z dziewczyną w związkunie wprowadził jej "w swó dom". Na dobrą sprawę to właśnie wtedy gdybyś tego nie zrobił mogłaby poczuć się złe, ale to zależy od charakteru dziewczyny. Czemu nie możesz poprosić o to wprost? Próbowałem. Mówi, że nie chce i chce być fair wobec tego gościa. Twierdzi, że tylko podnoszę jej ciśnienie mimo, że rozmawiam opanowany. Wiecie, nie chodzi o powrót, bo nie chcę tego po tym co widziałem. Widziałem bliską mi niedawno osobę idącą za rękę z tym gościem - przyjechał do niej. Temat między mną a nią jest zamknięty i muszę lecieć dalej, ale potrzebuje podsumować to wszystko, wylać to, co myślę o takich wahaniach. Nie musi mnie dobrze zapamiętać. Ma mnie zapamiętać takiego, jaki jestem - szczerego. Po to potrzebuję tego spotkania. Jej przyjaciółka mi pomoże w przekonaniu jej do rozmowy, jeśli to nie wypali, to znajdę sposób, by do spotkania doszło. Nie jestem jakiś nienormalny. Po prostu robię coś, co mało kto robi, zamykam do końca rozdział w życiu.
  2. Lepiej mieć kogoś blisko, bo takie niby-wakacje na kilka dni tylko we dwoje są ok, ale raz, dwa, trzy. Później któraś strona może czuć się przytłoczona. Oczywiście są wyjątki jak we wszystkim. Przynajmniej ja bym tak nie umiał.
  3. " Na pewno musisz trochę mniej uzależniać swoje życie od innych. Bo właśnie wtedy boli, jest się z drugą osobą nie dlatego, że sprawia to przyjemność, tylko dlatego, że nie ma się nic poza nią, a w każdym razie tak się czuje. A to nie prawda, bo każdego z nas otacza bardzo dużo wartościowych osób, dla których warto żyć. Pomyśl o tym, kto taki mógłby być w Twoim otoczeniu? Nie chodzi mi o to, żeby przestało Ci zależeć na tej dziewczynie, tylko o to, żeby na niej nie kończyło się całe życie. Zastanawiam się jeszcze, za co się obwiniasz. W jaki bajzel ją wprowadziłeś? " To nie tak, że nie miałem nic oprócz niej, bo mam przyjaciół, z którymi mam świetny kontakt. Związek z nią dawał mi wielką przyjemność. Żal mi, że nie dałem jej tego poczucia, że jest potrzebna. Nie mówiła mi o tym, a teraz widzę że tak było. Mówiąc bajzel mam na myśli mój dom. To, że moja matka twierdziła zanim ją poznała, że to grzech bez ślubu spać u siebie, potem jej choroba, ataki depresji, agresja, moje wybuchy przez to wszystko. Chciałem poczekać na lepszy moment, a balem się o tym z Ola rozmawiać. Chciałbym to naprawić. Bardzo chcę. Chce się z nią spotkać i porozmawiać, ale mam obawy, bo dała mi do zrozumienia, że sama się kiedyś odezwie. A ja tak nie mogę...Tak czekać. Chciałbym móc z nią normalnie porozmawiać. Macie pomysł jak to zrobić? " uno: nie ma związków na odległosć. duo: oboje jestescie jeszcze niedojrzali- a laska zamieniając Ciebie na jakiegos goscia oddalonego 600km wykazala się młodzieńczą głupota. tres: niedopasowanie charakterologiczne-jesli mowila prawde (ze ją tłamsisz) to najwyraźniej inaczej pojmowała związek. szukaj kogos komu bedzie odpowiadac częstsza bliskość w związku. po czwarte: Twoja eks wykazala się brakiem decyzyjnosci lub skurwysyństwem- jak sie wie ze z tego nic nie bedzie to sie komus nie daje nadziei. po piate-powinienes definitywnie zerwac kontakt z nią i z jej przyjaciółką, ktora Ci opowiada to co chce opowiedziec. po szoste - jestes młody- zdziwisz się jak bardzo wyjdziesz kiedys na prostą i znajdziesz kobietę która na Ciebie zasłuzy. " Nie zgadzam się. To nie chodzi o związek, bo ona ma pracę i studia, których nie zostawi. Chodzi o bliskość i poczucie bycia potrzebną, której nie znalazła u mnie, bo uzeralem się ze sobą i swoją sytuacją. Jestem uparty i nie zostawię tak tego, bo to ktoś dla mnie wyjątkowy i nie mam sił tego puścić w niepamięć. Nie chcę. Chce mieć z nią kontakt, tylko nie wiem jak do tego podejść. A uwierz, jest cholernie dojrzała osoba.
  4. Witajcie, Postanowiłem, że napiszę, bo nikt tak naprawdę nie jest w stanie pomóc mi w mojej sytuacji, a tutaj czas nie leczy ran. Od lutego tego roku nie potrzebowałem żadnej pomocy, bo poznałem kogoś, kogo sobie wyśniłem. Wspaniałą kobietę, która mówiąc najprościej – dała mi życie. Teraz się rozstaliśmy, zostawiła mnie, bo miała już dość moich zachowań, bierności. 3 razy zrywaliśmy ze sobą od czerwca, ostatni raz tydzień temu. Przez pierwsze 2 miesiące było cudownie, bylismy dla siebie, ciekawi siebie, było jej przykro, że mało o sobie mówię. Nigdy nie umiałem. Nigdy nie poznała moich znajomych, a moją matkę, której tak się obawiałem i o której tutaj pisałem, poznała raz. To nie przez to, że jej się wstydziłem, czy że nie traktowałem jej poważnie. Po tych dwóch miesiącach spadło na mnie wszystko co tylko mogło – nie miałem pracy, a dostałem kilkutysięczny dług do spłacenia na rzecz osób, które rozdzieliły mnie z ojcem, mam jednopokojowe mieszkanie razem z matką, która w tamtym okresie ciężko chorowała (i nadal choruje, ale tego tak już nie widać) i trafiła później do szpitala, gdzie omal nie umarła. Kiedy moja kochana przyjeżdżała pod mój dom, nie mogłem jej zaprosić, bo moja matka albo miała napady depresji, albo leżała cała obolała. Nie umiałem tego wyjaśnić mojej kochanej, powiedzieć prawdy. Teraz nawet nie wiem, dlaczego tak sie wzbraniałem, przeciez by zrozumiała, ale tłumaczyłem to sobie, że będzie dobrze, że to minie, ja zarobię, zamieszkamy razem i odetnę się od problemów. Fakt, poszedłem do pracy. Teraz wiem, że bardzo cierpiała, czuła się odsunięta, często była zdołowana i załamana tym wszystkim. Mówiła mi, że chciałaby poznać moja matkę i poznać ludzi których znam. To przecież normalna sprawa. Poznała ją w końcu po naszym pierwszym rozstaniu, które jak się potem okazało (dowiedziałem się od jej przyjaciółki i zresztą sam do tego doszedłem) było po to, żebym w końcu coś zrobił z tym problemem. Poznały się, a spotkanie wyszło dobrze, moja matką dobrze ją potraktowała, a Ola była szczęśliwa... Kolejne rozstania były już chyba tylko efektem narastającej frustracji i bezsilności, bo dalej nie znała moich przyjaciół. Każdy czułby się odsunięty... Ostatnio zeszliśmy się miesiąc temu..no 17go lipca. Przyszedłem do niej wieczorem, żeby porozmawiać o nas, rozmawialiśmy przy piwie, byliśmy tak zmęczeni tygodniem, że byliśmy podpici, poszliśmy na spacer, przytuliła się wtedy do mnie tak, jak na początku, tak jak przytula się kogoś, kogo nie widziało się dużo czasu, zostałem u niej w domu, wiadomo, co się działo... Dowiedziałem się od jej przyjaciółki, której wierzę, że czuła się przedmiotowo, myślała, że chodzi mi tylko o seks, a ja po prostu nie umiałem ogarnać swojego bajzlu, a przy niej czułem się potrzebny. Gotowałem jej, odbierałem z pracy, rozmawialiśmy. Czułem się silny, czułem, że z nią mogę wszystko, a teraz znów czuję się jak gówno bez sił. Nie chciałem mojej najdroższej osoby wprowadzać w taki burdel, mimo, że teraz wiem, że powinna wiedzieć o wszystkim. Ponoć, jeśli nie mówi się tej "kochanej" osobie o wszystkim, to się jej nie kocha. Ona była i jest dla mnie wszystkim, chciałem jej dać to szczęście, nie umiem przestać o niej myśleć i nie chcę, mimo, że bardzo cierpię. Mamy po 20 lat, ona jest moją pierwszą miłością, ale i pierwszą osobą, której potrafiłem zaufać. Między tymi rozstaniami czasem czekałem aż wróci z pracy, żeby z nią porozmawiać, ponoć czuła sie nachodzona, ale ja nie chciałem do tego doprowadzić. Miałem tylko nadzieję, że to nam pomoże, ta rozmowa. Wtedy pomogła w końcu, bo się przecież zeszliśmy ten ostatni raz... Podoba mi się to, że nie odpuściłem wtedy. Że walczyłem do końca. Nigdy tak nie umiałem, zawsze się poddawałem. Sni mi się tak realnie, że dzisiaj myślałem, że normalnie z nią rozmawiam. Przed naszym rozstaniem mieliśmy pojechać na urlop na mazury do jej rodziny. Przepraszała mnie, że mnie nie może zabrać, ale nie jest na to gotowa, zrozumiałem, bo przecież nie było zbyt dobrze między nami i może jeszcze nie czuć się zbyt pewna. Tam jest jej przyjaciel, którego zna już pare dobrych lat.Ona poczuła do niego tam coś, czego już do mnie nie czuła. Dał jej poczucie bezpieczeństwa, poznał ze wszystkimi..byl otwarty, czuła się potrzebna. Nie są razem, bo to 600km trasy, ale zrozumiała, że mnie nie kocha. Nie zdradziła mnie tam, najwyżej się przytulili, pocałowali – tego się dowiedziałem od przyjaciółki i wolę w to wierzyć. Nic mi nie pomaga, jestem cały czas poza domem, spotykam się z ludźmi, ale to nie pomaga. Ja nawet nie pragnę, żeby mnie od razu kochała. Chcę tylko z nią się spotkać nawet na ten spacer czy piwo, nie mogę jej wyrzucić z życia. Nie mogę pozwolić, żebym pamiętał nasz ostatni pocałunek, czy moment, kiedy wchodzi do winy, jedzie do mieszkania, a ja stoję w drzwiach klatki i widzę jej smutne spojrzenie do mnie. Nie mogę się z tym pogodzić. Proszę was o radę, co mogę zrobić, żeby się z nią spotkać. Nie będę jej ranił, po prostu nie mogę z tym sobie poradzić. To nie jest dla mnie tydzień od rozstania, to 3 miesiące walki i kurczowego łapania traconego szczęścia. Napisała mi, że woli się ze mną nie kontaktować, ale ja nie mogę! Nie umiem zacząć żyć normalnie. Pomóżcie, proszę. Chcę tylko wrócić do normalności, a przecież sama powiedziała mi, że nie chce ze mną zrywać kontaktu...
  5. Candy14, Widzę, że umiesz rozsądnie myśleć, więc Twoje dziecko będzie normalne - nie to, co ja . Problemem nie jest rozwód, tylko zachowanie ludzi po rozwodzie. Czasem lepiej się rozwieść, niż truć związek, którego przecież nie ma i wychowywane dziecko. O dziecko się nie martw. Poradzi sobie z tym wszystkim. -- 13 sty 2015, 22:49 -- wel2, Na parę dni na pewno, później znów to samo. No właśnie...trzeba pracować nad sobą, szczególnie, gdy jest ciężko. Ależ ja teraz jestem mądry po tym wszystkim. Mimo wszystko - nie polecam być mądrym. Głupi ma w życiu łatwiej i cieszy się z małych rzeczy. Daję 2/10. -- 15 sty 2015, 16:30 -- Dzisiaj podobna sytuacja. Coraz częściej myślę o terapii, bo bez tego chyba będzie ze mną słabo. Dzisiaj podczas rozmowy, którą zaczęła i którą sprowadziła do tematu...tak, kurwa, wiary, powiedziała, że wtedy podczas jej operacji poczuła ciepło i w sumie to i tak by przeżyła, bo to był cud, a nie zasługa lekarzy ( którzy napierdalali defibrylatoren, żeby przeżyła). Coraz gorzej mi z tym.
  6. wel2, Na teraz to jest dobry odchamiacz raz w tygodniu, ale celując w dobrą pracę w przyszłości, nie mogę przyrosnąć z piwkiem do fotela. Wygodne to, ale bolesne na dłuższą metę. Takie moralne odleżyny. Teraz niby weselszy jestem, bo jak widać mam dostęp do internetu - znaczy nie została wezwana policja. Sukces jak cholera.
  7. Candy14, Nie broń mnie tak mocno! Idź na adwokata. Na to nigdy nie jest za późno . Wiesz, niby tak, ale niektórzy ludzie pokazują się z prawdziwej strony po czasie. Poznali się w 1994, ja już byłem w 1995, więc dość szybko (przynajmniej wg mnie) i po tym czasie się zaczęło sypać - przemoc i te sprawy. Ojciec mówił, że chce mnie widzieć, ale jest po wylewie na wózku, ma 76 lat... a ja nie mam jak się z nim skontaktować, bo jego otoczenie mnie izoluje. To jest jedna z tych spraw, jakie będą mnie kłóć do końca. wel2, Może nim jesteś? Tego nie wiadomo. Każdy trochę z wszystkowiedzącego ma, a to czasem jest pozytywne, bo można wyłapać coś przydatnego . Ja też nie wierzę, że to moja wina. Na pewno nie w całości. Mojej matki też nie. Po prostu tak się wszystko ułożyło, a my na to sobie pozwoliliśmy. Moja matka wierzy bez rozsądku w Boga, Jezusa i te sprawy, akurat po jej operacji, kiedy mało nie umarła. Właśnie wtedy - jakoś rok temu doznała "nawrócenia". Na początku mnie to bawiło, a teraz już widzę, że to nie jest dobre. Każdy ma w sobie coś głupiego - moja matka ma ślepą wiarę, a ja mam moje papierosy, alkohol i karaoke w pubie. I co najgorsze każdy z tej głupoty się cieszy...
  8. Niedojrzałość... Sam nie wiem, czy jestem gówniarzem, czy hipokrytą. W swoim życiu momentami czuję się jak król, a czasem jak małe dziecko karcone przez matkę. Gdy patrzę na problemy moich znajomych, powody ich kłótni w związkach, to myślę sobie, czy ci ludzie nie mają za dobrze? Czy muszą sobie sami tworzyć ściany, których nie potrafią przejść? Kłótnie o spóźnienie 10 minut, o spotkanie się z koleżanką/kolegą. Myślę, że ja bym się nie kłócił o takie rzeczy. Nie byłbym tak cholernie zazdrosny, ale pewnie bym spieprzył na innej płaszczyźnie. Idąc tym tokiem, to wszyscy jesteśmy niedojrzali ... Muszę iść na studia, bo to jest jedna z niewielu rzeczy, jaka mnie jeszcze trzyma i daje nadzieję. Boję się tylko, jak to wszystko się potoczy, w czasie mieszkania razem. Z jednej strony jestem jej wdzięczny za pomoc w moich sprawach z ojcem i w pchaniu tego wózka przez tyle lat, a z drugiej strony nie mam przez sporo czasu do niej uczuć, jakie powinien mieć syn. Dzisiaj też... Miałem iść do pubu na kabaret, żeby się napić ze znajomymi, a wyszło, jak wyszło
  9. Chciałem edytować, a wyszło, że wysłałem to kolejny raz.... Wybacz. W każdym razie jestem debilem, czy nie?
  10. Poszedłem do pracy, dobrze zarabiałem. Miałem plany, teraz myślę, że gdybym pracował dłużej, to byłoby nas stać na wynajęcie większego mieszkania, przy wynajmowaniu obecnego. Robiłbym to. Pracowałbym po te 12 godzin, żeby nie czuć się podle, ale straciłem pracę. Nawet nie podano mi powodu. Tylko mogę się domyślać, bo współpracownicy byli zadowoleni, więc musieli coś nakłamać. Gdybym pracował, to mógłbym zapomnieć o studiach. Rozumiesz o czym mówię? Co nie zrobię, to wyjdzie i tak beznadziejnie, bo albo nie będę miał przyszłośći (za parę lat) i będę pracował jak wół, w miejscu które będę nienawidzieć, albo będę nadal siedział w tym podłym układzie. Przecież to był właśnie mój krok, żeby ruszyć. Nie byłem na terapii, bo przez większość czasu twierdziłem, że nie jest mi potrzebna, że to przejdzie. Plan na życie zawsze miałem. Zawsze był szczegółowy, poukładany. Teraz go nie mam... Oprócz studiów i mojej chęci bycia z kimś...
  11. ComfortablyNumb

    Coś umiera

    Z góry przepraszam za trucie Wam wieczoru. Przecież dzisiaj był ładny dzień. Dlaczego piszę? Bo dzisiaj coś we mnie pękło. Mam skończone 19 lat, mieszkam z matką w kawalerce. Właśnie poszła do kościoła, a dzisiaj o 16 zaczęła się awantura. Cały czas siedziałem w fotelu i nawet nie potrafiłem jej nic odpowiedzieć. 2 godziny minęły jak 10 minut. O 16 wróciłem do domu, a ona wyczuła ode mnie papierosy. Jakiś czas temu się dowiedziała. Od 2 lat palę, ale nie więcej niż 1 co 2 dni. Mam dużo problemów, a to mi daje namiastkę spokoju. Spokojnie, nie będzie o papierosach ten temat. To był tylko zapalnik do kłótni, o czym dalej. Ostatnio nie mamy dobrych relacji. W sumie od dawna. Czuję obojętność. Powiedziała, że jestem nikim, że nie jestem nic wart. Żebym spierdalał z domu. Odpowiedziałem tylko, że jest śmieszna. Na początku nawet nie byłem zaskoczony. Emocji w sobie miałem tyle, co podczas oglądania reklamy. Nawet mnie to śmieszyło. Macie mnie za patologię? Ok. Nie będę mówił, żebyście mnie nie oceniali. Wręcz błagam o to - oceńcie mnie. Sam już nie wiem, czy jestem diabłem, czy jestem normalny. Ja w Boga nie wierzę i o to też są kłótnie. Uważa, że zniszczyłem jej życie, bo od początku, kiedy tylko zyję, ona walczy z ojcem (którego widziałem parę razy w życiu) o wszystko: o alimenty, o spokój, o WSZYSTKO. Czasem czuję, że mnie kocha, ale chwilami mam wrażenie, że ja nic nie czuję. Raz jest dobrze, a innego dnia czuję się na dnie. Spotykam się z dziewczyną. Od niedawna. Jest 2 lata młodsza i zależy mi na niej. Nawet nie mam jak jej zaprosić do siebie, bo się wstydzę. Wstydzę się swojego mieszkania. Boję się, że jak matka się dowie, że chcę z kimś być, to podczas kłótni o papierosy, powie mi, że z nią mi się też nie uda. Że z nikim mi sie nie uda, bo jestem debilem. Takie coś już kiedyś usłyszałem. Boję się, że zostanę sam przez moje problemy. Miałem wiele problemów z kontaktami z ludźmi, ale od dwóch lat jest lepiej. Jestem wolontariuszem, a od marca do września pracowałem w warsztacie. Zarobiłem trochę i wtedy czułem, że coś w moim życiu jest dobrego, że mam siłę, by iść dalej. Zacząłem robic prawo jazdy i kupiłem samochód, który mi zniszczyli wandale i wczoraj poszedł na złom. Czuję, że mój dobry okres, który miałem przez ostatnie dwa lata się kończy. Ponoć jestem nieodpowiedzialny. Jestem, ale mimo wszystko uczę się systematycznie do matury z matematyki i fizyki, bo chcę iść na politechnikę. Chcę mieć lepszą przyszłość, ale jak mam ruszyć, skoro nie mam w sobie energii? Gasnę. Gaśnie we mnie coś, co tak bardzo kochałem. W sylwestra pierwszy raz w życiu spędziłem z dziewczyną parę godzin, kiedy wtuleni w siebie nawet nie musieliśmy wiele rozmawiać. Myślę, że jestem w stanie ją pokochać. Jeszcze za mało się znamy, żebym mówił, że ją kocham. Łatwo powiedzieć... To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Inną było to, jak pijany i po wypaleniu trawy tańczyłem w Lizbonie z jedną włoszką rok temu... Mówcie, co chcecie, ale te dwie chwile zapamiętam do końca życia. To było najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Nie mam sił i płaczę. Płaczę, bo nie wiem, co mam robić. Chciałbym mieszkać sam, ale wiem jakie są realia. Nie stać mnie na wynajęcie pokoju, a gdy pójdę do pracy, to przez 3 miesiące nie będę miał czasu na naukę. Zawalę studia. Nie mogę ich zawalić. Już i tak jestem rok w plecy. Nie wiem, co będzie, jeśli moja matka naprawdę zadzwoni na policję i każe mi się wyprowadzić. Nie mam dokąd pójść. Może ktoś z moich bliższych znajomych by mi pomógł, ale co ja będę czuł? Wstyd. Wstyd, że nawet nie będę umiał wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Przez 17 lat swojego życia nie zdobyłem żadnych wspomnień. Nie pamiętam nic dobrego. Większość czasu przesiadywałem przed komputerem i płakałem, gdy szedłem spać, bo wiedziałem, że jutro będzie tak samo. Ciągle jestem porównywany do kogoś. Mówi, że ten kolega się lepiej uczy, że tamten jest dobrym synem. Ja umiem odpyskować, kiedy wiem, że ona nie ma racji. Nie chcę się godzić z fałszem. Chciałbym mieć normalne życie. Nie takie bez problemów, bo takiego nie ma, ale przynajmniej takie, gdzie czułbym, że mam szansę spełnić swoje marzenia. Kiedyś to czułem i było wspaniale...
  12. Ponoć można zostać w USA na wizie uczniowskiej i po pewnym czasie uzyskać zieloną kartę. Sprawdź to sobie. Co do pasji motoryzacyjnej, to jest pierwszy element, który nas łączy. Wcale auto do KJS nie musi być drogie. W 7 tysiącach można się zmieścić. Honda CRX, Golf III, albo BMW 3, wspawasz klatkę, kubeł zamotujesz i heja. Drugi element to to, że mamy dużo pracy nad sobą.
  13. Sprawa z moim ojcem jest o wiele bardziej skomplikowana... Ma 70 lat, jest po dwóch wylewach i udarze. Mimo to jest nie do zajechania, kontaktuje się ze swoimi znajomymi, a ode mnie nie odbiera telefonu. To nie pieniądze tutaj są problemem. Po prostu on jest złym człowiekiem. Matka, kiedy zaszła w ciążę, straciła pracę, później szanse na jej znalezienie, bo 10 lat była bezrobotna. Była zajęta ciągłymi wizytami na policji, w sądach, u lekarza, bo się mało nie przekręciłem z powodu choroby, która na szczęście została zaleczona. Nigdy nie będę taki jak on. Nie ma takiej opcji. Matce zawdzięczam wszystko, co mam. Jedynie mam do niej żal o to, że była zbyt nadopiekuńcza i później odbiło się to w problemach szkolnych, a co za tym idzie miałem problemy z odnalezieniem się między ludźmi. Mówię "miałem", bo teraz nie ma porównania z tym jaki byłem jeszcze kilka lat temu. Byłem po prostu zastraszony.
  14. Po prostu gdy nieodpowiednie charaktery się spotykają, to wychodzą takie syfiaste wnioski. Mnie to się przytrafiło sporo razy pod rząd. Na pewno z mojej winy i z winy niektórych też na bank. Mówię to z perspektywy gościa, który musi włożyć sporo pracy we własne zachowanie.
  15. W dyskotekach nie bywam, bo to zupełnie nie mój klimat. Raz czy dwa w życiu może mi się przydarzyło, bo ktoś tam miał urodziny. Raczej były to osoby z tzw. dobrych domów, poznane przypadkiem. Jak to mówią "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". A tego, że nie próbuję szukać błędów w sobie, to mi nie wmówisz .
  16. Bo taka jest prawda. Mało ludzi na tej planecie chce być z kimś bezinteresownie, z uczucia. Kobiety i mężczyźni. Piszę w ten sposób, dosadnie (może za bardzo, może w sam raz), żeby jasno wytłumaczyć jak ja to widzę, jakie wnioski wysnuwam. Nie mam żalu do kobiet. Śmieję się tylko z tych, których kobietami nie można nazwać, bo szukają kogoś, żeby je bzyknął, zapłacił i dał się przetrzymać na tyle długo na łańcuchu, aż sobie znajdzie takiego model lepszego. Wiem z doświadczeń i takiego zdania będę się trzymał, bo jest ono poparte doświadczeniem. A co mam do zaoferowania... Coś czym nie mam zamiaru się dzielić. Podzielę się tym z tą osobą w odpowiednim czasie i miejscu. Teraz nie mam zamiaru niszczyć komuś życia. Sobie również.
  17. Barbieturan Nie wiem, czego najbardziej. Serio. Może poczucia tego, że coś mi wychodzi. Widocznych efektów, czegoś namacalnego. Otwarcia się do ludzi, a nie odczucia, jakbym stał za szybą zablokowany przed okazywaniem tego, co czuję czasem w środku - radości. Jak mam dobry dzień, to jest ok, ale niestety bardzo często mam kilkudniowe napady depresji, braku motywacji, chęci do czegokolwiek... Yumekui Ważną sprawę poruszyłeś. Nie mogę przewidzieć, czy w przyszłości będę szczęśliwy. Mogę jedynie stwierdzić, czy ruszyłem dupę TERAZ, żeby było lepiej jutro, pojutrze, za tydzień, czy w 2030 (jeśli nie zdechnę wcześniej ). Taki już ten świat jest. Pieniądze nim rządzą, ale mogą być dobrym talizmanem. Mogą spełnić masę pasji, mogą pomóc poznać nowe pasje, mogą uratować komuś życie, można za nie kupić Ballantines'a i zalać się słuchając dobrej muzyki... Prawda jest taka, że bez nich nikt nie poradzi sobie bez rodziny, ani jej nie stworzy tak, żeby nie budziło to w przyszłości kwaśnej sytuacji. A współczesne kobiety... No cóż. Jesteśmy w podobnym wieku, więc mamy podobne doświadczenia. 9/10 to szukające przygody i kasiastego gościa idiotki. Nie ma co mieć im tego za złe. Po prostu nie widzą potencjału, tylko to, co widzą w danym momencie. Telewizja, internet i inne syfy wciskają im te bzdury do głowy. Taki jest już ten kraj - krótkowzroczny. Splendor musi być! Wolę dać sobie spokój z podrywaniem na siłę i "miłością" na siłę, żeby tylko wyrwać młodą szparkę z jeszcze małym przebiegiem, ale jakże pojebaną psychiką (Nie generalizuję. Nadal jest proporcja 9/10). Najwyżej będę płakał grzejąc dupsko w starym Mustangu podziwiając fiordy. Oczywiście, jeśli ruszę dupę. Miss Presley Nie namawiaj mnie do złego, bo kusisz doskonale. Jeszcze dadzą lokal na biuro w centrum miasta i kasę na rozruch, żebyśmy mogli siadać swobodnie w kółku i odświeżać wspólnie historię .
  18. No nie wiem... Zależy, czy chciałabyś zakładać taki klub, żeby celebrować takie słabe życie, czy żeby coś polepszyć :). Co w Twoim jest nie tak?
  19. ComfortablyNumb

    Witajcie!

    I tak jachty rządzą.
  20. Cześć, Wrzucam ten temat do tego działu, gdyż jest to chyba najbardziej ogólne i odpowiednie określenie tego, o czym będzie mój wpis. Piszę, bo pewnie za parę godzin przyjdzie moment, gdzie wszystko zbagatelizuję i uznam, że nie ma co zawracać sobie głowy takim przecież "błahym" problemem. Zaraz, właściwie jakim problemem? Od dawna zauważam ogromne błędy w moim zachowaniu, myślach, odbieraniu rzeczywistości i po wczorajszej kłótni rodzinnej uznałem, że nie mogę być już dłużej bierny, nie mogę sobie pozwolić na pogorszenie wszystkiego, chociaż wiem, że łatwe to nie będzie. Zacznijmy więc od początku, bo raczej tylko w ten sposób będę w stanie jakoś przyzwoicie ogarnąć i przekazać problem. Mogę śmiało powiedzieć, że moje problemy zaczęły się od początku mojego życia. Ojciec - niezrównoważony typ. Bardzo bogaty człowiek, zdradzający matkę, nie utrzymujący rodziny, skory do bicia. Zniszczył tę kobietę doszczętnie. Zniszczył jej ambicje zawodowe, życiowe... Matka - w gruncie rzeczy dobra kobieta, ma w sobie dużo empatii, chętna do pomocy ludziom. Schorowana fizycznie i psychicznie. Zasługuje na dobre rzeczy w życiu, ale nie ma wiary na ich otrzymanie. Ja - mam z mamy jedną rzecz, którą zauważam dość wyraźnie. Jestem inny na zewnątrz, gdy jestem wśród ludzi, a inny, gdy jestem w domu, gdzie nie muszę udawać... Od kiedy pamiętam, miałem problem z okazywaniem uczuć, funkcjonowaniem między ludźmi. W podstawówce dawałem innym spuszczać sobie wpierdol i miałem metkę frajera aż do końca gimnazjum. 90% czasu, jaki tam spędzałem, był horrorem. Po powrocie do domu siadałem zwykle ze łzami w oczach do nauki. Wmawiano mi przecież w szkole, że jeśli nie mam ojca (bo przecież nigdy go nie miałem - fakt), to nie jestem nic wart, że mieszkam w malutkim mieszkaniu razem z mamą, że nie umiem się postawić, że na nic nie zasługuję. Czerwone paski na świadectwach zmieniały się na mierne oceny. Z gimnazjum wyciągnąłem kilka lekcji. Ze prawdziwi przyjaciele pojawiają się, gdy widzą jak leżysz na ziemi, ale nie odwracają się, tylko przy tłumie ludzi, którzy się gapią i wytykają palcami, podają rękę i zabierają w lepsze miejsce. W przenośni i dosłownie. Mało kogo potrafię nazwać przyjacielem. Nie ufam raczej ludziom, ale tego gościa mogę śmiało nim nazwać. Teraz się śmieję z tego, ale w kwestii dziewcząt w tamtym okresie byłem dość... specyficzny. Koleś mający 15 lat, robił z siebie proszącego na dwóch łapkach pieska, noszącego co chwilę jakieś zasrane błyskotki, żeby finalnie pani mogła napuścić na mnie jej kumpli, od których prawie dostałem wpierdol . Miałem codziennie myśli samobójcze. Liceum wspominam o wiele lepiej, co nie znaczy, że było super. Wiadomo, że nigdy nie będzie wszystko szło w myśl utopijnej doskonałości, ale nadal patrząc z perspektywy czasu widzę w sobie brak odwagi do życia. Mam stamtąd świetnego kumpla, z którym jak się idzie na piwo pogadać, to później ma się zakwasy ze śmiechu. W tamtym okresie sporo się zmieniłem. To sporo dotyczy raczej "zewnątrz". Zadbałem o siebie. Zacząłem przywiązywać wagę do tego, jak wyglądam, jak się ubieram. W środku dalej byłem niepewnym, nieśmiałym dzieciakiem. A jak niepewnym i nieśmiałym, to i z dziewczynami dalej słabo szło. Tutaj właśnie widzę doskonale moje dwa światy. W szkole, kiedy ją widziałem (wiem, że w szkole i w pracy się nie startuje, bo później można sobie nieźle życie pokomplikować, ale wiem to TERAZ :)), to zatrzymywałem się na cześć i krótkiej, gównianej rozmowie. Nie czułem też większej potrzeby interakcji. W domu rozgrzewałem klawiaturę do czerwoności i byłem na facebooku taki, jaki chciałem być - zabawny, uwodzicielski - pieprzony ideał. Chore. Kiedy miała problem w domu, oczywiście ja - Super Kretyn, byłem zawsze na posterunku. Zawsze idealna rada, szybko trafia w źródło bólu. Od poniedziałku do piątku od 7:00 do 23:59. Piszę to z przekąsem nie dlatego, że jej mam to za złe, że jej nie cierpię. Mam żal do siebie, że krzywdziłem siebie takim postępowaniem. Krzywdziłem, bo zależało mi na niej, a stawałem się coraz bardziej jej przyjacielem. To droga w przepaść. Kontakt z nią urwał się po półtora roku, z dwóch powodów: Raz - ja zmieniałam szkołę na zaoczną, żeby iść do roboty i pomóc w utrzymaniu domu, a dwa - jej chłopak zabronił jej się ze mną kontaktować, bo czuł się zazdrosny. Ona posłuchała. Też miała problemy w domu, chodziła do psychiatry. Tak to tłumaczę. Po roku spotkałem ją na rynku, spotkaliśmy się po jakimś tygodniu. Ten rok przerwy dużo mi dał. Pewnie dlatego, że częściowo zmieniłem otoczenie i zacząłem nowe życie chociaż w połowie. Zacząłem czuć chęć rozmowy z nią w normalny sposób. W sumie fajnie, można by pomyśleć. Fajnie, bo między ludźmi rozmowa to ważny element, ale jeśli się oczekuje od kogoś czegoś więcej, niż przyjaźń, to nie można być przyjacielem. Nie na starcie. Chwilowa -słowo klucz- wartość przeciwbólowa takiego przyjaciela jest za duża, żeby się angażować w coś tak ryzykownego jak związek. Tym sposobem doszliśmy do czasów obecnych. Wreszcie. Ostatnio nasz kontakt zanika mimo, że niedawno się odezwała. Zakończę tę znajomość, bo ona tylko budzi stare wspomnienia, które będą się ciągnąć jeszcze długo. A ja... Ja jestem kłębkiem nerwów. Nie mam chęci poznawania nowych ludzi, nie mam chęci flirtować. To też budzi moją frustrację. Czuję olbrzymią pustkę w moim życiu. Oglądając "Dzień Świra" widziałem siebie. Ojciec mi nie daje spokoju, ciągle nowe rozprawy w sądzie. O zrzeczenie się ojcostwa, o wydziedziczenie. Średnio co miesiąc widzę na sali jego kobietę, która mnie okrada. Widzę, jak ma ciągle nowe rzeczy, wiem za czyje pieniądze się utrzymuje. Siedząc w domu, większość dnia spędzam przy komputerze. Wczoraj była awantura i matka, mając do mnie o to pretensje zaczęła mnie szturchać, pić pięściami po plecach. Chwyciłem mocno jej rękę i krzyknąłem, żeby uważała, bo kiedyś oddam. Wiem, że najlepiej będzie, jeśli wyjadę i zacznę od nowa. Wszystkie moje kontakty co do pracy za granicą są niepewne, mogą nawalić. Jeśli zostanę tutaj, to będzie jeszcze gorzej. Muszę coś zrobić, żeby w przyszłości było lepiej, ale chwile bezsilności dopadają mnie coraz częściej. Wiem, że nie dam nikomu szczęścia, jeśli sam nie będę szczęśliwy. Muszę czuć, że zarabiam, że odkładam kasę na własny biznes, że mam kogoś. W tej kolejności. Tak więc moje życie z mojego punktu widzenia było gówno warte przez 3/4 jego dotychczasowego trwania. Z małymi urywkami, ale ich suma zmieściłaby się w filmie krótkometrażowym. Napisałem to, bo czuję, że musiałem to z siebie wyrzucić, a o niektórych rzeczach wstydziłbym się komukolwiek opowiadać. Rady i sugestie mile widziane :).
  21. ComfortablyNumb

    Witajcie!

    Wczoraj wieczorem natrafiłem na to forum i uznałem, że czas sobie pomóc. Jestem z Wrocławia, mam 19 lat i kilka historii na barkach .
×