witajcie.
słowem wstępu wypadałoby napisać jak to mi źle i z jakiego powodu, i dodać jakie to złe dzieciństwo mam za sobą, które może i coś tam namieszało, ale w gruncie rzeczy, to ja przecież już od dawna mam je za sobą, żyję na własną rękę, baa, sama jestem rodzicem. no przynajmniej teoretycznie.
kiedy po raz pierwszy od dawna nie potrafię, nie mam sił pisać, opowiadać, rozkładać na czynniki pierwsze. po prostu nie wierzę, że cokolwiek zmieni to w czym jest problem. a problemem jestem ja, ja i tylko ja.
jest to o tyle trudne, że po jakichś 8, może 9 latach kiedy to dość poważnie zraziłam się do instytucji psychologa, za namową męża czy może raczej z powodu braku cierpliwości do mojej osoby zapisałam się do psychologa. boję się bardziej niż trudno to sobie wyobrazić. boję się, że mnie skrzywdzi, boję się, że nic pozytywnego dla mnie z tego nie wyniknie, że jestem beznadziejnym przypadkiem, który tak słodko tabla się w swoim błocku beznadziejności, że może nawet nie chce z niego wyjść. że czuję się tam tak bezpiecznie, że opuszczenie go jest dla mnie nierealne. po prostu się boję. i kompletnie nie wyobrażam sobie od czego tam mam zacząć skoro nawet tu nie umiem.
pozdrawiam, i.