
Posejdon
Użytkownik-
Postów
69 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Posejdon
-
Profil od konta faceta może być przeciętny, byle by nie zniechęcał (chyba, że zniechęca czymś mocno polaryzującym co niektórym się podoba, np. tatuażami). Błąd jaki robi (wnioskując po tym co napisał) to bierne siedzenie. O ile w tradycyjnym wydaniu to czy z inicjatywą wychodzi mężczyzna czy kobieta jest kwestią dyskusyjną, to na portalach randkowych praktycznie nie ma co liczyć, że kobieta napisze pierwsza ponieważ spodobał jej się profil jakiegoś faceta. To nie jest bynajmniej stricte polski wymysł z sympatii, nawet na oficjalnym blogu statystycznym OkTrends od amerykańskiego serwisu OkCupid "skuteczność" użytkowników i użytkowniczek jest inaczej mierzona właśnie z tego powodu. Dla profili męskich to ilość odpowiedzi na wiadomości a dla damskich liczba nowych kontaktów (otrzymanych wiadomości). Nie ma co siedzieć tylko trzeba pisać do tych Pań co się podobają. Byle nie standardowe gołe "cześć" lub cokolwiek co zalatuje szablonem, to nie list motywacyjny. Panie otrzymują masy tego na skrzynkach a grunt to się wybić. Nawet w poprzedniej pracy koleżanki marudziły na tendencyjne wiadomości otrzymywane od męskich użytkowników na portalach randkowych. Co ciekawe większość facetów na portalach randkowych to idioci, więc jak ktoś ma trochę oleju w głowie i rzeczywiście chciałbym poznać kogoś do czegoś poważniejszego to ma spore szanse jeżeli próbuje. Chyba, że brzydki jak przysłowiowa noc i dzieci mógłby straszyć zdjęciem profilowym. Wtedy zawsze pozostają mało urodziwe panie, których nie brak na portalach randkowych. Najlepiej nawiązać do zainteresowań (zwłaszcza jeżeli są wspólne), jeżeli profil jest pod tym względem goły dobrze jest przyjrzeć się zdjęciom i nawiązać do miejsc lub rzeczy z nich, innych niż biust użytkowniczki lub jej nogi (na OkTrends (link) było to fajnie przeanalizowane). Nie pisać całych epopei, krótkie 3 do 5 zdań wystarczy jeżeli jest w nich coś co wyróżnia wiadomość od kilku(dziesięciu) innych w skrzynce. Podstawa to szukać ciekawych profili i pisać, pisać i pisać.
-
carmen.s, to była bardzo stara gwardia co zaczęła studiować w antycznych czasach, kiedy ten stereotyp wiecznie kującego i niepijącego studenta politechniki może był bardziej prawdziwy (tak jak to, że na politechnice studentek wtedy praktycznie nie było). Inne czasy i inna mentalność, sporo się pozmieniało. Ten senator to osiem lat prawo studiował, prorektor UG z niego lekko szydził z tego powodu jak wpadł odwiedzić prawie studentów nad jeziorem . Ogólnie co do tej izolacji to częściowo to wynikało z tego, że jednak jestem w jakimś stopniu introwertyczny więc nawet to, że tylko w szkole z kimś gadałem wystarczyło. Czasem do jednego kumpla po szkole wpadłem (lub w trakcie, na wagarach). Tak to tylko w domu i muzyka, gry, seriale, filmy, książki. Ewentualnie raz na rok na jakiś koncert. Nie byłem z tego powodu jakoś zdołowany, wszystko jakoś udawało mi się racjonalizować przez kilka lat "ja po prostu taki jestem jest mi z tym dobrze", znajomi mnie lubili czułem się akceptowany. Z drugiej nie wiedziałem co tracę. Trwałem w marazmie, stałem w miejscu. Nie było bodźca aby coś zmienić, to dopiero pojawiło się później.
-
Bierzesz zbyt bardzo do siebie reakcje innych, ja mam tak samo kiedy dopada mnie moja zaniżona samoocena. Prawda jest taka, że oni nie zwracają uwagi nie na ciebie konkretnie ale na każdego, kto nie jest im szczególnie bliski. A jeżeli to są osoby tobie bliskie to jednak powinnaś im powiedzieć jak się czujesz. Jeżeli chodzi o "czysta kartę" to po pierwsze nie ma gwarancji, że połowa twojej szkoły rzeczywiście się do tego liceum dostanie, proces rekrutacyjny jeszcze przed wami o ile się nie mylę. Po drugie skąd wiesz, że ta połowa, która tam trafi "zna" Ciebie? Mogą Ciebie rozpoznawać z widzenia, może kiedyś usłyszeli twoje imię, ale jeżeli nie byli z tobą w klasie i z nimi nie rozmawiałaś to nie mają o tobie najprawdopodobniej żadnego zdania. Bo jesteś dla nich właściwie nieznajomą. Tobie może się wydawać, że każdy ma o tobie wyrobione zdanie jeżeli tylko Ciebie gdzieś widział na korytarzu ale tak nie jest. Po trzecie nawet jeżeli trafisz w nowej klasie na osoby, które znają Ciebie to będą one w mniejszości. Po czwarte ludzie dorastają (zwłaszcza w liceum i na studiach) i zmieniają swoją opinię o innych osobach z ich otoczenia. Czasem ten przymus bycia z kimś w klasie, pracowania z kimś w grupie i innej wymuszonej interakcji powoduje, że lepiej poznajemy kogoś o kim już mieliśmy wyrobione zdanie i całkowicie je zmieniamy, często na lepsze. Po piąte i tak zawsze tworzą się kliki, kręgi znajomych i inne kółka wzajemnej adoracji. Nawet gdybyś trafiła na kogoś z twojej szkoły kto ciebie nie lubi (w co wątpię bo jeżeli jesteś nieśmiała to najprawdopodobniej nie zachowujesz się chamsko lub arogancko), to możesz mieć dobrych znajomych, przyjaciółki i tak dalej pomimo tego. Niezależnie od tego na ile z nich trafisz zawsze będą te nowe osoby albo osoby z twojej obecnej szkoły, które absolutnie ciebie nie znają (i vice versa). Będziesz miała czystą kartę u sporej ilości osób. Będziesz miała okazję do poznania nowych ludzi, nie tylko z klasy. Jak już będziesz w liceum zapisz się do jakiegoś szkolnego kółka zainteresowań lub sportowego, wspólne zainteresowania i gusta łączą ludzi. No i jeszcze dają ci możliwość poznania starszych kolegów i koleżanek. Najważniejsze to zawsze próbować, czasem nie wychodzi ale to nic, każdemu czasem nie wychodzi i z nie każdym można się zakolegować czy zaprzyjaźnić. Dam tobie jedną radę, nie wstydź się swoich zainteresowań. Pewnie będziecie mieli jakieś integracyjno-zapoznawcze zabawy na przełamanie lodu na początku liceum, takie akcje są zawsze gdy jakaś większa grupa nowych osób musi się poznać chociażby na studiach, kursach czy na początku w pracy w większej firmie. Więc będzie okazja, żeby o nich wspomnieć. Owszem, nie wszystkim twoje zainteresowania mogą się spodobać, ale nie chodzi o to, aby spodobać się wszystkim. Mówisz co lubisz po to, aby ci o podobnych zainteresowaniach lub ci co zostaną zaciekawieni tym co lubisz wiedzieli o czym z tobą porozmawiać. Niektórych nigdy nie przekonasz do siebie pomimo tego, że nie jesteś wobec nich chamska albo w żaden sposób irytująca (nieśmiałość i małomówność nie są irytujące). Z takimi ludźmi i tak nie warto rozmawiać, więc nie ma się co przejmować ich opinią. Nie musisz mieć aprobaty i akceptacji tego jaka jesteś od każdej osoby jaką znasz. Twoja nieśmiałość sama w sobie nie jest czynnikiem, który mógłby zniechęcić do Ciebie innych. To cecha neutralna jeżeli chodzi o to jak inne osoby Ciebie odbierają, ponieważ dotyczy tylko i wyłącznie Ciebie, nie ich. Jeżeli mówisz wszystkim cześć, jesteś miła i kulturalna to wystarczy aby rozsądni ludzie uważali, że jesteś co najmniej w porządku. Osoby, które pomimo tego, że im nic złego nie zrobiłaś, nie obraziłaś ich itd. są do Ciebie negatywnie nastawione najprawdopodobniej same sobie narobią tym wrogów i maja jakieś własne problemy. Nie ma co z nimi się zadawać. Wychodzenie z nieśmiałości to długi proces ale po twoich postach w tym temacie widzę, że ty tego chcesz ponieważ masz dość bycia sama i widzisz co tracisz. Ale jesteś w dobrym momencie w życiu, żeby się zmienić pod tym względem. Ja miałem trochę gorzej, bo wziąłem się za to o dobre kilka lat później. Najważniejsze to próbować, korzystać z okazji do poznawania nowych ludzi, nie bać się stopniowo otwierać przed ludźmi których się lubi i próbować nowych rzeczy ze znajomymi zamiast siedzieć w domu. Wychodzić ze swojej strefy "komfortu", której granice wyznacza mur zbudowany z obaw i strachu. Może nie od razu w siną nieodkrytą dal ale chociażby na kilka metrów, na chwilę, aby zobaczyć co kryje się w tym całym świecie, którego się unikało. A później zapuścić się dalej i głębiej, aż poczujesz się swobodnie a mur zniknie.
-
Z tą silną wolą to i tak i nie, większość czasu wybierałem opcje "na lenia" czyli po prostu unikałem zakrapianych spotkań, tak było najwygodniej. Nie był to najmądrzejszy wybór, tylko wyalienowałem się i pogorszyły mi się umiejętności towarzysko-społeczne. Po za tym unikać i uciekać jest bardzo łatwo, gorzej jak konfrontujesz się z tym czego się obawiasz. Jak już byłem na jakimś spotkaniu wtedy uparcie odmawiałem, kiedy tylko temat był poruszany. Znajomi się w końcu poddawali, ale ile można było lawirować werbalnie wokół pytań "dlaczego nie pijesz?". Irytowało mnie to jak cholera. Co jak co ale uparty i asertywny potrafię być, nie lubię jednak z tego korzystać. Najgorzej było jednak na wyjeździe integracyjnym zaraz przed studiami. Wiadomo, kilka autobusów pełnych prawie studentów, którzy zostali zostawieni gdzieś nad jeziorem na kilka dni, to przecież nie będą w szachy grać tylko pić i chędożyć (jak się im poszczęści). Problemów większość ludzi mi nie robiła, ba dostawali ode mnie talony na darmowe piwo które wygrywało/dostawało się za to i owo, więc było w porządku. Ale raz jak odmówiłem to mocno pijany przedstawiciel senatu UG wyzwał mnie od studenta polibudy Wtedy było mi dość przykro, on dostał trochę poklasku od reszty towarzystwa (jakiś dwunastu osób), człowiek czuje się odrzucony, znowu. Stwierdziłem, że nie ma co jeszcze z nimi siedzieć i idę do domku spać. Z perspektywy czasu jednak akurat ta historia jakoś mnie nie rusza, wtedy to bolało. Lata robią swoje, tamtych ludzi po wyjeździe juz nigdy nie widziałem, ale może też dlatego mnie już nie rusza, ponieważ ze studentami politechniki się świetnie bawiłem u nich w akademiku na grillu kilka lat później. O i pili, więc jednak nie abstynenci jak senator UG myślał
-
Ja byłem zdecydowanym abstynentem do 22-go roku życia. Miałem awersje do alkoholu przez ojca alkoholika, dlaczego dokładnie ją miałem jest mi ciężko powiedzieć. Bałem się, że stanę się taki jak on? Może podświadomie nie chciałem krzywdzić wiecznie zasmuconej matki, która od prawie ćwierćwiecza tkwiła w nieszczęśliwym związku małżeńskim? Pewnie i w jednej i w drugiej hipotezie jest trochę prawdy. Teraz widzę, że to był błąd. Nie jestem taki jak ojciec, pije rzadko i niewiele, potrafię siebie kontrolować nawet będąc bardzo pijanym. Najgorsza rzecz jaka robię pod wpływem to najwyżej obrażam kogoś złośliwym żartem, ale to też dość rzadko. Z perspektywy czasu żałuję swojej abstynencji, odmawiałem sobie przez nią udziału w praktycznie wszystkich spotkaniach klasowych i sporej ilości studenckich na początku studiowania, bo w końcu na nich ludzie tylko piją. Nie rozumiałem jak można się bawić pod wpływem alkoholu, co ludzie w tym widzą. Teraz wiem. Jedyne do czego ta abstynencja doprowadziła to do tego, że przegapiłem całą masę dobrej zabawy, wspomnień i możliwości budowania normalnych relacji z rówieśnikami. Dlaczego zmieniłem swój stosunek do alkoholu w wieku 22 lat? Szczerze mówiąc zraziłem nim do siebie koleżankę ze studiów, która mi się podobała z wzajemnością (bynajmniej do czasu). Chociaż nie tylko abstynencją ja zraziłem, ją ona tolerowała jakoś bynajmniej na początku, kłamałem, że niby kiedyś piłem, ale przestałem bo "coś tam", nie wyjawiając nigdy co to "coś tam" jest. Tak jak zwykle, o ojcu nigdy nikomu nie powiedziałem, kryłem to za zasłoną kłamstw. Miałem dość bycia tym dzieciakiem z ojcem alkoholikiem z czego szydzili i drwili rówieśnicy w podstawówce i gimnazjum. Jak by ona wiedziała od początku, że nigdy nie piłem to by pewnie w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać - tak myślałem. Pewnie miałem rację, ale teraz cztery lata później to mało istotne. Ostatecznie to nieumiejętność poradzenia sobie z bliskością, nieufność, strach przed odrzuceniem i kilka innych z moich cech DDA przypieczętowało sprawę. Uświadomiłem sobie po tym wszystkim jak bardzo odbiegam od normy, niby lubiany przez ludzi ale unikający większości spotkań towarzyskich, właściwie nie posiadający żadnych przyjaciół, wiecznie sam istniejący w jakieś izolacji od reszty społeczeństwa, zanurzony w swoich zainteresowaniach i czterech ścianach własnego pokoju. Chciałem się zmienić, zacząć w końcu prowadzić jakieś życie towarzyskie, a także miałem dość kłamstw, udawania. Jak zostałem zaproszony na domówkę, z adnotacją, że nie ma, że nie piję bo tam wszyscy będą pić, to stwierdziłem, że ja też będę. Tak się przełamałem i zobaczyłem co tracę, jak te wszystkie imprezy, których unikałem przez tyle lat wyglądają i co ludzie w tym całym alkoholu widzą. Nie było tak źle , szkoda tylko, że z powodu nałogu ojca sobie tego odmawiałem tak długo. Osobiście współczuje abstynentom, bo wiem z doświadczenia, że w naszej kulturze ludzie w większości krzywo się patrzą na niepijących i to niezależnie od poziomu wykształcenia i dochodów. Życzę im cierpliwości i mało natrętnych znajomych.